Выбрать главу

— Tak, sir. Rozumiem. — Mike urwał i poprzyciskał guziki na przedramieniu. Po chwili ciągnął. — Sir, ja i mój pluton zostaniemy tutaj, dopóki nie okaże się, że nie możemy już utrzymać pozycji.

— Doskonale, zgadzam się. Mam nadzieję, że taka sytuacja nigdy nie nastąpi.

— Mon Général! — krzyknął jeden z francuskich oficerów i podał mikrofon.

Generał Crenaus wrócił do stanowiska dowodzenia, a Mike poszedł za nim.

— Generale, odebraliśmy transmisję z jednego z helikopterów sanitarnych. Meldują, że jakiś statek zmierza w stronę miasta.

— Daj mi to — powiedział generał i wyrwał sztabowcowi mikrofon. — Tu generał Crenaus, kto mówi?

* * *

Starszy chorąży Charles Walker najbardziej lubił szybki, niski lot. Podkręcić silnik Blackhawk albo OH-58 i obniżyć lot przy maksymalnej mocy! Piekielnie wkurzało to mechaników, a dowódcy też nigdy nie byli z tego szczególnie zadowoleni, ale jeśli się przyjrzeć faktom, było to i tak najlepsze miejsce, w jakim można się było znaleźć podczas bitwy. Potwierdzała to też obecna sytuacja.

Na trasie przelotu do lądowiska, które żołnierze oczyścili z nieprzyjaciół, znajdował się mały obszar nie objęty kontrolą Posleenów. Brakowało miejsca, żeby odwrócić helikopter w drogę powrotną, więc przed lądowaniem trzeba było najpierw wznieść się ponad dachy budynków i tam przekręcić maszynę, a dopiero potem gwałtownie obniżyć lot i wylądować. Potem ładowano rannych kawalerzystów, żeby ich ewakuować. W powietrzu latały setki helikopterów różnych kontyngentów i tylko cudem nie dochodziło do kolizji. Kiedy Walker wykonał ostatni zakręt na niewielkiej wysokości i skierował maszynę w stronę dachu, siedzący na prawym siedzeniu chorąży, którego Walker dzień wcześniej jeszcze nie znał, wydał z siebie okrzyk.

— Co to jest, u licha? — zapytał i skinął głową w odpowiednim kierunku.

Chorąży Walker wyjrzał przez lewe okno. W oddali, w odległości trudnej do określenia z powodu zachwiania perspektywy, wznosił się gigantyczny wielościenny statek. Widok budził jakieś niejasne, dręczące wspomnienie, które po chwili odżyło. W przeszłości chorąży oglądał, jak młodsi oficerowie grali w grę „Lochy i Smoki”.

Unoszący się w oddali statek do złudzenia przypominał jedną z dziwnych kostek do gry, których wtedy używali. Czarny i nastroszony… bronią. O, cholera.

— Powiadom żabojadów — rzucił. — Chyba będziemy mieli towarzystwo.

Zwiększył obroty silnika i poleciał w górę z jak największą szybkością. Rosła temperatura silnika, a Walker mógł tylko mieć nadzieję, że jego helikopter okaże się zbyt mało ważnym celem, żeby wróg zawracał sobie nim głowę.

Chorąży na prawym siedzeniu bełkotał coś do mikrofonu, a Walker postanowił nie ryzykować. Przechylił maszynę ostro na prawo i na lewo. Z tyłu szef załogi przygotowywał się do otwarcia drzwi dla rannych żołnierzy.

Nagły przechył cisnął go przez ładownię na przeciwległe drzwi i żołnierz wypuścił powietrze z głośnym sapnięciem.

Chwycił linę, do której był przywiązany, i zaczął powoli podciągać się do fotela. Helikopter, nadal mocno przechylony, piął się w stronę dachu budynku.

Nagle przez maszynę przetoczyła się fala ciepła, kiedy gruda plazmy przeleciała tuż obok. Walkerem szarpnęło, a Blackhawk zawrócił nagle i skierował się w stronę lądowiska. Drugi pilot wrzasnął i spróbował chwycić drążek sterowniczy, poobijany szef załogi krzyczał z tyłu, a Walker wyprostował lot helikoptera w zasadzie już na płycie lądowiska. Spadli w ciągu kilku sekund z wysokości ponad trzystu metrów.

— Wezwij Francuzów — krzyknął skupiony chorąży. — Spadamy stąd! Nie możemy wznieść się ponad budynek i przeżyć. Wynosimy się!

