– Zawarliśmy umowę – zawołał Eliasz biegnąc u boku namiestnika. – Mogę dokonać cudu!
Namiestnik nie odpowiedział ani słowem. Garnizon minął mury miasta i skierował się ku dolinie.
– Wiesz, że to wojsko jest iluzją! – nalegał niezniechęcony. – Asyryjczycy mają przewagę pięciu do jednego i doświadczenie wojenne za sobą! Nie pozwól, by zniszczono Akbar!
– Czego oczekujesz ode mnie? – zapytał namiestnik, nie zwalniając biegu konia. – Wczoraj wieczorem posłałem po ciebie, ale nie było cię w mieście. Cóż innego mogłem zrobić?
– Zmierzyć się z Asyryjczykami w otwartym polu, to samobójstwo! Przecież wiecie o tym dobrze!
Dowódca przysłuchiwał się rozmowie bez najmniejszego komentarza. Omówił już całą strategię z namiestnikiem – izraelski prorok będzie zaskoczony.
Eliasz biegł obok koni, nie wiedząc, co czynić. Kolumna wojskowa była już za miastem, prawie pośrodku doliny.
“Panie, pomóż mi – myślał. – Podobnie jak wstrzymałeś słońce, aby pomóc Jozuemu w bitwie, tak teraz wstrzymaj czas i spraw, żebym zdołał przekonać namiestnika o jego błędzie".
Ledwie to pomyślał, usłyszał okrzyk dowódcy:
– Stać!
“Być może to znak – powiedział sam do siebie Eliasz. – Muszę to wykorzystać".
Żołnierze stanęli w dwuszeregu, niczym zwarty mur. Tarcze wsparli mocno o ziemię, a ostrza włóczni skierowali przed siebie.
– Myślisz, że widzisz wszystkich akbarskich wojowników – powiedział namiestnik do Eliasza.
– Widzę młodzieńców, którzy drwią sobie ze śmierci – odparł Eliasz.
– Trzeba ci zatem wiedzieć, że ci tutaj to zaledwie jeden oddział. Większość naszych ludzi została w mieście, na murach. Postawiliśmy kotły z wrzącym olejem gotowym do wylania na głowy każdemu, kto ośmieli się zbliżyć. Rozmieściliśmy żywność po domach, tak aby zapalone strzały nie wznieciły ognia, który mógł by strawić wszystkie nasze zapasy. Wedle obliczeń dowódcy, zdołamy wytrzymać nawet dwumiesięczne oblężenie. Gdy Asyryjczycy przygotowywali się, my też nie próżnowaliśmy.
– Nigdy nic mi o tym nie mówiono – odezwał się Eliasz.
– Nie zapominaj, że chociaż pomagałeś ludowi Akbaru, nadal jesteś tu obcy i mogłeś być wzięty za szpiega.
– Ale ty przecież pragnąłeś pokoju!
– Pokój jest możliwy, nawet po rozpoczęciu walki. Teraz jednak będziemy układać się jak równy z równym.
Namiestnik powiedział, że wysłano posłańców do Tyru i Sydonu z wieścią o trudnym położeniu. Ciężko mu przyszło prosić o pomoc, gdyż mogli tam dojść do wniosku, że nie panuje nad sytuacją, ale uznał, że było to jedyne wyjście.
Dowódca opracował doskonały plan: gdy tylko rozpocznie się walka, zamierzał wrócić do miasta, by zorganizować tam opór. Wojsko, będące teraz w polu, miało zabić jak największą liczbę wrogów, a potem wycofać się w góry. Żołnierze znali tę dolinę jak nikt inny i mogli staczać z oblegającymi małe utarczki, osłabiając ich siły.
Wkrótce zresztą nadejdzie pomoc i wojsko asyryjskie zostanie zdziesiątkowane.
– Jesteśmy w stanie bronić się przez sześćdziesiąt dni, ale nie będzie to konieczne – powiedział namiestnik do Eliasza.
– Ale wielu ludzi zginie.
– Wszyscy stoimy twarzą w twarz ze śmiercią. Lecz nikt się nie boi, ja też nie.
Namiestnik sam był zaskoczony własną odwagą. Nigdy dotąd nie walczył i kiedy zbliżyła się chwila starcia, przygotował plan ucieczki z miasta. Tego ranka wraz z kilkoma najwierniejszymi mu ludźmi obmyślił najkorzystniejszą drogę odwrotu. Wprawdzie nie mógł udać się ani do Tyru ani do Sydonu, bo okrzykniętoby go zdrajcą, ale był pewien, że zostanie przyjęty przez Jezabel, która potrzebowała u swego boku zaufanych doradców.
Kiedy jednak znalazł się na polu bitwy, zobaczył, że oczy żołnierzy rozjarza niezwykła radość. Jakby przez cale życie przygotowywali się na tę wielką chwilę, która właśnie nadchodziła.
– Gdy pojawia się nieuniknione, strach znika – powiedział do Eliasza. – Szkoda trwonić siły na strach.
