Выбрать главу

Znacznie później miałem się dowiedzieć, że tysiąc złapanych wtedy mężczyzn wywieziono z getta bezpośrednio do obozu w Treblince, aby wypróbować na nich skuteczność świeżo wybudowanych komór gazowych i pieców krematoryjnych.

I znów minął miesiąc zupełnego spokoju, aż do tego pamiętnego wieczoru czerwcowej rzezi w getcie. Byliśmy jak najdalsi od tego, aby podejrzewać, co miało nastąpić. Było gorąco, więc po kolacji podnieśliśmy zacieniające rolety i otworzyliśmy szeroko okna, żeby pooddychać trochę świeżym, wieczornym powietrzem. Samochód gestapo podjechał przed stojący naprzeciwko dom w takim tempie i tak szybko padły strzały ostrzegawcze, że zanim udało nam się wstać od stołu i podbiec do okna, brama tego domu była już szeroko otwarta, a z jego wnętrza dobiegał wrzask SS-manów. Otwarte okna były zaciemnione, jednakże dawało się wyczuć panujący tam ruchliwy niepokój, a wystraszone twarze wynurzały się z ciemności i znów szybko w niej znikały. Światła zapalały się piętro za piętrem, w miarę jak Niemcy wbiegali schodami na górę. Naprzeciwko nas mieszkała rodzina kupiecka, którą dobrze znaliśmy z widzenia. Gdy i tam rozbłysło światło i SS-mani w hełmach, z gotowymi do strzału karabinami maszynowymi wtargnęli do pokoju, mieszkańcy siedzieli, tak jak i my jeszcze przed chwilą, przy stole, nie poruszając się z przerażenia. Dowodzący oddziałem podoficer odebrał to jako osobistą obrazę. Aż odebrało mu mowę z oburzenia. Stał oniemiały, ogarniając spojrzeniem siedzących przy stole i dopiero po upływie chwili wrzasnął rozzłoszczony:

– Wstawać!

Podnieśli się tak szybko, jak tylko mogli, z wyjątkiem ojca rodziny, staruszka ze sparaliżowanymi nogami. Podoficer kipiał z wściekłości. Zbliżył się do stołu, oparł oń obiema rękami, wbił sztywne spojrzenie w sparaliżowanego i ponownie wrzasnął:

– Wstawać!

Stary człowiek wsparł się mocno na poręczach, podejmując rozpaczliwe wysiłki, lecz bez skutku. Nim zdążyliśmy zorientować się w sytuacji, Niemcy rzucili się na niego, poderwali go z fotelem w górę, wynieśli na balkon i zrzucili z trzeciego piętra na ulicę.

Matka krzyknęła, zasłaniając sobie oczy. Ojciec odbiegł od okna daleko w głąb pokoju. Halina pośpieszyła ku niemu, a Regina objęła matkę ramieniem i powiedziała rozkazującym tonem całkiem głośno i bardzo wyraźnie:

– Spokój!

Nie mogliśmy z Henrykiem oderwać się od okna. Widzieliśmy starca, gdy wisiał jeszcze przez sekundą w fotelu nad ulicą, a później, gdy z niego wypadł, usłyszeliśmy osobno uderzenie fotela o bruk i odgłos chlaśnięcia ludzkiego ciała o płyty chodnikowe. Staliśmy w bezruchu, niezdolni do cofnięcia się czy też do odwrócenia wzroku od tego, co tam się działo. Jednocześnie SS-mani wyprowadzali już parą tuzinów mężczyzn na ulicą. Włączyli reflektory samochodowe, zmusili złapanych do ustawienia się w ich świetle, włączyli silnik i kazali tym ludziom biec przed siebie w białym kręgu światła. Z okien domu słychać było spazmatyczne krzyki i w tym samym momencie oddano z samochodu serię strzałów z karabinu maszynowego. Biegnący przed autem kolejno upadali, podrywani w górę kulami, przewracając się przez głowę lub kręcąc w koło, jakby przekroczenie granicy życia i śmierci musiało być związane z wykonaniem niezwykle trudnego i zawiłego skoku. Tylko jednemu z nich udało się wydostać z kręgu światła. Biegł ze wszystkich sił i wydawało nam się, że zdoła dotrzeć do najbliższej przecznicy. Jednakże samochód miał przygotowany na taką sytuację wysoko umocowany ruchomy reflektor. Włączono go, wyszukano uciekiniera, padły strzały i on też podskoczył do góry: uniósł ręce nad głową, wygiął się w skoku do tyłu i upadł na plecy.

SS-mani wsiedli do samochodu i ruszyli do przodu, przejeżdżając przez zwłoki, na których pojazd nieznacznie się zatrząsł, jak na jakichś małych wybojach.

Tej nocy zastrzelono w getcie stu mężczyzn, jednakże akcja ta nie wywarła już na nikim tak silnego wrażenia jak poprzednia. Sklepy i kawiarnie następnego dnia były otwarte normalnie.

