— Brad, co o tym sądzisz?
Prezydent stał odwrócony plecami do swojego doradcy i wyglądał przez zielonkawe zbrojone szyby w oknach najsłynniejszego na świecie pokoju.
— Cóż, panie prezydencie, uważam, że możemy wdrożyć większość punktów chińskiego planu, ale w przypadku negocjacji powinniśmy zachować się nieco bardziej powściągliwie. — Sekretarz stanu zerknął do notatek. — Chińczycy chcą, żeby Darhelowie sfinansowali całą obronę planetarną, a mnie się nie wydaje, żeby się na to zgodzili. Nawet jeśli tak zrobią, negocjacje bardzo się przeciągną, a w czasie ich trwania niczego byśmy nie produkowali. Myślę, że dość łatwo uzyskamy podwyżki wynagrodzenia i pozwolenie na budowle orbitalne, ale nie przeciągajmy struny. Nakładając podatek progresywny na oddziały opłacane przez Federację, wojska ekspedycyjne i przedsiębiorstwa orbitalne, i tak będziemy w o wiele lepszej sytuacji finansowej.
— Finanse to działka Ralpha, Brad, ty zajmujesz się międzynarodowymi negocjacjami — rzucił prezydent, niezadowolony z decyzji, które sekretarz stanu ostatnio podejmował. — I wolałbym, żebyś nie zapominał, że pracujesz dla Stanów Zjednoczonych, a nie dla Darhelów. To naszemu krajowi grozi zagłada, Brad, naszej planecie, naszym dzieciom.
— Tak, panie prezydencie, ale jeśli będziemy zbyt długo negocjować, to wszystko stracimy. Zacznijmy od żądań całkowitego pokrycia kosztów, ale ostatecznie poprzestańmy na zezwoleniu na orbitalną produkcję sprzętu i ewentualnie pełnym sfinansowaniu wyposażenia do obrony planetarnej. Zdaje się, że zaproponowano nam bardzo niekorzystne warunki jego wypożyczenia. To by nam bardzo pomogło.
— Dobra, Brad, ale jeśli się nie zgodzą, żadnego wsparcia zbrojnego ani technicznego dla ich floty. Będziemy walczyć nawet gołymi pięściami, zanim zrobią z nas niewolników.
— Tak, panie prezydencie.
— Udało mi się go przekonać, żeby poprzestał na zezwoleniach na orbitalne zakłady produkcyjne i sfinansowaniu sprzętu dla wysyłanych wam oddziałów.
Sekretarz stanu starał się nie patrzeć, jak Darhel próbuje zjeść coś bardzo podobnego do marchewki. Kawałki pokarmu spadały na blat stołu i ubranie Darhela, kiedy jego ostre jak brzytwa zęby rozdrabniały warzywo na plasterki.
— Dobrze. To są rozsądne wydatki. Nie będziemy oszczędzać na waszych wynagrodzeniach.
Duże kocie źrenice rozszerzyły się od niezrozumiałej dla człowieka emocji, a sześciopalczaste dłonie zebrały kawałki pokarmu z grzebienia na gardle istoty.
— Ale pełne finansowanie lokalnej obrony… to o wiele za duża hojność.
— Nie bądź pazerny — powiedział sekretarz i wziął się za swój stek.
Z jakiegoś nieznanego powodu zawsze tracił apetyt podczas posiłków z Darhelem.
— Ludzie potrafią być uparci aż do przesady. Jeśli wystawicie sobie świadectwo skąpców, nikt nie będzie dla was walczył. A przynajmniej nikt, kto jest w tym choć trochę dobry.
— Jesteśmy tego świadomi.
Źrenice znowu się rozszerzyły, a długie lisie uszy zadrgały. Sekretarz pomyślał, że zapłaciłby każdą cenę za podręcznik mowy ciała Darhelów.
— Od samego początku mówiłem, że warunki są nierozsądne, ale przegłosowano mnie. Nieważne, rozwiążemy wszystko w swoim czasie. Moje uznanie.
— Ufam, że wynagrodzenie będzie odpowiednie.
Sekretarz wiedział, że jego szef staje się coraz bardziej podejrzliwy w kwestii jego kontaktów z Darhelami.
