Выбрать главу

Wszędzie krzyki, bieganina, zamęt. Próbował podnieść się, ale znów go powalono na ziemię.

“Panie, możesz ze mną uczynić, co zechcesz, bowiem oddałem i życie i śmierć za Twoją sprawę – modlił się. – Błagam jednak, byś ocalił tę kobietę, która mnie przygarnęła!"

Ktoś szarpnął go za ramiona.

– Popatrz – zawołał po fenicku asyryjski oficer. – Zasłużyłeś na to.

Dwóch strażników postawiło go na nogi i popchnęło w kierunku drzwi. Dom w okamgnieniu pożerały płomienie, a ogień oświetlał wszystko wokół. Słyszał płaczące dzieci, starców błagających o litość, zrozpaczone kobiety szukające swych dzieci. Nie słyszał jedynie wołania o pomoc tej, która dała mu schronienie.

– Co się dzieje? Tam w środku jest kobieta z dzieckiem! Czemu to robicie?

– Ona chciała ukryć namiestnika Akbaru.

– Nie jestem namiestnikiem Akbaru! Popełniacie straszliwą pomyłkę!

Oficer asyryjski pchnął go aż na próg domu, jego sufit zawalił się od ognia i na wpół przywalił kobietę. Eliasz widział jedynie jej rękę, którą rozpaczliwie wzywała pomocy. Błagała, by nie pozwolono jej spłonąć żywcem.

– Dlaczego darowaliście mi życie, a jej nie oszczędziliście tych męczarni? – wołał.

– Nie bój się, nie oszczędzimy i ciebie, ale chcemy, byś cierpiał najsroższe katusze. Nasz wódz zginął ukamienowany, odarty z czci i honoru, u wrót miasta. Przybył tu w poszukiwaniu życia i został skazany na śmierć. Teraz ciebie spotka ten sam los.

Eliasz rozpaczliwie walczył, by się wyrwać, ale strażnicy prowadzili go ulicami Akbaru. W piekielnym skwarze pożaru pot zalewał żołnierzom oczy. Niektórzy z nich byli wstrząśnięci scenami, które oglądali. Eliasz szamotał się i wykrzykiwał ku niebiosom, ale i Asyryjczycy i Pan pozostawali głusi na jego wołania.

Przywlekli go na plac. Większość budynków płonęła, huk ognia mieszał się z jękami mieszkańców.

“Jakie to szczęście, że istnieje śmierć".

Ileż razy myślał o tym od tego dnia w stajni!

Trupy akbarskich żołnierzy, większość bez mundurów, leżały na ziemi. Widział ludzi biegających tam i z powrotem – jakby wiedzieli co mają robić, chociaż wcale nie wiedzieli jak przeciwdziałać śmierci i zniszczeniu.

“Dlaczego oni tak biegają? – zastanawiał się. – Czyż nie widzą, że miasto jest w rękach wroga i nie mają dokąd uciec?" Wszystko zdarzyło się błyskawicznie. Asyryjczycy wykorzystali swą ogromną przewagę liczebną i udało im się oszczędzić swym żołnierzom trudów bitwy. Wojownicy akbarscy zostali wybici niemal bez walki.

Eliasza rzucono na kolana na środku placu i związano mu ręce. Nie słyszał już jęków kobiety, być może skonała szybko i nie cierpiąc tak, jakby cierpiała, gdyby paliła się żywcem. Być może Pan trzymał ją już w swych ramionach, tulącą syna.

Inna grupa żołnierzy asyryjskich przyprowadziła jeńca o twarzy zmasakrowanej kopniakami. Mimo to rozpoznał w nim dowódcę.

– Niech żyje Akbar! – krzyczał. – Niech żyje Fenicja i jej wojownicy, którzy walczą z wrogiem w świetle dnia! Śmierć tchórzom, którzy atakują pod osłoną nocy!

Zaledwie dokończył zdanie, gdy błysnął miecz jednego z asyryjskich wodzów i głowa dowódcy potoczyła się na ziemię.

“Teraz moja kolej – powiedział Eliasz sam do siebie. – Odnajdę ją znów w raju i będziemy spacerować trzymając się za ręce".

Wtedy podszedł jakiś mężczyzna i zaczął rozmawiać z oficerami. Był jednym z tych mieszkańców Akbaru, którzy byli na placu podczas obrad i sądu. Eliasz przypomniał sobie, że pomógł mu kiedyś rozwiązać poważny spór z sąsiadem.

Asyryjczycy wrzeszczeli coraz głośniej i wskazywali na Eliasza. Mężczyzna ukląkł, ucałował stopy jednego z nich, wyciągnął dłonie w kierunku Piątej Góry i zapłakał niczym dziecko. Gniew Asyryjczyków jakby opadał.

To zdawało się nie mieć końca: mężczyzna płakał i błagał, pokazując na Eliasza i na posiadłość namiestnika, a żołnierze nie dawali się przekonać.

W końcu zbliżył się do niego oficer mówiący po fenicku.

– Nasz szpieg – powiedział, wskazując na mężczyznę – twierdzi, że zaszła pomyłka. To on przekazał nam plany miasta i możemy dać wiarę jego słowom. Nie jesteś tym, którego chcieliśmy zabić.

Kopnął go i Eliasz przewrócił się na ziemię.

– Więc twierdzisz, że chcesz iść do Izraela, by strącić z tronu samozwańczą księżniczkę. Czy to prawda?

Eliasz milczał.

– Odpowiedz! – zażądał oficer. – Wtedy wrócisz do domu na czas i uratujesz tamtą kobietę i jej syna.

– Tak, to prawda – potwierdził. Może Pan go wysłuchał i pomoże mu ich ocalić. – Moglibyśmy zabrać cię do Tyru i Sydonu jako jeńca – ciągnął oficer. – Ale przed nami jeszcze wiele bitew i byłbyś dla nas tylko ciężarem. Moglibyśmy zażądać za ciebie okupu, ale od kogo? Jesteś obcy nawet we własnym kraju.

Oficer postawił nogę na jego twarzy.

– Nie jesteś nic wart. Jesteś nikim i dla wrogów i dla przyjaciół. Jesteś jak to miasto – nie warto nawet zostawiać tu części naszego wojska, aby nad nim panować. Gdy podbijemy wybrzeże, Akbar i tak będzie nasz.

– Mam pytanie – odezwał się Eliasz. – Tylko jedno.

Oficer spojrzał na niego podejrzliwie.

– Dlaczego zaatakowaliście nocą? Czyżbyście nie wiedzieli, że wszystkie wojny prowadzi się za dnia?

– Nie złamaliśmy prawa. Żadna, tradycja tego nie zakazuje – odparł oficer. – Mieliśmy dużo czasu na rozpoznanie terenu. Was zaś tak bardzo pochłonęło przestrzeganie zwyczajów, że zapomnieliście o tym, iż świat się zmienia. Potem Asyryjczycy odeszli, a szpieg rozwiązał Eliaszowi ręce.

– Obiecałem sobie, że kiedyś odpłacę za twą szlachetność i dotrzymałem słowa. Gdy Asyryjczycy wkroczyli do pałacu, jeden ze służących doniósł im, że ten, którego szukają, schronił się w domu wdowy. W tym czasie namiestnikowi udało się uciec.

Eliasz nie zwracał uwagi na jego słowa. Ogień pożerał wokół wszystko, a jęki nie ustawały.

W tym pandemonium tylko jedna grupa ludzi zachowywała dyscyplinę – Asyryjczycy wycofujący się w milczeniu.

Bitwa o Akbar została zakończona.

“Ona nie żyje – powtarzał sobie. – Nie chcę tam iść, bo ona już nie żyje. A może jakimś cudem ocalała i będzie mnie szukać?"

Jego serce domagało się, by wstał i poszedł do domu, gdzie mieszkali. Eliasz walczył sam ze sobą. W tej chwili ważył na szali nie tylko miłość kobiety lecz całe swoje życie, wiarę w Boże zamysły, przeświadczenie o swojej misji i to, że potrafi ją spełnić.

Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu miecza, by skończyć ze sobą, ale Asyryjczycy zabrali całą broń z Akbaru. Myślał, czy nie rzucić się w płomienie, ale bał się bólu.

Przez chwilę trwał w bezruchu. Przytomniał: mógł już ocenić sytuację, w której się znajdował. Kobieta i jej syn z pewnością opuścili ziemski padół i należało ich pochować zgodnie ze zwyczajami. Praca dla Pana, czy istniał czy nie, była w tej chwili jego jedyną pociechą. Po spełnieniu religijnego obowiązku, pogrąży się w rozpaczy i zwątpieniu.

Zresztą, istniała możliwość, że jeszcze żyją. Nie mógł więc tkwić tu bezczynnie.

“Nie chcę widzieć ich spalonych twarzy i skóry odchodzącej od mięśni. Ich dusze ulatują już wolne do nieba".

Lecz powlókł się do domu, dusząc się przesłaniającym mu drogę dymem. Powoli rozeznawał się w sytuacji miasta. Mimo że wróg się wycofał, panika rosła w zatrważający sposób. Ludzie błąkali się bez celu, płacząc i modląc się do bogów za swych zmarłych.

Rozejrzał się za kimś do pomocy, ale w pobliżu był tylko jeden człowiek w głębokim szoku: patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem.