– Zbyt smutna? Chcesz posłuchać innej muzyki? Mam to na iPodzie. – Christian znowu uśmiecha się w ten swój tajemniczy sposób.
Nigdzie nie widzę iPoda. Stuka palcem w ekran na konsoli między nami i pojawia się lista utworów.
– Ty wybierasz. – Usta wyginają mu się w uśmiechu i wiem, że rzuca mi tym samym wyzwanie.
iPod Christiana Greya, to powinno być interesujące. Przewijam ekran dotykowy i znajduję idealną piosenkę. Wciskam „play”. Nigdy bym się nie domyśliła, że może być fanem Britney. Z głośników dudni klubowy bit i Christian przycisza. Może jest jeszcze za wcześnie na zmysłową Britney.
– Toxic, co? – Christian uśmiecha się szeroko.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiadam z miną niewiniątka.
Jeszcze bardziej ścisza muzykę, a ja gratuluję sobie w duchu. Moja wewnętrzna bogini stoi na podium, czekając na złoty medal. Ściszył muzykę. Zwycięstwo!
– To nie ja umieściłem tę piosenkę na iPodzie – mówi lekko i dodaje gazu, a mnie wciska w fotel.
Co takiego? Już on doskonale wie, co robi, drań jeden. Kto to zrobił? A ja muszę teraz słuchać jęczącej Britney. Kto… kto?
Piosenka się kończy i iPod losowo wybiera smutnego Damiena Rice’a. Kto? Kto? Wyglądam przez szybę i ściska mnie w żołądku. Kto?
– Leila – odpowiada na moje niewypowiedziane na głos pytanie. Jak on to robi?
– Leila?
– Moja była, to ona wrzuciła tu tę piosenkę.
Damien zawodzi w tle, a ja siedzę oszołomiona.
Była… była uległa? Była…
– Jedna z piętnastki? – pytam.
– Tak.
– Co się z nią stało?
– Rozstaliśmy się.
– Dlaczego?
Jezu. Za wcześnie na tego typu rozmowę. Ale Christian wydaje się zrelaksowany, wręcz radosny, a co więcej – jest rozmowny.
– Chciała więcej. – Głos ma niski, głęboki, kończąc zdanie znowu tym słowem.
– A ty nie? – pytam, nim uruchamiam filtr kontrolujący to, co wydobywa się z moich ust. Cholera, czy chcę to wiedzieć?
Kręci głową.
– Nigdy nie chciałem więcej, dopóki nie poznałem ciebie.
Łapię głośno powietrze. A to nie ja tego pragnę. On chce więcej. On także chce więcej! Moja wewnętrzna bogini zeskakuje z podium i robi gwiazdy. A więc nie jestem w tym odosobniona.
– Co się stało z pozostałą czternastką? – pytam.
– Chcesz całą listę? Rozwiedziona, ścięta, zmarła?
– Nie jesteś Henrykiem VIII.
– Okej, nie licząc Eleny, tylko z czterema kobietami byłem w długotrwałych związkach.
– Eleny?
– Dla ciebie pani Robinson. – I znowu uśmiecha się tajemniczo.
Elena! Ta wiedźma ma imię, które w dodatku obco brzmi. Oczami wyobraźni widzę od razu oszałamiającego, bladolicego wampa z kruczoczarnymi włosami, ciemnoczerwonymi ustami i wiem, że jest piękna. Nie wolno mi o tym myśleć. Nie wolno mi o tym myśleć.
– Co się stało z tamtą czwórką? – pytam, żeby zająć myśli czymś innym.
– Cóż za głód wiedzy, panno Steele – beszta mnie żartobliwie.
– Czyżby, Panie Kiedy-Masz-Okres?
– Anastasio, muszę wiedzieć takie rzeczy.
– Ach tak?
– Tak.
– Po co?
– Bo nie chcę, żebyś zaszła w ciążę.
– Ja też nie chcę! No, a przynajmniej nie w najbliższych latach.
Christian mruga zaskoczony, po czym wyraźnie się odpręża. Okej. Christian nie chce dzieci. Teraz czy nigdy? Nie mogę się otrząsnąć po tym jego nagłym, bezprecedensowym przypływie szczerości. Może to ta wczesna pora? Tutejsza woda? Tutejsze powietrze? Co jeszcze chcę wiedzieć? Carpe diem.
– No więc co z tą czwórką? – pytam.
– Jedna poznała kogoś innego. Pozostała trójka chciała więcej. Wtedy coś takiego nie wchodziło w grę.
– A inne? – nie daję za wygraną.
Kręci głową.
– Po prostu nie wyszło.
Ależ mam informacji do przetworzenia. Zerkam w boczne lusterko i zauważam, że na niebie za samochodem akwamarynowe niebo zaczyna różowieć. Goni nas świt.
– Dokąd jedziemy? – pytam skonsternowana, przyglądając się autostradzie 95. Wiem tylko tyle, że w kierunku południowym.
– Na lotnisko.
– Nie wracamy do Seattle, prawda? – pytam z niepokojem. Nie pożegnałam się z mamą. Jezu, spodziewa się nas dzisiaj na kolacji.
Śmieje się.
– Nie, Anastasio. Będziemy się oddawać mojej drugiej ulubionej rozrywce.
– Drugiej? – Marszczę brwi.
– Aha. Rankiem ci mówiłem, jaka jest pierwsza.
Zerkam na jego idealny profil, wytężając pamięć.
– Rozkoszowanie się tobą, panno Steele. Jest to na szczycie mojej listy.
Och.
– Cóż, na mojej liście perwersyjnych priorytetów także zajmuje to wysoką pozycję – mamroczę, rumieniąc się.
– Miło mi to słyszeć – stwierdza sucho.
– No więc lotnisko?
Uśmiecha się szeroko.
– Szybowanie.
Coś mi to mówi. Już o tym wspominał.
– Będziemy gonić świt, Anastasio.
Odwraca się i obdarza mnie radosnym uśmiechem, gdy tymczasem nawigacja każe mu skręcić w prawo. Wygląda to na jakiś kompleks przemysłowy. Christian zatrzymuje się przed dużym białym budynkiem, nad którym wisi szyld z napisem: KLUB SZYBOWCOWY BRUNSWICK.
Szybowiec! Polecimy szybowcem!
Gasi silnik.
– Masz ochotę? – pyta.
– Ty za sterami?
– Tak.
– No to pewnie! – Nie waham się. On się uśmiecha, przechyla i całuje mnie w usta.
– Kolejny pierwszy raz, panno Steele – mówi, wysiadając z samochodu.
Pierwszy raz? To znaczy? Pierwszy raz za sterami szybowca… cholera! Nie, mówił, że już to robił. Odprężam się. Obchodzi samochód i otwiera mi drzwi. Niebo przybrało subtelny odcień opalu, połyskując lekko nad nielicznymi małymi chmurami. Zaraz będzie świtać.
Christian bierze mnie za rękę i prowadzi na tył budynku, gdzie na asfalcie stoi kilka samolotów. Obok nich czeka mężczyzna z ogoloną głową i błyskiem szaleństwa w oku oraz Taylor.
Taylor! Czy Christian nigdzie się bez niego nie rusza? Uśmiecham się do niego na powitanie, na co odpowiada grzecznym uśmiechem.
– Panie Grey, to pański pilot, pan Mark Benson – mówi
Taylor.
Christian i Benson wymieniają uścisk dłoni i wdają się w rozmowę pełną szczegółów technicznych dotyczących prędkości wiatru, kierunku i tym podobnych.
– Witaj, Taylor – bąkam nieśmiało.
– Panno Steele. – Marszczę brwi. – Ana – poprawia się. – Przez ostatnie dni nie można z nim było wytrzymać. Dobrze, że tu przylecieliśmy – mówi konspiracyjnie.
Och, a to ciekawe. Dlaczego? Chyba nie z mojego powodu! Czwartek pełen rewelacji! To pewnie woda w Savannah sprawia, że ci faceci się trochę rozluźnili.
– Anastasio – mówi do mnie Christian. – Podejdź. – Wyciąga rękę.
– Do zobaczenia później. – Uśmiecham się do Taylora, który mi salutuje i oddala się na parking.
– Panie Benson, to moja dziewczyna, Anastasia Steele.
– Bardzo mi miło – mamroczę, gdy wymieniamy uścisk dłoni.
Benson uśmiecha się do mnie promiennie.
– Mnie również – mówi. Po akcencie słychać, że to Brytyjczyk.
Gdy znowu wsuwam dłoń w rękę Christiana, żołądek coraz bardziej mi się ściska z ekscytacji. O rany… szybowanie! Idziemy za Markiem Bensonem w stronę pasa startowego. On i Christian dalej prowadzą rozmowę. Wyłapuję ogólny sens. Będziemy lecieć Blanikiem L-23, który podobno jest lepszy niż L-13, choć to pozostaje kwestią otwartą. Benson będzie leciał Piperem Pawnee. Wynosi w górę szybowce już od pięciu lat. Mnie to nic nie mówi, ale przyjemnie się patrzy na Christiana, ożywionego, wyraźnie w swoim żywiole.