Ludzie interesowali się poza tym czymś innym: codziennym zajęciem Niemców stało się teraz filmowanie. Dlaczego? Wbiegali do restauracji, rozkazywali kelnerom zastawiać stoły najlepszym jedzeniem i trunkami, ludziom w lokalu kazali uśmiechać się, jeść i pić, a widowisko to utrwalali na taśmie. Filmowali w kinie „Femina” na Lesznie wystawiane tam operetki i raz w tygodniu odbywające się również tam koncerty symfoniczne pod batutą Mariana Neuteicha. Przewodniczącemu Gminy Żydowskiej polecili wydanie wystawnego przyjęcia i zaproszenie na nie wszystkich ważniejszych osobistości getta, po czym i to przyjęcie sfilmowano. Pewnego dnia spędzono grupę mężczyzn i kobiet do łaźni, kazano im rozebrać się do naga i myć we wspólnym pomieszczeniu, a i tę dziwną scenę dokładnie filmowano. Dopiero znacznie później dowiedziałem się, że filmy te przeznaczone były dla Niemców w Rzeszy oraz dla zagranicy. Miały one zadać kłam niepokojącym plotkom, w razie gdyby w przeddzień likwidacji getta jakiekolwiek wiadomości przeciekły na zewnątrz. Miały one świadczyć o tym, że Żydzi dobrze się mieli w Warszawie, że są pozbawieni moralności i niegodni szacunku, skoro mężczyźni i kobiety kąpią się wspólnie, bezwstydnie obnażając się jedni na oczach drugich.

Mniej więcej w tym samym czasie, coraz częściej, zaczynały krążyć po getcie różne coraz bardziej niepokojące wieści. Były jak zwykle pozbawione źródeł i nie udało się znaleźć ich autora albo kogoś, kto mógłby potwierdzić, że oparte są na prawdziwych zdarzeniach. Mimo to uchodziły za sprawdzone. Po prostu pewnego dnia zaczynano opowiadać o tym, jak straszne, na przykład, są warunki życia w getcie łódzkim, gdzie zmuszono Żydów do wprowadzenia w obieg ich własnych, żelaznych pieniędzy, za które nic poza gettem nie mogli kupić i teraz tysiącami umierali z głodu. Niektórych takie wiadomości chwytały za serce, inni zaś słuchali tego jednym, a wypuszczali drugim uchem. Po dłuższym czasie przestano mówić o Łodzi, a zaczęto o Lublinie i Tarnowie, gdzie podobno wytruto Żydów gazem, w co zresztą nikt nie chciał uwierzyć. Bardziej wiarygodna wydawała się plotka o tym, że getta żydowskie w Polsce miały ograniczyć się do czterech wielkich skupisk w Warszawie, Lublinie, Krakowie i Radomiu. Potem na odmianę zaczynano gadać o przeniesieniu Getta Warszawskiego na wschód, w transportach po sześć tysięcy ludzi dziennie. Zdaniem niektórych za przeprowadzenie tej akcji zabrano by się już dawno, gdyby nie tajemnicza konferencja w zarządzie Gminy, podczas której udało się przekonać gestapo – z pewnością za pomocą łapówki – aby z naszego przesiedlenia zrezygnowało.

18 czerwca, w sobotę, mieliśmy z Goldfederem w kawiarni „Pod Fontanną” przy ulicy Leszno wziąć udział w koncercie na rzecz znanego pianisty Leona Boruńskiego, laureata Konkursu Chopinowskiego, który chory na gruźlicę i bez środków do życia przebywał w getcie otwockim. Ogródek kawiarniany był przepełniony.

Zebrało się blisko czterysta osób elity i pseudoelity towarzyskiej. Poprzedniej „imprezy masowej” nikt już tu nie wspominał, a jeśli wśród ludzi panowało poruszenie, to tylko z całkiem prozaicznego powodu: eleganckie damy z plutokracji i wytworni parweniusze byli niezwykle ciekawi, czy pani L. przywita się dziś z panią K. Obydwie panie angażowały się w działalność dobroczynną. Aktywnie brały udział w akcjach komitetów, które powstały w wielu co bogatszych domach i miały na celu pomaganie biednym. Taka działalność była o tyle przyjemna, że uruchamiano ją za pomocą częstych balów, na których tańczono, zabawiano się i pito, a osiągnięte przy tym zyski przeznaczano na cele dobroczynne.

Powodem nieporozumień pomiędzy dwiema damami było wydarzenie, które nastąpiło przed kilkoma dniami w „Sztuce”. Obydwie kobiety były bardzo ładne, każda na swój sposób. Nienawidziły się z całego serca i starały się odbić sobie nawzajem adoratorów, pośród których do najatrakcyjniejszych należał Maurycy Kohn gestapowski agent i właściciel linii tramwajowej, człowiek o interesującej, wrażliwej twarzy aktora. Tego wieczoru w „Sztuce” świetnie się obie bawiły. Siedziały przy barze, każda z nich wśród małego kręgu swoich wielbicieli, i starały się nawzajem przelicytować w wyborze najbardziej wyszukanych alkoholi i snobistycznych przebojów, granych na zamówienie przy stolikach przez akordeonistę orkiestry jazzowej. Pierwsza wyszła pani L., nie wiedząc, że idąca ulicą, obrzmiała z głodu kobieta upadła i zmarła w tym czasie bezpośrednio przed drzwiami baru. Oślepiona światłem pani L., wychodząc, potknęła się o zwłoki. Gdy dojrzała trupa, wpadła w szok i nie mogła się uspokoić. Zupełnie inaczej postąpiła pani K., którą zdołano tymczasem o całym zdarzeniu powiadomić. Gdy stanęła w drzwiach, wyrwał się jej okrzyk zgrozy, jednak natychmiast, jakby ogarnięta głębokim współczuciem, podeszła do zmarłej, wyjęła z torebki pięćset złotych i podała je idącemu za nią Kohnowi ze słowami: