Выбрать главу

Z daleka po lewej stronie, prawie na końcu hali, stał złoty posąg, trzy, może cztery razy większy niż naturalnych rozmiarów. Przedstawiał smukłego młodego człowieka, najwyraźniej boga, ubranego jedynie w kapelusz ze skrzydełkami, sandały ze skrzydełkami i… Moist wytężył wzrok… listek figowy ze skrzydełkami? Rzeźbiarz uchwycił go w chwili, gdy w szlachetnej misji podrywał się do lotu, niosąc kopertę.

Dominował w hali. Dzisiaj już go nie było, piedestał stał pusty. Jeśli zniknęły kontuary i kandelabry, posąg, choćby tylko wyglądający na złoty, nie miał żadnych szans. Przedstawiał prawdopodobnie Ducha Poczty czy kogoś podobnego.

Tymczasem poczta w dole przemieszczała się bardziej prozaicznym sposobem.

Tuż pod kopułą umieszczono zegar, a jego tarcze wskazywały w cztery strony. Gdy Moist patrzył, duża wskazówka przesunęła się na szczyt, znacząc pełną godzinę.

Zabrzmiała syrena. Nerwowy balet ustał, gdzieś poniżej Moista otworzyły się jakieś drzwi, a dwa rzędy ludzi w mundurach, „sir, ciemnoniebieskie z mosiężnymi guzikami, powinien je pan zobaczyć”, wmaszerowało do głównego holu i w dwuszeregu ustawiło się przed głównymi drzwiami. Potężny mężczyzna w bardziej strojnej wersji tego samego munduru i z twarzą jak ból zęba już na nich czekał; nosił dużą klepsydrę zawieszoną w łożyskowanej klatce u pasa. Spojrzał na czekających, jakby widywał już w życiu gorsze rzeczy, ale nie za często i jedynie na podeszwach swych wielkich butów.

Ze złośliwą satysfakcją uniósł klepsydrę do góry i nabrał tchu, po czym ryknął:

— Obchód numer czteeery… Gotów!

Słowa dotarły do uszu Moista trochę stłumione, jakby słuchał ich przez tekturę. Listonosze, stojący już na baczność, zdołali jakoś wyglądać na dających jeszcze większe baczenie.

— Czwaaarty obchód… czekać, czekać… DORĘCZAAAĆ!

Dwa rzędy listonoszy wymaszerowały obok niego na zewnątrz.

… „Kiedyś byliśmy poczciarzami”…

Muszę znaleźć prawdziwe schody, myślał Moist, odsuwając się znad krawędzi. Teraz… halucynuję przeszłość. A stoję w teraźniejszości. To jak lunatyzm. Ale nie chcę wyjść na powietrze i skończyć jako następny wyrysowany kredą kontur.

Odwrócił się, a ktoś przeszedł prosto przez niego.

Wrażenie okazało się nieprzyjemne, jakby nagle skoczyła mu gorączka. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było widzieć, jak czyjaś głowa przesuwa się przez jego głowę. Widok wypełniała głównie szarość, ze śladami czerwieni i pustą sugestią zatok. Człowiek wolałby nic nie wiedzieć o gałkach ocznych.

… „z twarzą całą powykrzywianą, jakby zobaczył upiora”…

Żołądek podjechał mu do gardła. A kiedy odwrócił się, unosząc rękę do ust, zobaczył młodego listonosza spoglądającego mniej więcej w jego stronę z wyrazem grozy na twarzy — wyrazem będącym zapewne odbiciem niewidzianej twarzy Moista. Po chwili chłopak zadrżał i odszedł pospiesznie.

Czyli pan Ignavia też dotarł tak daleko… Miał dość rozumu, żeby pojąć, co się dzieje z podłogą, ale widzieć, jak cudza głowa przenika przez jego własną, tego już było za wiele.

Moist pobiegł za listonoszem. Tu, na górze, był zagubiony. Obejrzał z Groatem pewnie mniej niż jedną dziesiątą gmachu, ponieważ drogę stale blokowały lodowce listów. Wiedział, że są też inne schody, takie, które wciąż istnieją w teraźniejszości. Parter — to był jego cel. Podłoga, na której można polegać.

Chłopak przeszedł przez drzwi do czegoś, co wyglądało na nieduży pokój zastawiony paczkami. Moist dostrzegł na drugim końcu otwarte drzwi i sugestię balustrady. Przyspieszył — i podłoga zniknęła mu spod nóg.

