Выбрать главу

— Tak. No więc ten przed nim…

— Wilkołak.

— Tak właśnie powiedziałem, sir.

— Przeklęty wilkołak.

— Wszyscy są potrzebni na tym świecie, sir. W każdym razie…

— Wilkołak. — Moist otrząsnął się ze zgrozy. — I nie uprzedzają przybyszów?

— A jak mieliby uprzedzać, sir? — zapytał łagodnie Groat. — Postawić przed miastem tabliczkę „Witamy w Ankh-Morpork, mamy wilkołaka”? Straż zatrudnia mnóstwo krasnoludów i trolli, golema, znaczy wolnego golema, z całym szacunkiem, panie Pompa, parę gnomów, zombi… A nawet jednego Nobbsa.

— Nobbsa? Co to jest Nobbs?

— Kapral Nobby Nobbs, sir. Jeszcze go pan nie spotkał? Mówią, że ma urzędowe pismo mówiące, że jest człowiekiem, a kto by takiego potrzebował, co? Na szczęście jest tylko jeden taki, więc nie może się mnożyć. W każdym razie mamy tu po trochu wszystkich, sir. Bardzo kosmopolitycznie. Nie lubi pan wilkołaków, sir?

Poznają człowieka po samym zapachu, myślał Moist. Są inteligentne jak ludzie i potrafią tropić lepiej niż wilki. Mogą śledzić trop sprzed wielu dni, nawet jeśli człowiek pomaże się czymś maskującym jego zapach… zwłaszcza jeśli się pomaże. Och, istnieją sposoby ochrony, jeśli już się wie, że chodzi za kimś wilkołak. Nic dziwnego, że mnie złapali. To powinno być zakazane!

— Nie bardzo — powiedział i znów popatrzył na Stanleya.

Warto było uważać na Stanleya, kiedy mówił Groat. W tej chwili chłopak tak mocno wywrócił oczy w górę, że widać było prawie same białka.

— A pan Whobblebury? — zapytał Moist. — Pewnie badał sprawę dla Vetinariego, tak? Co mu się przydarzyło?

Stanley trząsł się jak krzew podczas wichury.

— Eee… Dostał pan taki pierścień z kluczami, sir? — zainteresował się Groat. Jego głos aż wibrował niewinnością.

— Tak, oczywiście.

— Założę się, że jednego brakuje. Straż go zabrała. To był jedyny egzemplarz. Niektóre drzwi powinny pozostać zamknięte, sir. Sprawa jest zakończona, sir. Powiedzieli, że pan Whobblebury zginął w wypadku przy pracy. Nikogo przy nim nie było. Nie chce pan tam zaglądać, sir. Pewne rzeczy psują się tak bardzo, że lepiej je zostawić, sir.

— Nie mogę — odparł Moist. — Jestem naczelnym poczmistrzem. A to jest mój gmach, zgadza się? Ja decyduję, gdzie pójdę, młodszy listonoszu Groat.

Stanley zamknął oczy.

— Tak, sir — zgodził się Groat takim tonem, jakby rozmawiał z dzieckiem. — Ale nie chce pan tam chodzić, sir.

— Jego głowa była na całej ścianie — wyjęczał Stanley.

— Ojoj, teraz go pan zdenerwował, sir — zmartwił się Groat i podbiegł do chłopca. — W porządku, mały, zaraz przyniosę twoje pigułki…

— Jaka jest najdroższa szpilka wyprodukowana komercyjnie, Stanley? — zapytał szybko Moist.

To było jak przesunięcie dźwigni. Twarz Stanleya w jednej chwili przeskoczyła od udręczonego szaleństwa do naukowego skupienia.

— Komercyjnie? Jeśli pominąć te specjalne szpilki, robione na wystawy i pokazy, łącznie z Wielką Szpilą z 1899, prawdopodobnie będzie to Numer Trzeci Szerokołebkowy „Kurak” Ekstradługi, wyprodukowany dla rynku koronkarskiego przez znanego szpilkarza Josiaha Doldruma. Tak mi się wydaje. Były ręcznie ciągnione i miały charakterystyczne dla niego srebrne główki z mikroskopijnym rzeźbionym kogutem. Uważa się, że przed śmiercią zdążył ich zrobić mniej niż setkę, sir. Według „Katalogu szpilek” Huberta Spidera, egzemplarze „Kuraka” uzyskują ceny od pięćdziesięciu do sześćdziesięciu pięciu dolarów, zależnie od swego stanu. Numer Trzeci Szerokołebkowy Ekstradługi byłby ozdobą kolekcji każdego prawdziwego łebkarza.