Eliasz czuł to samo, choć wstyd mu było to przyznać. Przypomniał sobie podniecenie chłopca na widok maszerującego wojska.
– Odejdź już stąd – odezwał się namiestnik. – Jesteś tu cudzoziemcem bez broni, nie musisz walczyć za coś, w co nie wierzysz.
Eliasz nie poruszył się.
– Oni nadejdą – powiedział dowódca. – To dla ciebie niespodzianka, ale my jesteśmy przygotowani.
Mimo to Eliasz pozostał.
Wpatrywali się w horyzont, ale nie było widać tumanów kurzu. Wojsko asyryjskie stało bez ruchu.
Żołnierze z pierwszej linii mocno trzymali włócznie skierowane ku wrogom, łucznicy napięli cięciwy, aby wypuścić strzały na rozkaz dowódcy. Niektórzy wojownicy, by nie zwiotczały im mięśnie, wymachiwali w powietrzu mieczami.
– Wszystko gotowe – powtórzył dowódca. – Wkrótce zaatakują.
Eliasz wyczuł euforię w jego głosie. Pewnie niecierpliwie wyczekiwał chwili, gdy bitwa się rozpocznie. Pragnął walczyć i wykazać się swoją odwagą. Z pewnością widział już oczyma wyobraźni asyryjskich żołnierzy, błysk mieczy, krzyk, zamęt i siebie stawianego za wzór męstwa przez fenickich kapłanów.
Namiestnik przerwał jego myśli.
– Nie dają znaku życia.
Eliasz przypomniał sobie, o co prosił Pana – aby wstrzymał słońce na niebie, jak to uczynił kiedyś dla Jozuego. Próbował rozmawiać ze swym aniołem, ale nie usłyszał jego głosu.
Włócznicy powoli opuszczali broń, łucznicy zwalniali cięciwy, a inni wtykali miecze do pochew. Było południe i słońce prażyło niemiłosiernie. Wojownicy osłabli z gorąca, lecz oddział stał gotowy do boju aż do wieczora.
Dopiero gdy zaszło słońce żołnierze wrócili do Akbaru. Wyglądali na rozczarowanych tym, że przeżyli jeszcze jeden dzień.
Eliasz pozostał w dolinie. Szedł bez celu przed siebie, aż nagle ujrzał światło. Zjawił się przed nim anioł Pana.
– Bóg wysłuchał twej prośby – rzekł anioł. – I wejrzał na niepokój twej duszy.
Eliasz zwrócił się ku niebiosom i dziękował za błogosławieństwo.
– Pan jest źródłem chwały i mocy. To On wstrzymał asyryjskie wojsko.
– Nie – odparł anioł. – Powiedziałeś, że wybór powinien należeć do Niego. Ale On dokonał wyboru zamiast ciebie.
– Odchodzimy stąd – powiedział do kobiety i jej syna.
– Nie chcę nigdzie iść – odezwał się chłopiec. – Jestem dumny z żołnierzy Akbaru.
Matka kazała mu zebrać swoje rzeczy: – Weź tylko to, co zdołasz unieść.
– Zapomniałaś matko, że jesteśmy biedni i niewiele mam.
Eliasz poszedł do swej izby i rozejrzał dookoła, jakby pierwszy, a zarazem ostatni raz. Potem zszedł na dół i przyglądał się jak wdowa pakuje swoje pędzelki i tusze.
– Dziękuję za to, że chcesz mnie zabrać ze sobą – odezwała się. – Gdy wychodziłam za mąż, miałam niespełna piętnaście lat i nic nie wiedziałam o życiu. Nasze rodziny obmyśliły wszystko, a mnie od dziecka przygotowywano na tę okazję, uczono jak być pomocną mężowi w każdej sytuacji.
– Kochałaś go?
– Nauczyłam tego moje serce. Skoro nie miałam wyboru, przekonałam samą siebie, że to była najlepsza droga. Kiedy straciłam męża, pogodziłam się z dniami i nocami, które mijały podobne jedne do drugich, i prosiłam bogów Piątej Góry – wtedy jeszcze w nich wierzyłam – by mnie zabrali, gdy syn rozpocznie samodzielne życie.
– Wtedy zjawiłeś się ty. Już ci to mówiłam i pragnę teraz powtórzyć – od tamtej chwili zaczęłam dostrzegać piękno doliny, ciemny zarys gór, odcinający się na tle nieba, księżyc zmieniający się po to, by mogło rosnąć zboże. Przez wiele nocy, gdy ty spałeś, spacerowałam po Akbarze, słuchałam płaczu nowo narodzonych dzieci, pieśni mężczyzn, którzy pili wino po pracy, mocnych kroków straży na murach. Ileż razy przedtem widziałam ten obraz i nie dostrzegałam jego piękna? Ileż razy patrzyłam w niebo i nie widziałam jak jest głębokie? Ileż razy słyszałam głosy Akbaru wokół mnie i nie rozumiałam, że są częścią mojego istnienia?