Выбрать главу

Szybowiec jest długi, smukły, biały w pomarańczowe pasy.

Ma mały kokpit z dwoma miejscami, jednym za drugim. Długim białym kablem połączony jest z małym, zwykłym jednosilnikowcem. Benson otwiera przezroczystą kopułę z pleksiglasu, żebyśmy weszli do kokpitu.

– Najpierw musimy przypiąć pani spadochron.

Spadochron!

– Ja to zrobię – wtrąca Christian i bierze od niego uprząż.

– Pójdę po balast – mówi Benson i udaje się do samolotu.

– Lubisz mnie przypinać do różnych ustrojstw – zauważam cierpko.

– Panno Steele, nawet pani nie wie, jak bardzo. Przełóż przez to nogi.

Tak robię, wspierając się na ramieniu Christiana. On się lekko spina, ale nic nie mówi. Następnie podciąga spadochron, a ja przekładam ręce przez szelki. Sprawnie wszystko zapina i reguluje długość szelek.

– Proszę bardzo – mówi spokojnie, ale oczy mu błyszczą. – Masz przy sobie gumkę do włosów?

Kiwam głową.

– Mam je związać?

– Tak.

Szybko spełniam jego polecenie.

– No to wchodź do środka. – Ależ on apodyktyczny.

– Siadaj z przodu. Pilot siedzi z tyłu.

– Ale przecież będziesz mało widział.

– Wystarczająco – uśmiecha się.

Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go takiego radosnego – apodyktycznego, ale radosnego. Wchodzę do kabiny i siadam na skórzanym fotelu. Jest zaskakująco wygodny. Christian nachyla się i zapina mi pasy.

– Hmm, dwa razy jednego ranka, szczęściarz ze mnie – szepcze i daje mi szybkiego buziaka. – To nie potrwa długo, dwadzieścia, najwyżej trzydzieści minut. Prądy termiczne o tej porze nie są najlepsze, ale widoki bywają zachwycające. Mam nadzieję, że nie jesteś zdenerwowana.

– Podekscytowana – uśmiecham się promiennie.

Skąd ten absurdalny uśmiech? Prawdę mówiąc, trochę jestem przerażona. Moja wewnętrzna bogini skryła się pod kocem za sofą.

– To dobrze. – Odpowiada mi równie szerokim uśmiechem, głaszcze mnie po policzku, a potem znika mi z pola widzenia.

Słyszę i czuję jego ruchy, gdy zajmuje miejsce za mną. Przypiął mnie oczywiście tak ciasno, że nie jestem się w stanie obrócić, aby na niego spojrzeć. Typowe! Przed sobą widzę panel z licznikami, dźwigniami i dużym drążkiem. Niczego nie dotykam.

Pojawia się Mark Benson. Z wesołym uśmiechem sprawdza moje pasy, a potem nachyla się i coś majstruje przy podłodze kokpitu. Chyba to ten balast, o którym wspominał.

– Okej, zabezpieczenie w porządku. Pierwszy raz? – pyta mnie.

– Tak.

– Będzie pani zachwycona.

– Dziękuję, panie Benson.

– Proszę mi mówić Mark. – Odwraca się do Christiana. -

Okej?

– Aha. Ruszajmy.

Tak się cieszę, że niczego nie jadłam. Jestem niesamowicie przejęta i nie sądzę, by mój żołądek wytrzymał połączenie jedzenia, ekscytacji i wzlecenia w powietrze. Po raz kolejny oddaję się w sprawne ręce tego pięknego mężczyzny. Mark zamyka pokrywę kokpitu, udaje się do sąsiedniego samolotu i wsiada do niego.

Słyszę silnik jednosilnikowca i żołądek podchodzi mi do gardła. Jezu… to się dzieje naprawdę. Mark jedzie powoli pasem startowym, kabel coraz bardziej się napręża, aż nagle czuję szarpnięcie. Ruszamy. Słyszę jakieś głosy w radiu. To chyba Mark rozmawiający z wieżą – ale nie rozumiem, co mówi. Gdy piper nabiera prędkości, my razem z nim. Podskakujemy na asfalcie, a jednosilnikowiec nadal jest na ziemi. Jezu, czy my się w końcu podniesiemy? I nagle żołądek znika mi z gardła i opada gwałtownie aż na podłogę – znajdujemy się w powietrzu.

– No i lecimy, mała! – woła z tyłu Christian. Poza jego głosem słyszę jedynie świst wiatru i cichy szum silnika pipera.

Trzymam się oburącz krawędzi fotela, tak mocno, że aż mi pobielały kostki. Kierujemy się na zachód, zostawiając wschodzące słońce za plecami. Nabieramy wysokości, przelatując nad polami, lasami, domami i autostradą 95.