Czuł się jak cholerny drań, kiedy zostawiał wszystkich rannych, ale w żadnym wypadku nie mógł spotkać się oko w oko z tym czymś, cokolwiek to było. Zauważył, że inne helikoptery też zawracają w głąb lądu, kryjąc się za budynkami na wybrzeżu, nawet jeśli zajmowali je Posleeni. Już lepiej niech to będą oni niż pancernik, których zbliżał się do nich. W oddali maszyny, które wyleciały za daleko w morze, zaczynały wybuchać i spadać.

Chorąży przeklinał los, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie mógł nic zrobić nawet jako pilot helikoptera wojskowego; nic nie mogło przetrwać ataku zbliżającej się machiny. Ale może uda się oszukać giganta podstępem?

Chorąży pomyślał o kanionach między budynkami, o starych, dobrych czasach, o głupiej dumie i arogancji, i przechylił maszynę ostro na bok i w dół.

— Co pan robi, do diabła? — zapytał drugi pilot.

Z tyłu szef załogi sapnął znowu, kiedy lina rzuciła nim na siedzenie. Tym razem chwycił je, przyciągnął się i zdołał się przypiąć.

— Możemy lecieć wzdłuż zabezpieczonego bulwaru aż do głównej linii obrony. Będą do nas strzelać na skrzyżowaniach, ale przy maksymalnej prędkości lotu może się udać.

— „Może” mi nie wystarczy! — krzyknął drugi pilot.

— Tam są ranni i jedziemy po nich, panie kolego. I to bez dyskusji.

— Kurwa.

— Mówi się: „Kurwa, sir”.

— Kurwa, sir.

— Znasz motto Straży Przybrzeżnej, chłopcze? — zapytał po chwili chorąży.

— „Semper Paratus”? — spytał zdezorientowany drugi pilot.

— Nie to, oficjalne motto. „Musimy iść, nie musimy wrócić”.

— A, tak. — Młodszy chorąży skinął głową ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. — Rozumiem, sir.

— Przepraszam, panowie? — zapytał szef załogi przez interkom.

— Tak?

— Co to było, do licha?

* * *

— To jest statek dowodzenia — powiedział Mike, kiedy zrobiło się cicho po transmisji. — Nazywa się dodekaedr dowodzenia, w skrócie dodekaedr D. Przewozi około tysiąca dwustu najlepszych posleeńskich żołnierzy, większość pojazdów pancernych brygady, ciężką broń kosmiczną, napęd gwiezdny, działa plazmowe, ma gruby pancerz i skomplikowaną strukturę. — Urwał i rozejrzał się po francuskich sztabowcach. — Panowie, Amerykanie nazywają to ostatnim strzałem w meczu, co oznacza, że bitwa jest już praktycznie skończona. Kiedy nadlatuje coś takiego, nie mamy jak tego zatrzymać.

Budynek zatrząsł się, kiedy gruda plazmy uderzyła w dach, a na ulicę sypnął rzęsisty grad gruzu. Kawał plastobetonu zmiażdżył francuskiego żołnierza, kiedy pojazdy na ulicy zginęły pod rumowiskiem. Mike usłyszał daleki łopot śmigieł helikoptera, który jakiś pilot-samobójca kierował na lądowisko. Mike oszacował jego szanse na wykonanie skrętu przy skrzyżowaniu na około jeden do dziesięciu. Jeśli helikoptera nie zmiażdżą gruzy, zrobią to pociski z dział dodekaedru D.

— To się chyba kwalifikuje jako „przytłaczające siły wroga” — powiedział Mike z dziwnym uśmiechem. — Wycofujemy się, generale. Pomożemy Amerykanom zejść na dolne poziomy. Może to nam zająć trochę czasu, ale później ewakuujemy się. Dołączymy do was.

— Oui… Merde! Cóż, jak to mówią: „Aucun plan de bataille ne survit contact avec l’ennemi.” Mike zaśmiał się ponuro z tego cytatu w ustach francuskiego generała.

— A to jest w oryginalnym klingońskim, co?

— C’est qui? — zapytał zaciekawiony adiutant, kiedy generał też się roześmiał.

Chwila rozluźnienia nie trwała długo.

— Druga drużyna! — powiedział Mike do transmitera. — Sierżancie Duncan!

— Tak, sir, zebraliśmy niedobitków, których znaleźliśmy. Co to było, do diabła?