Był piąty listopada roku dwa tysiące pierwszego. Earnest Pappas, specjalista celowniczy sierżant w stanie spoczynku, sączył gorącą czarną kawę Kona i kontemplował niedzielne wydanie San Diego Times. Raz po raz wydymał policzki i wypuszczał powietrze z lekko chrapliwym dźwiękiem.
Pani Pappas zmywała naczynia po śniadaniu i po trzydziestu pięciu latach małżeństwa potrafiła odgadnąć, że mąż jest w złym nastroju. Znała nawet powody jego niezadowolenia.
Pomimo tego, że Earnest Pappas dał swoim teściom trójkę wspaniałych wnuków — wszyscy skończyli college — nigdy nie podniósł ręki na ich córkę, pozostał jej wierny i zapewnił standard życia, jakiego tylko mogło jej pozazdrościć rodzeństwo, oni i tak darzyli go niechęcią. Nigdy się z tym nie zdradzał, ale i tak było oczywiste, że odwzajemniał ich uczucie. Dlatego na zbliżającą się wizytę teściów zareagował ze złością i rezygnacją, jaką wywoływały u niego wszystkie nieprzyjemności, których nie dało się uniknąć. Starał się zmieniać rzeczy, na które miał wpływ, i nie przejmować się tymi, na które nie miał wpływu. I to przypomniało mu o kolejnej rzeczy, której nie mógł zmienić. O wieku.
Przez trzydzieści lat Earnest Pappas trenował w jednym celu: obrony Stanów Zjednoczonych. Ale wojna, która groziła jego krajowi, spadła na barki młodszych, zdrowych mężczyzn. On zaś był tylko zużytym wiarusem, za starym, żeby się na cokolwiek przydać.
Jego — jak mniemał — doskonale ukryty zły nastrój rozwiała wręczona mu przez żonę depesza. Na kopercie widniało jego nazwisko, numer referencyjny i adres zwrotny dobrze znanego biura Departamentu Obrony w St. Louis w Missouri. Z uczuciem absolutnego niedowierzania w obecności wstrząśniętej żony ostrożnie wytarł nóż, ostatnio użyty do krojenia grejpfruta, i rozciął kopertę. Wewnątrz znalazł złożony na pół dokument.
Szanowny Panie: Na podstawie Dyrektywy Prezydenta 19-00 wzywam pana do stawienia się w OBOZIE PENDLETON, W KALIFORNIJSKIEJ BAZIE PIECHOTY MORSKIEJ, nie później niż O PÓŁNOCY 20 LISTOPADA 2001 celem odbycia służby wojskowej. W przypadku niestawienia się w wyznaczonym terminie zostanie wszczęte postępowanie zgodnie z Artykułem 15 Kodeksu Prawa Wojskowego: Odmowa stawienia się do niebezpiecznej służby. Wszelkie wnioski o zwolnienie ze służby z powodu wieku, piastowanych funkcji cywilnych, stanu zdrowia i innych zostaną rozpatrzone na miejscu.
Zwrot kosztów transportu nastąpi na podstawie załączonych voucherów. Można je stosować w samolotach, pociągach, autobusach i taksówkach, ale nie zostaną uwzględnione w przypadku podróży prywatnym środkiem lokomocji.
NIE ZABIERAĆ: prywatnych pojazdów, osobistej broni, odbiorników radiowych z dołączanymi głośnikami, dużych instrumentów muzycznych i ŻADNYCH urządzeń komunikacyjnych, łącznie z telefonami komórkowymi i pagerami.
Zabrać: ubranie cywilne na jeden tydzień, mundur, przedmioty higieny osobistej, małe urządzenia rozrywkowe, odbiorniki radiowe i odtwarzacze ze słuchawkami, małe instrumenty muzyczne i / lub coś do czytania.
Earnest Pappas sprawdził najpierw, czy list rzeczywiście adresowano do niego, i przyjrzał się numerowi referencyjnemu. Potem jeszcze raz dokładnie przeczytał depeszę, drapiąc się przy tym w głowę trzonkiem noża, czym zawsze wyprowadzał swoją żonę z równowagi.
Zdmuchnął z listu drobne płatki naskórka, spojrzał na żonę i stwierdził oczywisty fakt.
— Ja mam pięćdziesiąt siedem lat!
Jeszcze raz przeczytał list i pomyślał: Cholera, jeszcze tu będę, kiedy odwiedzą nas te przeklęte ubogie białasy!
