— Briana, panie? — zdziwił się Drumknott. — Jesteś pewien? Brian świetnie sobie radzi z urządzeniami, ale na ulicy nie potrafi się zachować. Zobaczą go.
— Owszem, wiem. Ale chcę, żeby pan Horsefry stał się trochę… bardziej nerwowy.
— Ach… rozumiem, panie.
Vetinari odwrócił się od okna.
— Drumknott, czy powiedziałbyś, że jestem tyranem?
— Z całą pewnością nie, panie. — Drumknott zaczął sprzątać na stole.
— Ale oczywiście na tym polega problem, nieprawdaż… Kto powie tyranowi, że uważa go za tyrana?
— Trudne pytanie, panie, bez wątpienia. — Drumknott ułożył równo teczki.
— W swoich „Myślach”, co do których zawsze uważałem, że wiele straciły w tłumaczeniu, Bouffant stwierdza, że interweniując, by nie dopuścić do morderstwa, ograniczamy wolność mordercy, a przecież wolność z definicji jest naturalna i powszechna, bezwarunkowa. Przypominasz sobie zapewne jego słynną maksymę: „Jeśli jakikolwiek człowiek nie jest wolny, to ja jestem małym pasztecikiem zrobionym z kurczęcia”, która wywołała liczne dyskusje. Możemy zatem uznać, na przykład, że odebranie butelki komuś, kto sam siebie zabija pijaństwem, jest dziełem miłosiernym, więcej — godnym podziwu. A jednak wolność znów podlega ograniczeniu. Pan Gilt studiował Bouffanta, lecz obawiam się, że go nie zrozumiał. Wolność może i jest naturalnym stanem ludzkości, ale podobnie naturalne jest siedzenie na drzewie i zjadanie posiłku, kiedy jeszcze się wije. Z drugiej strony Freidegger w swoich „Kontekstualnościach modalnych” twierdzi, że wszelka wolność jest ograniczona, sztuczna, a zatem iluzoryczna, w najlepszym razie stanowi wspólną halucynację. Żadna normalna istota ludzka nie jest prawdziwie wolna, ponieważ prawdziwa wolność jest tak straszna, że tylko szaleńcy i święci mogą patrzeć na nią otwartymi oczami. Przygniata umysł, całkiem jak stan, który gdzie indziej opisuje jako Vonallesvolkommenunverstandlichdasdaskeit. Jaką pozycję zajmujesz w tym sporze, Drumknott?
— Zawsze uważałem, panie, że świat najbardziej potrzebuje szafek na teczki, które nie są takie delikatne — odparł Drumknott po chwili namysłu.
— Hmm… Z pewnością jest to uwaga warta przemyślenia.
Patrycjusz urwał. Na rzeźbionej dekoracji nad kominkiem mały cherubinek zaczął się odwracać z cichym zgrzytaniem. Vetinari uniósł brew i spojrzał na sekretarza.
— Natychmiast rozmówię się z referentem Brianem, sir — obiecał Drumknott.
— Dobrze. Przekaż mu, że powinien częściej wychodzić na świeże powietrze.
Rozdział czwarty
Znak
— Ależ Panie Lipvig, Co Komu Przyjdzie Z Przemocy? — zahuczał pan Pompa.
Zakołysał się na wielkich stopach, kiedy Moist szarpał się w jego uścisku.
Groat i Stanley kulili się na drugim końcu szatni. Jeden z naturalnych leków pana Groata bulgotał i przelewał się na podłogę, gdzie plamił deski purpurą.
— To były wypadki, panie Lipwig! Tylko wypadki! — tłumaczył Groat. — Po czwartym straż łaziła po całym budynku! I powiedzieli, że to nieszczęśliwe wypadki!
— Ach tak?! — wrzasnął Moist. — Czterech w pięć tygodni, tak? Założę się, że takie rzeczy zdarzają się tu bez przerwy! Na bogów, jestem załatwiony jak ta lala! Już nie żyję, co? Tyle że jeszcze nie leżę! Vetinari? To facet, który wie, jak oszczędzić na powrozie! Już po mnie!
