Выбрать главу

– Och, James… dziękuję… dziękuję – powiedziała Harriet.

– Mój Boże, może wybierzmy się do lasu… Moglibyśmy zrobić piknik.

Ranek minął. Nadeszło południe. Promienie słońca padły na brzegi wesołych czerwonych zasłon, nadając im intensywnie pomarańczową barwę; pomarańczowe romby zajaśniały na stole pośród filiżanek, spodków i mis z owocami. Dzieci zeszły z góry do ogrodu. Dorośli pilnowali i’ li przez okna. Ogród zarastał; stale brakowało na niego czasu. Na trawniku, miejscami soczystym, leżały porozrzucane zabawki. Ptaki śpiewały w krzakach, nie bacząc na dzieci. Postawiona przez Dorotę Janeczka niepewnym krokiem dołączyła do pozostałych. Dzieci bawiły się hałaśliwie, ale Janeczka była za mała, więc to włączała się do zabawy, to z niej wyłączała, pozostając w prywatnym świecie dwulatka. Dzieci zręcznie dostosowały zabawę do jej poziomu. Tydzień wcześniej, w niedzielę wielkanocną, w całym ogrodzie pochowano pisanki. Cudowny dzień: dzieci znosiły zewsząd czarodziejskie jajka, które Harriet, Dorota i licealistka Bridget malowały przez pół nocy.

Harriet i Dawid stali przy oknie, ona z dzieckiem na ręku. Dawid objął żonę. Wymienili pospieszne spojrzenia, na wpół winni z powodu uśmiechów, które pewnie rozdrażnią innych.

– Wy dwoje jesteście niepoprawni – stwierdził William. Są beznadziejni – zwrócił się do pozostałych. – Cóż, kto narzeka? Ja nie! Jedźmy na ten piknik.

Goście wypełnili pięć samochodów, dzieci wcisnęły się albo wdrapały dorosłym na kolana.

Lato było takie samo: przez dwa miesiące rodzina zjeżdżała się, rozjeżdżała i znowu zjeżdżała. Biedna licealistka Bridget nie opuszczała domu, kurczowo uczepiona cudu rodziny. Podobnie rzecz się miała z Harriet i Dawidem. Patrząc na pełną szacunku, wręcz nabożnego lęku twarz dziewczyny, stale na czatach, jakby obawiała się, że gdy tylko pozwoli sobie na nieuwagę, umknie jej jakieś objawienie dobroci czy łaski, widzieli siebie. Widzieli siebie z pewnym skrępowaniem. Tego było zbyt wiele… przesada… Powinni jej powiedzieć: „Słuchaj, Bridget, nie oczekuj aż tak wiele. Życie nie jest takie!”. Ale życie jest takie, jeśli człowiek wybierze właściwie: dlaczego więc czuli, że dziewczyna nie mogła mieć tego, co oni posiadali w takiej obfitości?

Zanim jeszcze ludzie zjechali się na Boże Narodzenie 1973 roku, Harriet ponownie zaszła w ciążę. Fakt ten przygnębił zarówno ją, jak i Dawida. Jak to się mogło stać? Tak bardzo uważali, zwłaszcza że postanowili przez pewien czas nie mieć więcej dzieci. Dawid silił się na żarty: „Przysięgam, że to ten pokój jest dzieciorobem!”.

Powiadomienie Doroty odłożyli na później. Zresztą nie było jej na miejscu, bo Sara oświadczyła, że nie jest sprawiedliwe, by Harriet dostawała całą pomoc. Harriet po prostu nie dawała sobie rady. Zatrudniono kolejno trzy dziewczyny do pomocy; właśnie skończyły szkołę i miały trudności ze znalezieniem pracy. Na wiele się nie zdały. Harriet uważała, że to ona bardziej się nimi opiekuje niż one nią. W zależności od nastroju przychodziły do pracy lub nie, potem siadały, piły herbatę z koleżankami, podczas gdy Harriet harowała. Była rozgorączkowana, wyczerpana, drażliwa; traciła równowagę; wybuchała płaczem… Dawid widział, jak siadała przy stole w kuchni, z głową w dłoniach; mruczała, że ten nowy płód ją zatruwa. Porzucony Paweł kwilił w wózku. Dawid wziął dwutygodniowy urlop, żeby pomóc w domu. Już wcześniej wiedzieli, jak wiele zawdzięczają Dorocie, ale teraz uzmysłowili to sobie jeszcze dobitniej. Byli pewni, że na Wieść o kolejnej ciąży Harriet rozgniewa się. Bardzo. I będzie miała rację.

– Będzie nam łatwiej, kiedy przyjdzie Gwiazdka – płakała I Harriet.

– Chyba nie mówisz poważnie – wściekł się Dawid. Oczywiście nie mogą przyjechać na to Boże Narodzenie.

– Kiedy są ludzie, jest łatwiej, wszyscy mi pomagają.

