Christian marszczy brwi i przeczesuje palcami włosy.
– Mam jeszcze parę telefonów do wykonania. Jak się wykąpiesz, zjemy razem śniadanie. Wydaje mi się, że pani Jones uprała twoje wczorajsze ubranie. Znajdziesz je w szafie.
Że co? A kiedy, u licha, to zrobiła? Jezu, słyszała nas? Oblewam się rumieńcem.
– Dziękuję – bąkam.
– Ależ nie ma za co – odpowiada automatycznie, ale w jego głosie słychać jakiś podtekst.
Nie dziękuję ci za to, że mnie przeleciałeś. Choć to było bardzo…
– No co? – pyta i uświadamiam sobie, że marszczę czoło.
– Co się stało? – pytam miękko.
– To znaczy?
– No… zachowujesz się dziwaczniej niż zazwyczaj.
– Uważasz mnie za dziwaka? – Próbuje ukryć uśmiech.
– Czasami.
Przez chwilę mi się przygląda.
– Jak zawsze mnie pani zaskakuje, panno Steele.
– Niby czym?
– Powiedzmy po prostu, że to była nieoczekiwana przyjemność.
– Naszym celem jest sprawianie przyjemności, panie Grey. – Przechylam głowę, tak jak on ma w zwyczaju, i powtarzam jego słowa.
– I to nie byle jakiej – stwierdza, ale wydaje się skrępowany.
– Nie miałaś iść przypadkiem pod prysznic?
Och, odprawia mnie.
– Tak… eee, do zobaczenia niedługo. – Zaskoczona opuszczam jego gabinet.
Sprawiał wrażenie skonsternowanego. Dlaczego? Muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o stronę fizyczną tego zbliżenia, było bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Ale strona emocjonalna – cóż, zirytowała mnie jego reakcja. Powiedzieć, że było to duchowo ubogacające, to jak stwierdzić, że wata cukrowa ma wartości odżywcze.
Pani Jones nadal jest w kuchni.
– Podać teraz herbatę, panno Steele?
– Najpierw wezmę prysznic, dziękuję – bąkam i uciekam spłoniona.
W łazience próbuję odgadnąć, co gryzie Christiana. To najbardziej skomplikowany człowiek, jakiego znam, i nie potrafię zrozumieć jego zmiennych nastrojów. Kiedy weszłam do gabinetu, wszystko grało. Uprawialiśmy seks… a potem już nie grało. Nie, ja tego nie rozumiem. Zwracam się do swojej podświadomości. Gwiżdże, ręce trzyma za plecami i za wszelką cenę unika mojego wzroku. Też nie ma pojęcia, a moja wewnętrzna bogini nadal się pławi w pozostałościach orgazmicznego blasku. Nie – wszystkie mamy pustkę w głowie.
Wycieram ręcznikiem włosy, rozczesuję je grzebieniem Christiana i związuję w kok. Śliwkowa sukienka Kate wisi w szafie wyprana i wyprasowana, razem ze stanikiem i majtkami. Pani Jones jest niesamowita. Stopy wsuwam w czółenka Kate, wygładzam sukienkę, biorę głęboki oddech i udaję się do kuchni.
Christiana nigdzie nie widać, a pani Jones sprawdza właśnie zawartość spiżarni.
– Herbaty, panno Steele? – pyta.
– Chętnie. – Uśmiecham się do niej. Czuję nieco większą pewność siebie, gdy jestem już ubrana.
– Ma pani ochotę na coś do jedzenia?
– Nie, dziękuję.
– Oczywiście, że coś zjesz – warczy Christian. – Anastasia lubi naleśniki, bekon i jajka, pani Jones.
– Tak, panie Grey. A pan na co ma ochotę?
– Omlet i owoce. – Nie spuszcza ze mnie wzroku, a z jego twarzy nie da się nic wyczytać. – Siadaj – narzuca, pokazując na jeden ze stołków barowych.
Robię, co mi każe, a on zajmuje sąsiedni stołek, gdy tymczasem pani Jones zabiera się za śniadanie. O rety, wytrąca mnie z równowagi świadomość, że ktoś słyszy naszą rozmowę.
– Kupiłaś już bilet na samolot?
– Nie, zrobię to po powrocie do domu, przez Internet.
Opiera się na łokciu, pocierając brodę.
– Masz pieniądze?
O nie.
– Tak – odpowiadam z udawaną cierpliwością, jakbym rozmawiała z małym dzieckiem.
Unosi surowo brew. Cholera.
– Tak, mam, dziękuję – poprawiam się szybko.
– Mam odrzutowiec. Przez trzy najbliższe dni jest wolny i do twojej dyspozycji.
