“Lepiej nie prosić nikogo o pomoc". Znał Akbar niemal tak dobrze jak swoje rodzinne miasto i choć miejsca, gdzie zwykle chodził, były nie do poznania, udało mu się nie stracić orientacji. Wrzaski stały się wyraźniejsze: ludzie pojęli, że stała się tragedia i że trzeba jej zaradzić.
– Tu jest ranny! – wołał ktoś z oddali.
– Potrzebujemy więcej wody! Inaczej nie opanujemy ognia! – krzyczał inny.
– Pomocy! Mój mąż nie może się wydostać spod gruzów!
Dotarł do miejsca, gdzie wiele miesięcy temu udzielono mu, jak przyjacielowi, gościny. Niedaleko jego domu pośrodku ulicy siedziała, odarta z ubrania do nagości jakaś staruszka. Eliasz chciał jej pomóc, ale odepchnęła go:
– Ona tam umiera! – krzyczała. – Idź i zrób coś! Zdejmij z niej tę ścianę!
I zaczęła histerycznie krzyczeć. Eliasz chwycił ją za ramiona i odciągnął jak najdalej, bo zagłuszała jęki kobiety. Wokół były tylko zgliszcza – sufit i ściany domu zapadły się i trudno mu było się rozeznać, gdzie ją widział po raz ostatni. Ogień już dogasał, ale żar był nadal nieznośny. Eliasz przedostał się przez gruzy na miejsce, gdzie kiedyś była jego izba.
Mimo tego, co działo się na zewnątrz zdołał posłyszeć jęk. Jej jęk.
Instynktownie strząsnął pył z odzienia, jakby chciał poprawić swój wygląd. Starał się zebrać myśli. Słyszał trzask ognia, wołanie o pomoc ludzi pogrzebanych żywcem, chciał krzyczeć, by zamilkli, bo musi dotrzeć do kobiety i jej syna. Po dłuższym czasie usłyszał jakiś szmer – skrobanie pod stopami.
Ukląkł i zaczął jak szalony rozgrzebywać rumowisko. Wydobywał ziemię, kamienie i drewno. W końcu natrafił ręką na coś ciepłego – była to krew.
– Nie umieraj, proszę – wyszeptał.
– Zostaw te gruzy nade mną – usłyszał jej głos. – Nie chcę, żebyś widział moją twarz. Uratuj mego syna.
Wciąż kopał, a głos powtórzył:
– Idź poszukać ciała mego syna. Zrób to, o co proszę.
Eliasz spuścił głowę i cicho zapłakał.
– Nie wiem, gdzie on jest. Proszę, nie odchodź. Pragnę, abyś została ze mną, abyś mnie nauczyła kochać, moje serce jest gotowe.
– Zanim się zjawiłeś, przez wiele lat pragnęłam śmierci. Musiała mnie w końcu wysłuchać i przyszła po mnie.
Jęknęła. Eliasz tylko zagryzł wargi. Ktoś dotknął jego ramienia.
Przestraszony odwrócił się i zobaczył chłopca.
Cały pokryty był pyłem i sadzą ale nie wyglądał na rannego.
– Gdzie jest mama? – zapytał.
– Jestem tutaj, synku – odpowiedział mu głos spod ruin. -Jesteś ranny?
Chłopiec zaczął płakać. Eliasz przytulił go do siebie.
– Płaczesz, synku – odezwał się słabnący głos. – Nie rób tego. Twoją matkę wiele kosztowało zrozumienie, że życie ma sens, mam nadzieję, że udało mi się ci to przekazać. Jak wygląda miasto, w którym się urodziłeś?
Eliasz i chłopiec milczeli, przytuleni do siebie.
– Dobrze – skłamał Eliasz. – Wielu żołnierzy zginęło, ale Asyryjczycy już się wycofali. Szukali namiestnika, aby pomścić śmierć jednego ze swych wodzów.
Zamilkł. Głos słabł coraz bardziej:
– Powiedz mi, że moje miasto ocalało.
Zrozumiał, że może odejść w każdej chwili.
– Miasto jest nienaruszone. Twój syn również ocalał.
– A ty?
– Mnie nic się nie stało.
Wiedział, że tymi słowami wyzwala jej duszę i pozwala jej umrzeć w spokoju.
– Poproś mego syna, by ukląkł – wyszeptała kobieta po chwili milczenia. – Chcę, abyś mi przysiągł w imię Pana twego Boga.
– Co tylko chcesz. Wszystko czego chcesz.