— Z całą pewnością. Twoja wnuczka jest bardzo zdolna. Może za jakieś cztery lata otrzyma zaproszenie na studia na jakimś pozaplanetarnym uniwersytecie?
— Czytasz w moich myślach.
10
Mike podniósł wzrok, kiedy generał Horner wszedł do ciasnego biura.
W pomieszczeniu nie było żadnych osobistych rzeczy, stacji roboczej ani innych przedmiotów oprócz sejfu zamykanego na szyfr, które wskazywałyby, że ktoś w nim pracował. W ciągu ostatnich kilku miesięcy porucznik spędzał w biurze tak mało czasu, że pomieszczenie stało się dla niego biurem raczej tylko z nazwy niż rzeczywistym miejscem pracy. Zamiast tradycyjnego komputera miał inteligentny przekaźnik, z którym można się było komunikować w dowolny sposób i który dysponował większą mocą obliczeniową niż cała korporacja Intela. W jego pamięci Mike przechowywał rodzinne zdjęcia, każdy przekaz wideo, jaki otrzymał od dziewczynek, kiedy nie miał jeszcze przekaźnika, i zapis wszystkich rozmów, jakie z nimi odbył od tamtej pory.
— Tak, sir? — zapytał.
Spostrzegł stojącego z tyłu nowego adiutanta generała.
Widok, jaki zobaczył generał, uznałby przed przybyciem Galaksjan za komiczny, ale teraz był tak oczywisty jak widok myszki przy komputerze. Porucznik siedział ze wzrokiem zawieszonym w przestrzeni i stukał palcami w pusty blat biurka. Nosił okulary, które podłączone do inteligentnego przekaźnika na biurku tworzyły iluzję klawiatury i monitora. Obraz był niewidoczny dla Hornera — mikroskopijny projektor laserowy w okularach tworzył go bezpośrednio na siatkówce oka porucznika — ale generał używał tego samego systemu i doskonale zdawał sobie sprawę z jego realności.
— Uporałeś się już z propozycjami udoskonalenia urządzeń? — zapytał Mike’a, ignorując nowego adiutanta.
Mimo że Mike był oficjalnie jego młodszym adiutantem, generał jasno wytłumaczył nowo przydzielonemu podpułkownikowi, że porucznik O’Neal jest jego zaufanym zastępcą. Może pułkownik będzie kiedyś w połowie tak przydatny jak Mike, ale do tego czasu niech lepiej siedzi cicho na kanapie i nie przeszkadza.
Sposób, w jaki nakłoniono go do przyjęcia na adiutanta oficera spoza wojsk powietrznodesantowych, był nieprzyjemny. Najwyraźniej departament do spraw personelu sił lądowych wystarczająco położył łapę na GalTechu, żeby mieszać się do decyzji personalnych, nawet tych tradycyjnie „prywatnych” jak wybór adiutanta. Kiedy tylko jednostki pancerzy wspomaganych zostaną włączone do floty, problem zniknie, ale na razie pozostawał on przedmiotem jeszcze jednej gry politycznej, w której Horner nie chciał w tej chwili brać udziału. Jednak skoro to on będzie pisał raport oceniający przydzielonego mu oficera, pułkownik powinien przełknąć obrazę i rzeczywiście siedzieć cicho na cholernej kanapie.
— Tak, sir — odpowiedział Mike. — Ponieważ z pewnością nie pozwolą nam użyć antymaterii jako źródła energii, sugeruję zastosowanie zaawansowanego systemu maskującego. Mój prototyp wykazał w każdej symulacji, jaką przeprowadziliśmy, czteroprocentowy wzrost prawdopodobieństwa przetrwania. Po prostu uważam za sensowne zwiększyć nieco fundusze na systemy maskujące.
— A kwestia długości treningów?
— Ja mówię tysiąc godzin, personel chce sto pięćdziesiąt. Ja mówię w terenie albo w symulatorach, oni wolą trening teoretyczny. Impas — orzekł Mike.
— Dobra, pora pomachać komuś moimi gwiazdkami przed nosem. Czas czy jakość?
— Jakość — odparł Mike, mając na myśli ćwiczenia. — Spróbuj dłużej niż sto pięćdziesiąt godzin, ale nie kosztem jakości. Dobre szkolenie w krótszym czasie jest prawdopodobnie lepsze niż długie złe ćwiczenia.