O rany. To niesamowite, nad nami już tylko niebo. Światło jest wprost niezwykłe, rozproszone i ciepłe, i przypomina mi się, jak Jose opowiadał o „magicznej godzinie”, porze dnia uwielbianej przez fotografów… tuż po świcie.

Przypomina mi się także wystawa Jose. Hmm. Muszę powiedzieć Christianowi. Ciekawe, jak zareaguje. Ale nie będę martwić się tym teraz, wolę cieszyć się lotem. Uszy mi się zatykają, gdy wznosimy się coraz wyżej, a ziemia coraz bardziej się od nas oddala. Jest tak spokojnie. Doskonale rozumiem, dlaczego on tak bardzo lubi przebywać w powietrzu. Z dala od BlackBerry i presji swej pracy.

Radio wydaje z siebie kilka trzasków, a potem Mark Benson informuje, że znajdujemy się na wysokości dziewięciuset kilometrów. O kurczę, wysoko. Zerkam w dół – już wcale nie jest tak łatwo cokolwiek rozróżnić.

– Wyczepiaj – mówi do radia Christian i nagle piper znika.

I nie czuć już ciągnięcia. A my unosimy się nad Georgią.

O kuźwa, to niesamowite! Szybowiec nurkuje, obraca się i teraz lecimy w stronę słońca. Ikar. Właśnie tak. Lecę blisko słońca, ale on jest ze mną, on mnie prowadzi. Łapię głośno powietrze, gdy dociera to do mnie. Opadamy po spirali, podziwiając widoki iście spektakularne.

– Trzymaj się mocno! – woła Christian i ponownie dajemy nura, tyle że tym razem chwilę później jestem do góry nogami, patrząc na ziemię przez pokrywę kokpitu.

Wydaję głośny pisk, automatycznie wyciągam ręce i opieram je o pleksiglas, żeby tylko nie spaść. Słyszę, jak się śmieje. Drań! Ale jego wesołość jest zaraźliwa i po chwili, kiedy on naprostowuje szybowiec, ja też się śmieję.

– Dobrze, że nie jadłam śniadania! – wołam do niego.

– Owszem, dobrze, bo zamierzam to powtórzyć.

I chwilę później znowu lecimy głowami w dół. Tym razem, ponieważ jestem przygotowana, trzymam się pasów i chichoczę jak głupia. Po raz kolejny wyrównuje lot.

– Pięknie, co? – woła.

– Tak!

Lecimy, przecinając majestatycznie powietrze, słuchając wiatru i ciszy, pławiąc się w świetle wczesnego poranka. Czego można życzyć sobie więcej?

– Widzisz ten joystick przed sobą? – woła ponownie.

Patrzę na drążek, który sterczy pomiędzy moimi nogami.

O nie, o co mu teraz chodzi?

– Złap go.

Cholera. Każe mi sterować. Nie!

– Śmiało, Anastasio, złap go – ponagla mnie.

Nieufnie zaciskam na nim dłoń.

– Trzymaj mocno… Widzisz ten środkowy wskaźnik? Igła ma być na środku.

Serce podchodzi mi do gardła. O kuźwa, pilotuję szybowiec… Szybuję…

– Grzeczna dziewczynka. – W głosie Christiana słychać zadowolenie.

– Jestem zdumiona, że pozwalasz mi przejąć kontrolę – wołam.

– Byłabyś zdumiona, gdybyś wiedziała, na co ci jeszcze pozwolę, panno Steele. A teraz joystick wraca do mnie.

Czuję, jak drążek się nagle rusza i puszczam go, a my opadamy spiralnie i znowu zatykają mi się uszy. Ziemia jest coraz bliżej, aż mam wrażenie, że zaraz w nią uderzymy. Jezu, boję się.

– BMA, tu BG N Papa Three Alpha, zejście z wiatrem w lewo, pas siódmy trawa, BMA. – Christian stanowczy jak zawsze. Wieża coś odpowiada, ale nie rozumiem co. Kołujemy, opadając powoli ku ziemi. Widzę już lotnisko, prowizoryczne pasy do lądowania i autostradę 95.

– Trzymaj się, mała. Może trochę trząść.

Jeszcze jedno koło i opadamy niżej, aż nagle z głuchym odgłosem lądujemy i jedziemy szybko po trawie. O cholera. Moje zęby uderzają o siebie, gdy podskakujemy na trawie, aż w końcu się zatrzymujemy. Szybowiec chwilę się chwieje na boki, a potem przechyla na prawo. Biorę głęboki oddech, gdy tymczasem Christian przechyla się i otwiera luk. Wychodzi z kokpitu i się przeciąga.

– I jak było? – pyta, a oczy błyszczą mu srebrzystą szarością. Schyla się, żeby mnie odpiąć.