– Pewnego dnia powiedziałeś mi, że Pan jest wszędzie, a ja w to uwierzyłam. Powiedziałeś mi, że dusze nie idą na szczyt Piątej Góry i też ci uwierzyłam. Ale nie powiedziałeś mi, dokąd idą. Chcę, żebyście mi przyrzekli, że nie będziecie po mnie płakać i że będziecie się nawzajem o siebie troszczyć aż do chwili, gdy Pan pozwoli każdemu z was iść swoją drogą. Teraz moja dusza połączy się ze wszystkim, co poznałam na tej ziemi: będę doliną, górami wokół, miastem, ludźmi chodzącymi po jego ulicach. Będę jego rannymi i żebrakami, wojownikami, kapłanami, kupcami i szlachetnie urodzonymi. Będę ziemią, po której stąpasz, studnią, która gasi pragnienie.
Nie płaczcie po mnie, bo nie ma powodu, abyście byli smutni. Będę teraz Akbarem, a to miasto jest piękne.
Zapadła cisza śmierci, nawet wiatr ucichł. Eliasz nie słyszał już krzyków dobiegających z ulicy ani trzasku ognia z sąsiednich domów. Słyszał jedynie tę ciszę, ciszę niemal namacalną.
Wtedy odsunął chłopca, rozdarł swe szaty i, zwróciwszy się ku niebiosom, zaczął wołać pełną piersią:
“Panie, Boże mój! Dla Ciebie opuściłem Izrael i nie dane mi było ofiarować Ci mej krwi, tak jak to zrobili inni prorocy, którzy tam zostali. Przyjaciele nazwali mnie tchórzem, wrogowie zaś zdrajcą.
Dla Ciebie żywiłem się jedynie tym, co przynosiły mi kruki i przeszedłem pustynię idąc do Sarepty, którą jej mieszkańcy zwą Akbarem. Przez Ciebie wiedziony napotkałem niewiastę, a me serce przez Ciebie natchnione nauczyło się ją kochać. Jednak ani przez chwilę nie zapomniałem o moim posłaniu i każdego dnia byłem gotów odejść.
Z pięknego Akbaru zostały dziś tylko ruiny, a kobieta, którą mi powierzyłeś, spoczywa pod nimi. Gdzie zgrzeszyłem, Panie? Kiedy oddaliłem się od drogi, którą dla mnie przeznaczyłeś? Jeślim Cię nie zadowolił, czemuś mnie nie zabrał z tego świata, miast zasmucać tych, którzy mi pomogli i mnie ukochali?
Nie pojmuję Twych zamysłów. Nie dostrzegam sprawiedliwości w Twych dziełach. Nie jestem w stanie znieść cierpienia, które mi zgotowałeś. Odejdź z mego życia, bo ja też jestem tylko ruiną, ogniem i pyłem".
Pośród ognia i zniszczeń Eliasz dostrzegł światło i zjawił się anioł Pański.
– Po cóż przychodzisz? – zapytał Eliasz. – Czyż nie widzisz, że jest już za późno?
– Przybywam, aby powiedzieć ci, że Pan raz jeszcze wysłuchał twej modlitwy i będzie ci dane to, o co prosisz. Odtąd nie usłyszysz już głosu swego anioła, ani ja nie przyjdę, dopóki nie wypełnią się dni twojej próby.
Eliasz wziął chłopca za rękę i ruszyli przed siebie bez celu. Dym, wcześniej rozwiewany przez wiatr, zasnuwał teraz ulice i nie sposób było oddychać. “Może to sen – pomyślał. – Może to tylko koszmar".
– Skłamałeś mojej matce – odezwał się chłopiec. – Miasto jest zniszczone.
– Jakie to ma znaczenie? Skoro nie widziała tego, co działo się wokół, dlaczego miałem nie pozwolić jej odejść szczęśliwej?
– Ale ona ci uwierzyła i dlatego powiedziała, że jest Akbarem.
Eliasz skaleczył stopę o rozbite, porozrzucane wszędzie szkła. Ból uświadomił mu, że to nie sen, że wszystko wokół było przerażającą rzeczywistością. Zdołali dotrzeć do placu, gdzie – kiedyż to było? -zbierali się mieszkańcy i gdzie pomagał im rozstrzygać spory. Niebo było złote od łuny pożaru.
– Nie chcę, aby moja mama była tym, co widzę. Okłamałeś ją – powtarzał syn wdowy.
Chłopiec dotrzymał przysięgi i żadna łza nie spłynęła po jego twarzy.
“Co mam robić?" – pytał Eliasz sam siebie. Jego stopa krwawiła, więc postanowił myśleć tylko o tym bólu, on mógł go uchronić przed rozpaczą.
Obejrzał cięcie zadane mu mieczem przez Asyryjczyka. Rana nie była tak głęboka jak się wydawało. Usiadł z chłopcem w tym samym miejscu, w którym został związany przez wroga i uwolniony przez zdrajcę. Zauważył, że ludzie przestali biegać, snuli się teraz z miejsca na miejsce pośród dymu, kurzu i zgliszcz, niczym żywe trupy. Wyglądali jak dusze zapomniane przez niebo, skazane na wieczną ziemską tułaczkę. Wszystko pozbawione było sensu.