Выбрать главу

— Panowie z kompanii semaforowej Wielki Pień są już wszyscy, panie — oznajmił. Położył na blacie kilka kartek papieru pokrytych drobnymi, gęstymi znakami. Vetinari rzucił okiem na stenogram.

— Swobodne pogawędki? — zapytał.

— Tak, panie. Można powiedzieć, że aż do przesady. Ale jestem pewien, że wlot rury głosowej jest praktycznie niewidoczny pod tynkiem, panie. Został bardzo umiejętnie ukryty pod złoconym cherubinem. Referent Brian wbudował go w róg obfitości, który najwyraźniej lepiej zbiera dźwięki i może być skierowany w stronę…

— Nie trzeba czegoś widzieć, by wiedzieć, że tam jest, Drumknott. — Vetinari postukał w zapisane kartki. — Ci ludzie nie są głupcami. No, w każdym razie niektórzy. Masz ich akta?

Blade oblicze Drumknotta na moment nabrało wyrazu cierpienia człowieka zmuszonego do zdrady wspaniałych zasad rejestracji i prowadzenia akt.

— W pewnym sensie, panie. Prawdę mówiąc, nie mamy niczego konkretnego w kwestii któregokolwiek z zarzutów, naprawdę niczego. Prowadzimy Concludium w Długiej Galerii, ale obawiam się, że to tylko pogłoski. Są… sugestie, tu czy tam, ale potrzebujemy czegoś solidniejszego…

— Pojawi się okazja — uspokoił go Vetinari.

Sprawowanie władzy absolutnej nie było dzisiaj tak proste, jak mogłoby się wydawać. A przynajmniej nie takie proste, jeśli jego ambicje obejmowały sprawowanie władzy absolutnej również jutro. Pewnie, można rozkazać swoim ludziom, by wyważyli drzwi i zaciągnęli kogoś do lochu, bez żadnych sądów, ale zbyt wiele takich działań dowodziło braku stylu, a poza tym źle wpływało na interesy, było uzależniające i bardzo, bardzo niebezpieczne dla zdrowia. Myślący tyran, uważał Vetinari, miał pracę o wiele trudniejszą niż ktoś wyniesiony do władzy przez jakiś idiotyczny system typu „kto jest za tym, żeby wszyscy byli bogaci” — jak na przykład demokracja. Tamten przynajmniej mógł powiedzieć ludziom, że to ich wina.

— …normalnie w tej sytuacji jeszcze byśmy nie zakładali teczek indywidualnych. — Drumknott był bliski załamania. — To znaczy, tylko uzupełniałbym codziennie…

— Twoja troska jest, jak zwykle, godna najwyższej pochwały. Widzę jednak, że kilka teczek przygotowałeś.

— Tak, panie. Niektóre dopełniłem kopiami analizy produkcji wieprzowiny w Genoi, dokonanej przez referenta Harolda.

Drumknott wyglądał na nieszczęśliwego, przekazując plik tekturowych teczek. Świadomie błędne przyporządkowanie dokumentacji było jak przeciągnięcie paznokciami po tablicy jego duszy.

— Bardzo dobrze — pochwalił go Vetinari. Położył teczki na biurku, wyjął z szuflady jeszcze jedną i umieścił na samym wierzchu, po czym trochę przesunął papiery, by zakryły powstały stosik. — A teraz wprowadź naszych gości, proszę.

— Jest wśród nich pan Slant — uprzedził sekretarz.

Vetinari uśmiechnął się posępnie.

— Cóż za niespodzianka…

— Oraz pan Reacher Gilt — dodał Drumknott, bacznie obserwując przełożonego.

— Oczywiście.

Kiedy finansiści weszli gęsiego kilka minut później, stół konferencyjny na końcu pokoju był błyszczący i prawie pusty — leżał tam tylko plik teczek i notatnik. Vetinari znowu stał przy oknie.

— Witam panów. Jak miło, że zechcieli panowie wpaść na pogawędkę. Właśnie podziwiałem widok.

Odwrócił się gwałtownie i zobaczył przed sobą rząd zdziwionych twarzy — prócz dwóch. Jedna była szara i należała do pana Slanta, najbardziej znanego, kosztownego i z pewnością najstarszego prawnika w mieście. Od wielu lat był zombi, choć przechodząc od życia do śmierci, najwyraźniej nie zmienił przyzwyczajeń. Druga twarz miała jedno oko i jedną czarną opaskę oraz uśmiech jak u tygrysa.

— Szczególnie cieszy widok znów działającego Wielkiego Pnia — stwierdził Vetinari, ignorując tę twarz. — O ile pamiętam, był wczoraj nieczynny przez cały dzień. I myślałem sobie wtedy, jaka szkoda… Wielki Pień jest tak kluczowo istotny dla nas wszystkich, a niestety istnieje tylko jeden… To smutne, ale słyszałem, że upadło wsparcie dla Nowego Pnia, wskutek czego, oczywiście, na Wielki Pień spada cały splendor, a wasza firma, panowie, pozostaje bez żadnej konkurencji. Och, ale o czym ja myślę… Proszę, siadajcie, panowie.

Rzucił kolejny przyjazny uśmiech panu Slantowi i zajął miejsce przy stole.

— Nie znam chyba wszystkich obecnych…

Pan Slant westchnął.

— Wasza lordowska mość pozwoli sobie przedstawić pana Greenyhama z Ankh-Sto, Spółka Cywilna, który jest skarbnikiem Kompanii Wielkiego Pnia, pana Nutmega z Aktywów Równin Sto, pana Horsefrya z Handlowego Banku Kredytowego Ankh-Morpork, pana Stowleya z Ankh Przyszłości (Doradcy Finansowi) oraz pana Gilta…

— …całkiem samodzielnego — dokończył spokojnie jednooki.

— Ach, pan Reacher Gilt… — Vetinari spojrzał wprost na niego. — Tak się… cieszę, że wreszcie mogę pana poznać.

— Wasza lordowska mość nie bywa na moich przyjęciach — zauważył Gilt.

— Proszę o wybaczenie. Sprawy państwowe zajmują mi wiele czasu — odparł szorstko Patrycjusz.

— Wszyscy powinniśmy znaleźć wolną chwilę, by się rozerwać, panie. Jak to mówią: Komu po pracy zabawa się nie zdarza, ten często zmienia się w nudziarza.

Kilku spośród obecnych wstrzymało oddech, słysząc te słowa, ale Vetinari tylko stwierdził obojętnie:

— Interesujące.

Przerzucił kilka teczek i otworzył jedną.

— Mój personel przygotował kilka notatek na podstawie informacji publicznie dostępnych w Barbakanie — powiedział, zwracając się do prawnika. — Składy zarządów, na przykład. Oczywiście, tajemniczy świat finansów jest dla mnie zamkniętą… a tak, księgą, ale odniosłem wrażenie, że niektórzy z pańskich klientów pracują, jak się okazuje, dla siebie nawzajem.

— Tak, wasza lordowska mość?

— Czy to normalne?

— Och, to dość powszechna sytuacja, że osoby o szczególnych umiejętnościach zasiadają w radach kilku firm.

— Nawet jeśli te firmy ze sobą rywalizują?

Finansiści zaczęli się uśmiechać. Większość usiadła trochę swobodniej. Ten człowiek najwyraźniej w ogóle nie miał pojęcia o interesach. Czy wiedział na przykład, co to jest procent składany? Odebrał tylko klasyczne wykształcenie. Ale potem przypomnieli sobie, że odbierał je w szkole Gildii Skrytobójców, i przestali się uśmiechać. Tylko pan Gilt patrzył na Vetinariego nieruchomo.

— Istnieją metody… niezwykle honorowe metody zagwarantowania poufności i uniknięcia konfliktu interesów, panie — zapewnił pan Slant.

— Chodzi panu o… zaraz, gdzie to było… szklany sufit? — zapytał Vetinari uprzejmie.

— Nie, wasza lordowska mość. To co innego. Wydaje mi się, że wasza lordowska mość ma na myśli agatejski mur — poprawił go gładko pan Slant — Ta metoda efektywnie gwarantuje, że nie nastąpi naruszenie tajemnicy, gdyby na przykład jedna część organizacji weszła w posiadanie zastrzeżonej informacji, która, być może, mogłaby zostać wykorzystana przez inną część do osiągnięcia nieetycznych korzyści.

— Fascynujące! — oświadczył Vetinari. — A jak to konkretnie działa?

— Zainteresowane osoby zgadzają się, że nie będą tego robić — wyjaśnił Slant.

— Przepraszam? Mówił pan chyba, że jest jakiś mur…

— To tylko nazwa, panie. Na zgodę, by tego nie robić.

— Tak? I zgadzają się? To cudowne! Nawet jeśli w tym przypadku niewidzialny mur musi przebiegać przez środek ich mózgu?

— Mamy przecież Kodeks Postępowania, wie pan… — odezwał się ktoś.

Wszystkie oczy — prócz tych należących do pana Slanta — zwróciły się w stronę mówiącego, który wiercił się niespokojnie na krześle. Pan Slant od wielu lat studiował Patrycjusza i wiedział, że kiedy obiekt wydaje się zagubionym urzędnikiem publicznym, zadającym niewinne pytania, należy bardzo pilnie na niego uważać.