Lot mam zarezerwowany, a mama jest w siódmym niebie. Zdążyłam się już spakować, Kate obiecała, że odwiezie mnie na lotnisko. Christian polecił, bym zabrała ze sobą BlackBerry i Maca. Przewracam oczami na wspomnienie tej jego nieznośnej apodyktyczności, ale teraz do mnie dociera, że on już taki po prostu jest. Lubi sprawować nad wszystkim kontrolę, włącznie ze mną. Jednocześnie bywa tak nieoczekiwanie i rozbrajająco miły. Potrafi być czuły, wesoły, nawet słodki i te chwile wydają się zupełnie kosmiczne. Uparł się, aby mnie odprowadzić do garażu. Jezu, wyjeżdżam tylko na kilka dni, a on zachowuje się tak, jakby to były tygodnie.
– Ana Steele? – Z rozmyślań wyrywa mnie stojąca przy biurku w recepcji kobieta z długimi czarnymi włosami jak z malarstwa prerafaelickiego. Ubrana niemal identycznie jak recepcjonistka. Może mieć trzydzieści kilka lat, a niewykluczone, że przekroczyła czterdziestkę. W przypadku starszych kobiet trudno jednoznacznie określić wiek.
– Tak – odpowiadam, wstając z kanapy.
Uśmiecha się do mnie grzecznie, lustrując orzechowym spojrzeniem. Mam na sobie jedną z sukienek Kate, czarny bezrękawnik, a pod nią białą bluzkę, na nogach zaś własne czółenka. Myślę, że to strój odpowiedni na taką rozmowę. Włosy upięłam w ciasny kok i choć raz nie uciekają z niego żadne pasma. Kobieta wyciąga rękę.
– Witaj, Ana, jestem Elizabeth Morgan, kierowniczka działu kadr w SIP.
– Bardzo mi miło. – Ściskam jej dłoń. Wygląda dość swobodnie jak na zajmowane stanowisko.
– Proszę za mną.
Przez podwójne drzwi za recepcją wchodzimy do dużego kolorowego biura bez ścianek działowych, stamtąd zaś do niewielkiej sali konferencyjnej. Ściany są jasnozielone, a na nich wiszą reprodukcje okładek książek. U szczytu stołu siedzi młody mężczyzna z rudymi, związanymi w kucyk włosami. W uszach ma małe srebrne kółka. Ubrany jest w jasnoniebieską koszulę i spodnie khaki. Gdy podchodzę, wstaje i mierzy mnie uważnym spojrzeniem.
– Ana Steele, jestem Jack Hyde, redaktor prowadzący SIP. Niezmiernie miło cię poznać.
Wymieniamy uścisk dłoni. Z jego twarzy trudno cokolwiek wyczytać, ale wydaje się, że jest życzliwie nastawiony.
– Z daleka przyjechałaś? – pyta uprzejmie.
– Nie, niedawno się przeprowadziłam w okolice Pike Street Market.
– Och, no to nie masz daleko. Proszę, siądź.
Siadam, a Elizabeth zajmuje krzesło obok niego.
– Ano, dlaczego chciałabyś odbyć staż u nas, w SIP? – pyta.
Wymawia moje imię miękko i przechyla głowę na bok, jak ktoś, kogo znam – to irytujące. Starając się ignorować irracjonalną nieufność, rozpoczynam starannie przygotowaną mowę, świadoma tego, że na policzki wypełza mi różowy rumieniec. Patrzę na oboje, pamiętając o wykładzie Katherine Kavanagh, poświęconym technikom udanej rozmowy: „Utrzymuj kontakt wzrokowy, Ana!”.
O rany, ta kobieta też potrafi być apodyktyczna. Jack i Elizabeth słuchają z uwagą.
– Masz bardzo wysoką średnią. Jakim zajęciom pozalekcyjnym oddawałaś się w WSU?
Oddawałam się? Mrugam powiekami. Co za dziwny dobór słów. Przedstawiam szczegóły dotyczące pracy w głównej bibliotece kampusu i jedynego wywiadu z nieprzyzwoicie bogatym despotą dla gazety studenckiej. Wspominam o dwóch towarzystwach literackich, do których należałam, o pracy u Claytona i niepotrzebnej mi teraz wiedzy z zakresu majsterkowania. Oboje się śmieją, i na taką reakcję miałam nadzieję. Powoli się odprężam.
Jack Hyde zadaje bystre, inteligentne pytania, ale ja nie daję się zbić z pantałyku – dotrzymuję mu kroku, a kiedy rozmawiamy o moich preferencjach i ulubionych książkach, chyba przejmuję pałeczkę. Jack lubi wyłącznie literaturę amerykańską, nie starszą niż z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Nic więcej. Żadnych klasyków – nawet Henry’ego Jamesa, Uptona Sinclaira czy F. Scotta Fitzgeralda. Elizabeth się nie odzywa, czasami jedynie kiwa głową i robi notatki. Jack, choć lubi forsować swoje zdanie, jest na swój sposób czarujący i im dłużej rozmawiamy, tym bardziej słabnie moja początkowa nieufność.