Zgasło światło. Przez moment był przerażająco świadom listów spadających wraz z nim. Wylądował na kolejnych listach, krztusząc się, gdy nad nim zbierała się warstwa pradawnej, wyschłej poczty. Przez chwilę, poprzez deszcz papieru, widział jakby zakurzone okno, do połowy przesłonięte listami, a potem znów się zanurzył. Stos pod nim zaczął się ruszać, zsuwać w dół i na bok. Zabrzmiał trzask czegoś, co mogło być wyrwanymi z zawiasów drzwiami, i prąd boczny wzmógł się wyraźnie. Moist szaleńczo starał się wydostać na powierzchnię, co udało mu się akurat na czas, by uderzyć głową w futrynę. Potem nurt wciągnął go pod powierzchnię.

Bezradny, koziołkując w rzece papieru, poczuł słaby wstrząs, gdy zawaliła się podłoga. Poczta runęła w dół, porywając go ze sobą, ciskając na kolejny stos kopert. Widok zniknął, kiedy tysiące listów posypało się na niego z góry; po chwili ucichły też dźwięki.

Ciemność i cisza chwyciły go jak w zaciśniętą pięść.

Moist von Lipwig klęczał z głową opartą o ręce. Miał trochę powietrza, ale było stęchłe i nie mogło wystarczyć na długo. Nie był w stanie nawet poruszyć palcem.

Może tu umrzeć. Pewnie umrze. Otaczały go całe tony listów…

— Powierzam swą duszę dowolnemu bogu, który potrafi ją znaleźć — wymamrotał w dusznym powietrzu.

Linia błękitu zatańczyła mu przed oczyma duszy.

To było pismo. Ale mówiło…

Kochana Mamo, dotarłem bezpiecznie i znalazłem dobrą kwaterę przy…

Głos brzmiał, jakby należał do chłopaka ze wsi, ale był tak jakby… skrzypiący. Gdyby list mógł mówić, mówiłby właśnie tak. Szeptał dalej, litery wyginały się i pochylały niezręcznie pod niewprawną ręką piszącego…

…a równocześnie następna linia rozjarzyła się w ciemności, równa i staranna:

Szanowny Panie, mam zaszczyt poinformować, że jestem jedynym wykonawcą testamentu zmarłego Daviego Thrilla z Rezydencji Złączonych Błogosławieństw, a jak się wydaje, pan właśnie jest jedynym…

List mówił dalej, tak starannie, że człowiek wyczuwał niemal biblioteczkę przy biurku i półki pełne książek prawniczych. Tymczasem pojawiła się trzecia linia:

Droga pani Clark, z głębokim żalem informuję, że we wczorajszym starciu z nieprzyjacielem mąż pani, C. Clark, walczył mężnie, ale…

I nagle wszystkie listy odezwały się naraz. Głosy dziesiątkami, setkami, tysiącami wypełniały uszy. Nie krzyczały, po prostu rozwijały słowa, aż jego głowę wypełnił dźwięk formujący nowe słowa — jak instrumenty w orkiestrze, które dzwonią i piszczą, by doprowadzić do kulminacji…

Moist usiłował krzyknąć, ale koperty wciskały mu się w usta.

Wtedy czyjaś dłoń zamknęła się na jego kostce i znalazł się na powietrzu, wisząc głową w dół.

— Ach, Pan Lipvig! — zahuczał głos pana Pompy. — Badał Pan Budynek! Witam W Pańskim Nowym Gabinecie!

Moist wypluł papier i wciągnął powietrze do piekących płuc.

— One… żyją — wysapał. — One żyją! I są złe. Mówią! To nie była halucynacja! Miewałem już halucynacje i one nie bolą! Już wiem, jak zginęli pozostali!

— Cieszę Się Wraz Z Panem, Panie Lipvig! — Pompa odwrócił go głową do góry i ruszył przez pokój, zanurzony w poczcie po piersi. Za nimi przez otwór w stropie ściekała do pokoju cienka strużka listów.

— Nie rozumiesz! One mówią! One chcą… — Moist się zawahał. Wciąż słyszał szepty w głowie… Powiedział głośno, zarówno do siebie, jak i do golema: — Całkiem jakby chciały… być przeczytane.

— Taka Jest Funkcja Listu — odparł spokojnie Pompa. — Przekona Się Pan, Że Prawie Oczyściłem Pańskie Mieszkanie.

— Słuchaj, przecież to papier! A jednak mówiły!