Выбрать главу

— Czy jest tu ktoś z pozostałych? Czy oni też… Co to jest fuare?

— Takie niewielkie fpotkanie, fir. — Igor pociągnął nosem. Przybysz cuchnął alkoholem.

— Soirée?

— Otóż to, fir — potwierdził Igor z niezmąconym spokojem. — Czy mogę wziąć pańfki niezwykle rzucający fię w oczy długi płafcz z kapturem, fir? Zechce pan pójfć za mną do faloniku…

I nagle Horsefry znalazł się sam w wielkim pokoju pełnym cieni, blasku świec i wpatrzonych w niego oczu, a drzwi zamknęły się powoli.

Oczy należały do portretów w szerokich, zakurzonych ramach, przesłaniających ściany od rogu do rogu. Plotka głosiła, że Gilt nabył je wszystkie, i nie tylko obrazy — podobno wykupił też pełne prawa do tych dawno zmarłych, przepisał na siebie ich nazwiska i w ten sposób w ciągu jednej nocy wyposażył się w dumny rodowód. Budziło to niejasny lęk nawet u Horsefrya. Wszyscy kłamali na temat swoich przodków, to normalne, jednak kupowanie ich wydawało się dość niepokojące, choć ten mroczny, oryginalny pomysł świetnie pasował do Reachera Gilta.

Na temat Reachera Gilta krążyło wiele plotek; powstały, gdy tylko ludzie zauważyli go i zaczęli pytać: „Kto to taki, ten Reacher Gilt? I co to w ogóle za imię, Reacher?”. Wydawał okazałe przyjęcia, to pewne. Ten rodzaj bankietów trafiał do miejskiej mitologii (To prawda z tą siekaną wątróbką? Byliście tam? A wtedy, kiedy sprowadził trollową striptizerkę i trójka gości wyskoczyła przez okno? Byliście tam? A ta historia z paterą słodyczy? Byliście tam? Widzieliście to? To prawda? Byliście tam!?). Bywała tam chyba połowa Ankh-Morpork, dryfowała od stołu przez bufet, parkiet taneczny do stolików gier hazardowych, mając uczucie, że za każdym podąża milczący i uprzejmy lokaj z ciężką od drinków tacą. Niektórzy twierdzili, że gospodarz ma kopalnię złota, inni przysięgali, że był piratem. Z całą pewnością wyglądał na pirata z tymi długimi kędzierzawymi włosami, przystrzyżoną bródką i opaską na oku. Podobno miał nawet papugę. Teoria piracka tłumaczyła jego pozornie nieograniczoną fortunę oraz fakt, że nikt, absolutnie nikt nie wiedział o nim niczego sprzed przybycia do miasta. Może sprzedał swoją przeszłość, żartowali, tak samo jak kupił sobie nową.

Bez wątpienia w interesach zachowywał się po piracku. Horsefry wiedział o tym dobrze…

— Dwanaście i pół procent! Dwanaście i pół procent! — usłyszał niespodziewanie.

Kiedy już się upewnił, że nie dostał ataku serca, którego przez cały dzień się spodziewał, przeszedł przez pokój, kołysząc się lekko jak człowiek, który wypił kieliszeczek czy dwa dla uspokojenia nerwów. Uniósł ciemnoczerwoną płachtę, która — jak się okazało — ukrywała klatkę z papugą kakadu podskakującą gorączkowo na żerdce.

— Dwanaście i pół procent! Dwanaście i pół procent!

Horsefry się uśmiechnął.

— Ach, poznałeś już Alfonsa — rzekł Reacher Gilt. — Ale czemuż to zawdzięczam tę nieoczekiwaną przyjemność, Crispinie?

Drzwi za nim zamknęły się powoli, domykając wyklejoną filcem ramę. Odcięły dalekie dźwięki muzyki.

Horsefry odwrócił się. Krótka chwila rozbawienia ulotniła się natychmiast, jego dusza powróciła do stanu nerwowego zamętu. Gilt, z ręką w kieszeni pięknego smokingu, przyglądał mu się z zainteresowaniem.

— Szpiegują mnie, Reacher! — wybuchnął Horsefry. — Vetinari nasłał na mnie jednego z…

— Proszę, usiądź, Crispinie. Sądzę, że przyda ci się solidna brandy. — Zmarszczył nos. — Kolejna solidna brandy, trzeba chyba powiedzieć.

— Nie odmówię! Musiałem wypić kieliszek, rozumiesz, żeby ukoić nerwy. Co za dzień! — Horsefry opadł na skórzany fotel. — Wiesz, że przed bankiem prawie całe popołudnie stał jakiś strażnik?

— Grubas? Sierżant? — Gilt podał mu kieliszek.

— Gruby, tak. Nie zauważyłem rangi. — Horsefry pociągnął nosem. — Nigdy nie miałem do czynienia ze strażą.