– Ten jeden raz pojedziemy do kogoś – zaproponował Dawid, ale ten pomysł nie żył dłużej niż pięć minut: u nikogo z rodziny nie pomieściłoby się dodatkowe sześć osób.

Harriet łkała na łóżku.

– Oni muszą przyjechać, nie odwołuj ich… proszę, Dawidzie… przynajmniej oderwę się myślami.

Dawid siedział po swojej stronie łóżka, patrząc na żonę, skrępowany, krytyczny, choć starał się taki nie być. Nie miałby nic przeciwko temu, by dom nie wypełniał się tłumem ludzi na trzy tygodnie, miesiąc: święta były kosztowne, a im stale brakowało pieniędzy. Wcześniej wziął sobie dodatkową pracę, a teraz siedział w domu jako opiekunka.

– Musisz po prostu przyjąć kogoś do pomocy, Harriet. Musisz spróbować zatrzymać jedną z tych dziewcząt.

– To nieuczciwe! – oburzyła się Harriet. – To nie ty musisz tu z nimi siedzieć. Są do niczego. Żadna z tych dziewczyn nie przepracowała w życiu chyba ani godziny.

– Trochę pomogły, choćby tylko przy zmywaniu. Dorota zadzwoniła z wiadomością, że Sara i Harriet będą musiały radzić sobie same: ona, Dorota, musi odpocząć. Zamierzała wrócić do siebie i przez kilka tygodni żyć według własnego widzimisię. Harriet łkała, ledwo mogła mówić. Dorota nie zdołała wyciągnąć z córki, co się stało.

– Dobrze, wygląda na to, że jednak muszę przyjechać. Dorota usiadła przy wielkim stole z Dawidem, Harriet i czwórką dzieci i spojrzała na córkę surowo. W pół godziny po przyjeździe zrozumiała, że Harriet znowu jest w ciąży. Po stężałej, gniewnej twarzy Doroty poznali, że ma do powiedzenia okropne rzeczy. Jestem waszą służącą, wykonuję w tym domu pracę służącej”. Albo: „Oboje jesteście bardzo samolubni. Jesteście nieodpowiedzialni”. Te słowa wisiały w powietrzu, ale nie zostały wypowiedziane: wiedzieli, że jeśli Dorota pozwoli sobie zacząć, to na tym nie poprzestanie.

Siedziała u szczytu stołu – w pobliżu pieca – mieszając herbatę, zerkała na maleńkiego Pawła, który wiercił się na krzesełku i domagał się pieszczot. Także Dorota wyglądała na zmęczoną, jej siwe włosy były w nieładzie: właśnie szła na górę do swego pokoju, żeby się uczesać, kiedy wpadła w objęcia Łukasza, Heleny i Janeczki. Stęsknione za babcią dzieci wiedziały, że rozdrażnienie i zniecierpliwienie, do tej pory rządzące życiem domu, teraz zostaną przepędzone.

– Wiecie, że wszyscy spodziewają się przyjechać tu na Boże Narodzenie – powiedziała ciężko, unikając ich wzroku.

– O, tak, tak, tak – zaszczebiotali Łukasz z Heleną i zatańczyli wokół kuchni. – O, tak, kiedy przyjadą? Czy Antoś przyjedzie? A Robin? A Ania?

– Siadajcie – rzucił ostro Dawid, dzieci spojrzały na niego ze zdumieniem i urazą i usiadły.

– To szaleństwo – powiedziała Dorota, zarumieniona od gorącej herbaty oraz wszystkich rzeczy, które w sobie dusiła.

– Oczywiście, że wszyscy muszą przyjechać – wyrzuciła z siebie Harriet i z płaczem wybiegła z pokoju.

– To jest dla niej bardzo ważne – powiedział Dawid przepraszająco.

– A dla ciebie nie? – Pytanie Doroty zabrzmiało sarkastycznie.

– Rzecz w tym, że według mnie Harriet zupełnie nie ma kontaktu ze sobą – mówił Dawid, patrząc Dorocie w oczy, by zmusić ją do konfrontacji, jednak bez skutku.

– Co to znaczy, że mama nie ma kontaktu ze sobą? zapytał sześcioletni Łukasz, gotów zrobić z tego grę słowną. Albo zagadkę. Mimo to był wyraźnie zaniepokojony. Dawid wyciągnął rękę, a Łukasz podszedł do ojca, spojrzał mu w twarz.

– Wszystko w porządku, Łukaszu – zapewnił Dawid.

– Musicie przyjąć kogoś do pomocy – powiedziała Dorota.

– Próbowaliśmy. – Dawid wyjaśnił, co się stało z trzema sympatycznymi, beztroskimi dziewczętami.

– Wcale mnie to nie dziwi. Komu się chce dziś uczciwie pracować? Ale musicie kogoś zatrudnić. Nie spodziewałam Olę kończyć życia jako służąca – wasza i Sary.