12
Koszary, które zajmował drugi batalion trzysta dwudziestego piątego pułku powietrznodesantowego, były prowizorycznymi budynkami z czasów drugiej wojny światowej. Drewniana konstrukcja nie odpowiadała wymogom bezpieczeństwa przeciwpożarowego, a piętrowe prycze należały do innej epoki, ale mimo to koszary jakoś spełniały funkcję tymczasowego schronienia dla jednostek przygotowujących się do wylotu z Bazy Lotniczej Pope. O wiele starsze od najsędziwszych członków Kongresu, musiały wystarczyć, dopóki jakiś miejscowy urzędnik nie przeforsuje zgody na ich wymianę.
Trzysta dwudziesty piąty pułk przygotowywał się do wylotu na Diess, planetę, o której jeszcze tydzień wcześniej nikt w pułku nie słyszał. Władze zdecydowały, że aż do wylotu powinni być pozbawieni kontaktu ze światem, i dlatego pozostali w „C-LOC”. Nikt z nich nie potrafił rozszyfrować tego skrótu.
Wszyscy zostali całkowicie pozbawieni możliwości komunikowania się nawet z bliskimi z powodów, których nikt nie potrafił dociec. Koszary były wilgotne, zimne i niewygodne, a oni nie mieli okazji, żeby trenować, bo cały sprzęt, łącznie z pancerzami wspomaganymi, popakowano w skrzynie dla ułatwienia transportu. Jedzenie było mizerne, niewielkie racje rano i wieczorem i mieszanki regeneracyjne na lunch. Odkąd opuścili teren stacjonowania batalionu, niebo zasnuwały szare, ciężkie deszczowe chmury. Czekało ich spotkanie na odległej planecie z nieznanym wrogiem, określanym jako niepowstrzymany. A na dodatek druga drużyna trzeciego plutonu kompanii Bravo szła na wojnę z dowódcą pogrążonym w głębokiej depresji.
Sierżant Duncan zamaszyście otworzył drzwi i osunął się na najbliższą pryczę. Jego podkomendni oderwali się na chwilę od różnorodnych, najczęściej nieistotnych, zajęć rekreacyjnych. Czterech żołnierzy nieprzerwanie grało w karty. Dwaj inni bawili się grami elektronicznymi, jeden czytał, a reszta spała albo czyściła sprzęt. Odczekali chwilę, żeby zobaczyć, czy Duncan nie przekaże jakiejś informacji, a potem wszyscy wrócili do ignorowania się nawzajem.
Duncan przez moment patrzył na swoje buty, a potem się wyprostował.
— Wahadłowce lądują dziś po południu — powiedział i ziewnął. — Ale jeszcze nie ładujemy sprzętu.
— Dlaczego? — zapytał jeden z grających w karty.
— A kto ich, kurwa, wie — rzucił beznamiętnie Duncan. — Pewnie z tego samego powodu, co nie możemy ruszyć dupy z tej pieprzonej zimnicy.
— Komuś zależy, żebyśmy umoczyli! — warknął specjalista Arlo Schrenker i cisnął książką przez pokój.
— Znaczy co? — zapytał szeregowy drugiej klasy Roy Bittan, przebijając czwórką kartę przeciwnika.
— Cip, cip, cip — zaćwierkał specjalista Dave Sanborn, dowódca zespołu Bravo, kiedy brał lewę. — On mówi, że umoczymy, jak nie zorganizują nam ćwiczeń w tych pieprzonych pancerzach.
— U… M-O-CZ-Y… Ł-E-Ś! — zaintonował sierżant Michael Brecker, dowódca zespołu Alfa, przebijając asem damę Bittana w nowej lewie. — Może i ćwiczyliśmy trochę na naszym sprzęcie, ale pieprzeni Posleeni i tak zrobią z nas miazgę, bo gówno wiemy o tych cholernych pancerzach.
— Tak — powiedział Schrenker, wstał i przeszedł między stalowymi pryczami. — Właśnie o tym mówię. Nie możemy tu trenować, wcześniej też nie mogliśmy, bo musieliśmy przygotowywać się do oceny, nie zrobili nam testu ARTEP, żebyśmy nie mogli pokazać, że wszystko spieprzymy, i na statku też nie ma jak trenować, nie? Czyli to tak, jakby ktoś chciał, żebyśmy umoczyli! Po co nas, kurwa, wysyłają? Dlaczego nie poślą pieprzonych pancernych albo cholernej kawalerii? Dlaczego, kurwa, my? Jesteśmy lekkimi oddziałami desantowymi, a nie czołgistami. Co oni w ogóle chcą zrobić? Zrzucić nas z orbity?