Patrzę na niego z otwartymi ustami. No pewnie, że ma odrzutowiec. Nie bez trudu tłumię w sobie chęć przewrócenia oczami. Chce mi się śmiać. Nie robię tego jednak, gdyż nie wiem, w jakim on jest nastroju.
– Doprowadziliśmy już do poważnego nadużycia twojej floty powietrznej. Nie chciałabym robić tego ponownie.
– Moja firma, mój odrzutowiec. – Wydaje się niemal urażony. Och, chłopcy i ich zabawki!
– Dziękuję za tę propozycję. Ale wolę polecieć tradycyjnymi liniami.
Przez chwilę sprawia wrażenie, jakby chciał mnie dalej przekonywać do swego pomysłu, ale jednak daje za wygraną.
– Jak chcesz. – Wzdycha. – Potrzebujesz dużo czasu, aby się przygotować do rozmów w sprawie pracy?
– Nie.
– Świetnie. I nie powiesz mi, co to za wydawnictwa?
– Nie.
Usta unoszą mu się w niechętnym uśmiechu.
– Dużo mogę, panno Steele.
– W pełni jestem tego świadoma, panie Grey. Chcesz namierzyć moją komórkę? – pytam z miną niewiniątka.
– Dzisiejsze popołudnie mam dość zajęte, więc zlecę to komuś innemu. – Uśmiecha się ironicznie.
Czy on żartuje?
– Skoro jesteś w stanie komuś to zlecić, wygląda na to, że zatrudniasz zbyt wielu pracowników.
– Wyślę mejl do kierowniczki kadr i każę jej się tym zająć. -
Drgają mu kąciki ust.
Och, dzięki Bogu, wróciło mu poczucie humoru.
Pani Jones podaje nam śniadanie i przez chwilę jemy w milczeniu. Posprzątawszy, taktownie nas opuszcza. Zerkam na Christiana.
– O co chodzi, Anastasio?
– Wiesz, w końcu mi nie powiedziałeś, dlaczego nie lubisz być dotykany.
Blednie, a mnie ogarniają wyrzuty sumienia, że zadałam mu to pytanie.
– Powiedziałem ci więcej niż komukolwiek – mówi cicho, patrząc na mnie beznamiętnie.
A więc nigdy się nikomu nie zwierzył. Nie ma żadnych bliskich przyjaciół? Być może powiedział pani Robinson? Mam ochotę go o to zapytać, ale nie mogę – nie mogę się tak wtrącać. Kręcę głową. On jest rzeczywiście samotną wyspą.
– Na wyjeździe zastanowisz się nad naszym układem? – pyta.
– Tak.
– Będziesz tęsknić?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
– Tak – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie zaczął tak wiele dla mnie znaczyć? Znalazł drogę do mego serca… dosłownie. Uśmiecha się.
– Ja też będę za tobą tęsknił. Bardziej, niż sobie wyobrażasz – mówi cicho.
Moje serce raduje się tymi słowami. On się naprawdę stara. Delikatnie głaszcze mój policzek, nachyla się i całuje.
Jest późne popołudnie, a ja siedzę zdenerwowana w lobby, czekając na pana J. Hyde’a z wydawnictwa Seattle Independent Publishing. To moja druga rozmowa i to nią bardziej się denerwuję. Pierwsza poszła dobrze, ale odbyła się w dużym konglomeracie z przedstawicielstwami rozsianymi po całych Stanach i byłabym tam po prostu jedną z wielu asystentek. Wyobrażam sobie, że taka machina korporacyjna potrafi połknąć, a potem szybko wypluć. A w SIP naprawdę chciałabym pracować. To małe i niekonwencjonalne wydawnictwo, preferujące lokalnych autorów, z ekscentryczną klientelą.
Umeblowanie jest skromne, ale to chyba taki styl raczej niż kwestia oszczędności. Siedzę na jednej z dwóch kanap obitych ciemnozieloną skórą – nawet podobnych do tej, która stoi w pokoju zabaw Christiana. Przesuwam dłonią po skórze, zastanawiając się, co Christian robi na tej kanapie. Ach, tyle jest możliwości… nie – teraz nie mogę o tym myśleć. Oblewam się rumieńcem.
Recepcjonistka to młoda Afroamerykanka z dużymi srebrnymi kolczykami i długimi, wyprostowanymi włosami. Jest w niej coś artystycznego i tak sobie myślę, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić. Ta myśl jest pocieszająca. Co kilka chwil podnosi na mnie wzrok i uśmiecha się miło. Niepewnie odwzajemniam jej uśmiech.