— Lepiej się pan poczuje po kubku gorącej herbatki z bizmutem i siarką — wyjąkał Groat. — Nastawiłem czajnik…
— Kubek herbaty nie wystarczy! — Moist opanował się, a przynajmniej zaczął zachowywać, jakby się opanował. — Dobrze, już dobrze. Panie Pompa, może pan mnie puścić.
Golem zwolnił uchwyt. Moist się wyprostował.
— No więc, panie Groat? — przynaglił.
— No więc wygląda na to, że jednak jest pan prawdziwy — uznał staruszek. — Któryś z mrocznych referentów by tak nie kwestorzył. Bośmy myśleli, że jest pan jednym z tych wyjątkowych dżentelmenów jego lordowskiej mości. — Groat krzątał się przy imbryku. — Bez urazy, ale jest pan trochę bardziej rumiany niż przeciętny gryzipiórek.
— Mroczni referenci? — zdziwił się Moist, ale zaraz pojawiło się wspomnienie. — Och… Ma pan na myśli tych niewysokich dżentelmenów w czarnych garniturach i melonikach?
— Tych samych. Niektórzy to stypendyści z Gildii Skrytobójców. Słyszałem, że kiedy im przyjdzie ochota, potrafią wyczyniać różne paskudne sztuczki.
— Przecież nazwał ich pan gryzipiórkami!
— Tak, ale nie powiedziałem, co jeszcze potrafią przegryźć. — Groat dostrzegł minę Moista i odchrząknął. — Przepraszam, to taki żarcik. Uważamy, że ostatni nowy poczmistrz, cośmy go tu mieli, pan Whobblebury, był właśnie mrocznym referentem. Trudno mu się dziwić z takim nazwiskiem. Ciągle tu węszył dookoła.
— A pańskim zdaniem dlaczego?
— No cóż… Pan Mutable, on tu był pierwszy, porządny gość, spadł z piątego piętra w głównym holu, plask! Wie pan, plasnął o marmur. Trochę… trochę się rozchlapał, sir.
Moist zerknął na Stanleya, który zaczynał dygotać.
— Po nim przyszedł pan Sideburn. Spadł z tylnych schodów i skręcił kark, sir. Przepraszam, sir, ale jest jedenasta czterdzieści trzy. — Groat podszedł do drzwi, otworzył je, wszedł Pieszczoch, Groat zamknął. — To było o trzeciej w nocy. Na sam dół, pięć poziomów. Połamał sobie chyba wszystkie kości, jakie można połamać.
— Chce pan powiedzieć, że chodził po korytarzach bez światła?
— Tego nie wiem, sir. Ale znam te schody. Tam przez całą noc palą się lampy, sir. Stanley je codziennie napełnia, punktualnie jak Pieszczoch.
— Rozumiem, że często korzystacie z tych schodów?
— Nigdy, sir, tylko żeby zapalić lampy. Prawie wszystko po tamtej stronie jest zapchane listami. Ale taki jest Regulamin Poczty, sir.
— A następny poczmistrz? — zapytał Moist odrobinę chrapliwie. — Kolejny upadek z wysokości?
— Ależ nie, sir. Pan Ignavia, tak się nazywał. Powiedzieli, że to serce. Leżał sobie na piątym piętrze martwy jak kolek, z twarzą całą powykrzywianą, jakby zobaczył upiora. Przyczyny naturalne, powiedzieli. Nooo… straż oblazła nas wtedy jak mrówki, nie ma co. Ale stwierdzili, że nikt się do niego nie zbliżał, i ciało nie miało na sobie żadnych śladów. Dziwne, że pan o tym nie słyszał, sir. Pisali o wszystkim w gazecie.
Tyle że w celi śmierci człowiek nie ma okazji śledzić najnowszych wieści, pomyślał Moist.
— Tak? — zdziwił się. — A niby skąd wiedzieli, że nikt się do niego nie zbliżał?
Groat pochylił się i konspiracyjnie zniżył głos.
— Wszyscy wiedzą, że w straży służy wilkołak, a taki wilkołak potrafi wywąchać, jakiego koloru człowiek nosił ubranie.
— Wilkołak — powtórzył tępo Moist.