— Za to ja miałem. — Gilt skrzywił się, widząc znakomitą brandy pitą w sposób, w jaki pił ją Horsefry. — I jak rozumiem, sierżant Colon zwykle wałęsa się w pobliżu dużych budynków, nie dlatego, żeby nikt ich nie ukradł, ale lubi czasem zapalić osłonięty od wiatru. To błazen i nie trzeba się go obawiać.

— Tak, ale dziś rano jeden z urzędników skarbowych odwiedził tego starego durnia, Cheeseborougha…

— To takie niezwykłe, Crispinie? — zapytał kojącym tonem Gilt. — Pozwól, że ci doleję…

— No, przychodzą raz czy dwa razy w miesiącu — przyznał Horsefry, wyciągając dłoń z pustym kieliszkiem. — Ale…

— Czyli nic nadzwyczajnego. Boisz się własnego cienia, drogi Crispinie.

— Vetinari mnie szpieguje! — wybuchnął Horsefry. — Jakiś człowiek w czerni przez cały wieczór pilnował mojego domu! Usłyszałem szelesty, wyjrzałem i zobaczyłem go w kącie ogrodu!

— Może to złodziej?

— Nie, wniosłem w gildii wszystkie opłaty. I jestem pewien, że ktoś był dzisiaj w moim domu! Poprzesuwał rzeczy w moim gabinecie! Boję się, Reacher! To ja mam tu najwięcej do stracenia! Gdyby przeprowadzili audyt…

— Wiesz, że nie będzie audytu, Crispinie. — Głos Gilta był niczym miód.

— Tak, ale ciągle nie mogę dostać do ręki wszystkich papierów, jeszcze nie, dopóki stary Cheeseborough nie przejdzie na emeryturę. A Vetinari ma mnóstwo takich no, jakże się oni… urzędników, no wiesz, którzy nic innego nie robią, tylko przyglądają się małym kawałkom papieru! Oni to rozpracują, zobaczysz! Kupiliśmy Wielki Pień za jego własne pieniądze!

Gilt poklepał go po ramieniu.

— Uspokój się, Crispinie. Nic nie może się nie udać. Myślisz o pieniądzach w staroświeckim stylu. Pieniądze nie są rzeczą, nie są nawet procesem. To rodzaj wspólnego marzenia. Śnimy, że mały dysk zwykłego metalu wart jest solidnego posiłku. Kiedy już przebudzisz się z tego snu, możesz pływać po morzu pieniędzy.

Głos brzmiał niemal hipnotycznie, ale Horsefrya nie opuszczało przerażenie. Czoło lśniło mu od potu.

— W takim razie Greenyham sika do wody! — warknął, a w jego małych oczkach błysnęła desperacka złośliwość. — Pamiętasz tę wieżę na opak od Lancre, z którą parę miesięcy temu mieliśmy tyle problemów? Kiedy nam tłumaczyli, że to przez czarownice, które wpadają na konstrukcje? Ha! Tylko za pierwszym razem to była czarownica! Potem Greenyham przekupił paru nowych z obsady, żeby zgłosili awarię, a jeden z nich pognał konno do wieży w dole rzeki i wysłał mu dane handlowe z Genoi dobre dwie godziny wcześniej, niż dostał je ktokolwiek inny! W ten sposób Greenyham opanował całe suszone krewetki. A także suszone rybie pęcherze i pastę krewetkową. I nie pierwszy raz wyciął taki numer! Ten gość nas oszukuje!

Gilt przyglądał się Horsefryowi i zastanawiał, czy zabicie go w tej chwili nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Vetinari jest sprytny. Ktoś, komu brakuje sprytu, nie pozostaje długo władcą takiego fermentującego, gnijącego miasta. Jeśli ktoś widział jego szpiega, to znaczy, że szpieg chciał być widziany. Człowiek wiedział, że Vetinari naprawdę ma na niego oko, jeśli nagle odwracał się bardzo szybko i nikogo za sobą nie widział.

I niech bogowie przeklną tego Greenyhama. Niektórzy nie mieli stylu, nie mieli pojęcia. Byli tacy… mali.

Takie wykorzystanie sekarów było niemądre, ale dopuszczenie, by wykrył to taki mułożerca jak Horsefry, to już rzecz niewybaczalna. Głupia. Mali, głupi ludzie okazują arogancję królów, uśmiechają się do tych, których okradają… i zupełnie nie rozumieją pieniędzy.

A ten głupi, prosiaczkowaty Horsefry przybiegł tutaj… To komplikowało sprawę. Drzwi były dźwiękoszczelne, dywan łatwy do wymiany, a oczywiście Igory znane są z dyskrecji. Ale prawie na pewno ktoś niezauważony widział, że Horsefry tu wchodzi; rozsądek zatem nakazywał dopilnować, by również wyszedł.