— Bo wiesz… Zauważyłem to na ulicy… — Moist wyjął z klapy jeden z dzisiejszych zakupów. — Szedłem sobie Targową, a ona leżała sobie między dwoma kamieniami bruku. Pomyślałem, że bardzo dziwnie wygląda. Jak na szpilkę.

Stanley odsunął krzątającego się Groata i ostrożnie wyjął szpilkę spomiędzy palców Moista. Jak wyczarowane zjawiło się w jego dłoni bardzo duże szkło powiększające.

Pokój wstrzymał oddech, gdy tymczasem szpilka została poddana uważnemu badaniu. Po chwili Stanley spojrzał zdumiony na Moista.

— Wiedział pan? — zapytał. — I zauważył ją pan na ulicy? Myślałem, że w ogóle się pan nie zna na szpilkach!

— Właściwie nie, ale trochę się nimi bawiłem jako chłopak. — Moist machnął lekceważąco ręką, jakby chciał zasugerować, że był za głupi, by to chłopięce hobby zmienić w życiową obsesję. — No wiesz… Parę starych mosiężnych imperiałek, jedna czy dwie ciekawostki, jak nierozłamana para albo dwugłówek, czasami tani pakiet mieszanych szpilek do wyboru…

Dzięki bogom za sztukę szybkiego czytania, pomyślał.

— Och, tam nigdy nie ma nic cennego — stwierdził Stanley, znów powracając do akademickiego tonu. — Wprawdzie większość łebkarzy istotnie zaczyna od przypadkiem zdobytej błyszczącej i oryginalnej szpilki, a po niej zawartości poduszeczek na szpilki swoich babć, cha, cha, to jednak droga do prawdziwie cennej kolekcji nie leży w zwykłym wydawaniu pieniędzy w najbliższym szpilkowym emporium, o nie… Każdy dyletant, który dokona wystarczających inwestycji, może zostać „wielką szpilą”. Ale dla prawdziwego łebkarza rozkosz kryje się w radości poszukiwań, w targach szpilek, wyprzedażach i kto wie, może przypadkowym błysku w rynsztoku, który ujawnia dobrze zachowaną dubelszwową albo nierozłamaną dwuostrzową. Słusznie jest bowiem powiedziane: „Znajdź szpilkę i podnieś ją, a przez cały dzień będziesz miał szpilkę”.

Moist miał ochotę zaklaskać. Był to powtórzony niemal słowo w słowo tekst, jaki J. Lango Owlsbury napisał we wstępie do swego dzieła. A co więcej, Moist miał teraz w Stanleyu niezawodnego przyjaciela. Inaczej mówiąc, jak dodały mroczniejsze regiony umysłu, Stanley został obłaskawiony. Chłopak, u którego radość ze szpilki stłumiła panikę, podniósł nową zdobycz do światła.

— Cudowna! — wyszeptał. Wszelka groza umknęła. — Czyściutka jak nowa! Mam już dla niej miejsce w moim zbiorze, sir!

— Tak sobie właśnie pomyślałem.

Jego głowa była na całej ścianie…

Gdzieś w tych murach były zamknięte drzwi, do których Moist nie miał klucza. Czterech jego poprzedników przedwcześnie zakończyło życie w tym budynku. I nie było ucieczki. Stanowisko Naczelnego Poczmistrza obejmuje się dożywotnio — w ten czy inny sposób. Dlatego Vetinari mu je oddał. Potrzebował kogoś, kto nie porzuci pracy i kogo przy okazji można bez żalu poświęcić. Nie miało znaczenia, czy Moist von Lipwig zginie. Już był martwy.

A potem starał się nie myśleć o panu Pompie.

Ile jeszcze golemów zapracowywało na swoją wolność w służbie dla miasta? Czy istniał na przykład pan Piła, który po stu latach wyszedł z dołu pełnego wiórów? Albo pan Szpadel? Może pan Siekiera?

I czy któryś z nich był tutaj, kiedy ostatni z tych biedaków znalazł klucz do zamkniętych drzwi, a może dobry wytrych, i miał je właśnie otworzyć, kiedy za jego plecami ktoś zwany panem Młotem, tak, na bogów, tak właśnie, uniósł pięść do śmiertelnego ciosu?

Nikogo nie było w pobliżu? Ale to przecież nie ludzie, to… narzędzia. Zwykły wypadek przy pracy…

Jego głowa była na całej ścianie…

Dowiem się wszystkiego. Muszę, inaczej będzie czekało to mnie też. Wszyscy będą mnie okłamywać… ale to ja jestem mistrzem kłamców.

— Hmm? — zapytał, uświadamiając sobie, że czegoś nie dosłyszał.

— Pytałem, czy mogę iść i wpiąć ją do mojej kolekcji, panie poczmistrzu — powtórzył Stanley.

— Co? Och, tak. Oczywiście. Tak. I przetrzyj ją porządnie.