– A gdzie się widzisz za pięć lat? – pyta.
Z Christianem Greyem – taka myśl pojawia się nieproszona w mojej głowie. Marszczę brwi.
– W roli redaktora? Może agenta literackiego? Jestem otwarta na to, co niesie przyszłość.
Uśmiecha się szeroko.
– Świetnie, Ano. Nie mam więcej pytań. A ty?
– Od kiedy potrzebujecie stażystki? – pytam.
– Od zaraz – odpowiada Elizabeth. – A kiedy ty mogłabyś zacząć?
– Jestem wolna od przyszłego tygodnia.
– Dobrze wiedzieć – stwierdza Jack.
– Jeśli to wszystko – Elizabeth patrzy na nas – chyba rozmowę możemy uznać za zakończoną. – Uśmiecha się grzecznie.
– Miło było cię poznać, Ano – mówi miękko Jack, ujmując moją dłoń. Ściska ją delikatnie, a ja mrugam powiekami.
W drodze do samochodu czuję niepokój, choć nie potrafię sprecyzować jego przyczyny. Chyba dobrze mi poszło, ale nie mam pewności. Rozmowy w sprawie pracy to takie sztuczne sytuacje; każdy się zachowuje najlepiej, jak potrafi, desperacko starając się ukryć za fasadą profesjonalizmu. Cóż, będę musiała cierpliwie poczekać na odpowiedź.
Wsiadam do audi A3 i wracam do mieszkania, nie spiesząc się. Mam lot nocny z przesiadką w Atlancie, ale samolot startuje dopiero o dwudziestej drugiej dwadzieścia pięć, więc jest jeszcze mnóstwo czasu.
Kate rozpakowuje w kuchni kartony.
– Jak poszło? – pyta podekscytowana. Tylko ona potrafi wyglądać oszałamiająco w za dużej koszuli, zniszczonych dżinsach i granatowej bandanie.
– Dobrze, dzięki. Nie jestem pewna, czy w drugim przypadku mój strój okazał się wystarczająco cool.
– Och?
– Boho chic byłby lepszy.
Kate unosi brew.
– Ty i boho chic. – Przechyla głowę na bok… Aaa! Dlaczego wszyscy mi przypominają o moim ulubionym Szarym? – Właściwie jesteś jedną z niewielu osób, którym ten styl naprawdę by pasował.
Uśmiecham się szeroko.
– W drugim wydawnictwie naprawdę mi się spodobało. Chyba dobrze bym się tam czuła. Jednak facet, który przeprowadzał ze mną rozmowę, był lekko niepokojący… – Urywam. Cholera, rozmawiam przecież z Megafonem Kavanagh. Zamknij się, Ana!
– Och? – Radar Katherine Kavanagh, wyłapujący ciekawe informacje, właśnie się uruchomił. Ciekawe informacje, które potem wykorzysta w najmniej stosownym momencie.
– A tak nawiasem mówiąc, czy mogłabyś przestać drażnić się z Christianem? Ta wczorajsza uwaga na temat Jose była zupełnie niepotrzebna. To zazdrośnik. Nic dobrego tym nie uzyskasz.
– Słuchaj, gdyby nie był bratem Elliota, powiedziałabym znacznie więcej. On ma bzika na punkcie sprawowania kontroli. Nie wiem, jak ty to znosisz. Próbowałam obudzić w nim zazdrość, trochę mu pomóc w kłopotach z zaangażowaniem się. – Unosi obronnie ręce. – Ale skoro nie chcesz, żebym się wtrącała, dobrze, nie będę – dodaje pospiesznie, widząc moją gniewną minę.
– I bardzo dobrze. Życie z Christianem jest wystarczająco skomplikowane, uwierz mi.
Jezu, mówię jak on.
– Ana. – Patrzy na mnie. – Wszystko w porządku? Nie wyjeżdżasz do mamy po to, aby uciec?
Oblewam się rumieńcem.
– Nie, Kate. To ty mówiłaś, że przyda mi się troche odpoczynku.
Podchodzi i ujmuje moje dłonie – co jest zupełnie nie w jej stylu. O nie… zaraz się rozpłaczę.
– Jesteś po prostu, sama nie wiem… inna. Mam nadzieję, że nic ci nie dolega i że jeśli będziesz mieć jakieś kłopoty z Panem Nadzianym, to o nich ze mną porozmawiasz. I postaram się już go nie drażnić. Ana, jeśli coś jest nie tak, powiedz mi, nie będę osądzać. Spróbuję to zrozumieć.