Выбрать главу

Moist przez chwilę się zastanawiał.

— Jakie polecenie? — zapytał podejrzliwie.

— Zeszłej Nocy Nakazał Mi Pan, By Znaleźć Ubranie Odpowiednie Dla Poczmistrza, Sir. Udzielił Mi Pan Bardzo Precyzyjnych Instrukcji. Na Szczęście Mój Kolega Zszywacz 22 Pracuje W Garderobie W Teatrze. Strój Wisi Na Drzwiach.

Golem znalazł nawet lustro. Nie było wielkie, ale dostatecznie duże, by pokazać Moistowi, że gdyby ubierał się bardziej ostro, pewnie by się pokaleczył przy chodzeniu.

— O rany… — westchnął. — El Dorado czy jak?

Ubiór zrobiony był ze złota, czy też tego, czego aktorzy zamiast złota używają. Moist chciał już zaprotestować, ale umysł interweniował szybko.

Dobre ubranie pomaga. Szybki język nie na wiele się przyda w nędznych portkach. Ludzie zapamiętają kostium, nie jego. Z pewnością będzie zauważony, kiedy pojawi się na ulicy w takim stroju. Przechodnie będą musieli zasłaniać oczy, by na niego spojrzeć. I najwyraźniej sam o to poprosił.

— Jest bardzo… — zawahał się. Jedynym dobrze pasującym słowem było: — …szybki. To znaczy wygląda, jakby lada moment miał pomknąć naprzód.

— Tak, Sir. Zszywacz 22 Ma Talent. Proszę Też Zauważyć Złotą Koszulę I Krawat. Pasują Do Czapki, Sir.

— Eee… Nie mógłbyś go namówić, żeby pozszywał mi coś ciemniejszego? — Moist przysłonił oczy, by przestały go oślepiać własne klapy. — Żebym miał co włożyć, kiedy nie chcę oświetlać dalekich obiektów?

— Uczynię Tak Natychmiast, Sir.

— No cóż… — Moist zamrugał od blasku swoich rękawów. — Chodźmy zatem popędzić pocztę, co?

Byli emerytowani listonosze czekali w hali, w miejscu opróżnionym ze zrzutu listów zeszłej nocy. Wszyscy nosili mundury, ale żadne dwa nie były takie same, a zatem formalnie trudno byłoby ich uznać za jednolicie umundurowanych. Wszystkie czapki miały daszki, ale jedne były wysokie, inne miękkie. Staruszkowie wrośli w swoje ubrania, więc kurtki wisiały na nich jak płaszcze, a nogawki spodni przypominały harmonie. Dodatkowo, jak to jest w zwyczaju starszych mężczyzn, nosili medale i stanowcze miny ludzi gotowych do ostatniej bitwy.

— Zespół gotów do kontroli, sir! — oznajmił inspektor pocztowy Groat. Stał na baczność tak wyprężony, że sama duma unosiła jego stopy o pełen cal nad podłogą.

— Dziękuję, hm… dobrze.

Moist nie był pewien, co ma kontrolować, ale bardzo się starał. Jedna po drugiej wpatrywały się w niego pomarszczone twarze.

Medale, jak sobie uświadomił, nie wszystkie były wojskowe, Urząd Pocztowy przyznawał też własne. Wśród nich znalazła się złota psia głowa, którą nosił nieduży człowieczek z twarzą jak całe stado łasic.

— Co to takiego, eee… — zaczął.

— Starszy listonosz George Aggy, sir. To odznaczenie? Piętnaście ugryzień i nadal stałem, sir — odparł z dumą staruszek.

— No, to jest… bardzo dużo ugryzień, prawda…

— Tak, ale przechytrzyłem bestie przy dziewiątym, sir, i sprawiłem sobie blaszaną nogę.

— Straciliście nogę? — przeraził się Moist.

— Nie, sir. Kupiłem kawałek starej zbroi, zgadza się? — Pomarszczony człowieczek uśmiechnął się chytrze. — Aż cieplej mi się robi na sercu, kiedy słyszę, jak zgrzytają o nią zębami, sir.

— Aggy, Aggy… — zastanowił się Moist, a potem zaiskrzyła pamięć. — Czy nie byliście…

— Jestem Czcigodnym Mistrzem, sir — wyjaśnił Aggy. — Na pewno nie ma pan nam za złe wczorajszej nocy, sir. Wszyscy byliśmy kiedyś jak młody Tolliver, ale straciliśmy nadzieję. Bez pretensji?

— Oczywiście — uspokoił go Moist i roztarł tył głowy.

— Chciałbym też przekazać własną wiadomość z gratulacjami jako przewodniczący Ankhmorporskiego Oddziału Przyjaznego i Dobroczynnego Stowarzyszenia Pracowników Pocztowych — ciągnął Aggy.

— Ehm… Bardzo dziękuję. A właściwie kim oni są?

— To byliśmy my wczoraj w nocy, sir. — Aggy się rozpromienił.

— Myślałem, że jesteście tajnym stowarzyszeniem!

— Nie tajnym, sir. Niedosłownie tajnym. Raczej… ignorowanym, można powiedzieć. Ostatnio zajmujemy się głównie emeryturami i pilnujemy, żeby starzy kumple mieli porządne pogrzeby, kiedy zostają Zwróceni do Nadawcy.

— Brawo — rzekł Moist, co zdawało się dobrą odpowiedzią na wszystkie kwestie. Odstąpił i zakaszlał. — Panowie, jest tak: jeśli chcemy, żeby Urząd Pocztowy wrócił do pracy, musimy zacząć dostarczać dawne listy. To święta sprawa: listy docierają. Może to zabrać pięćdziesiąt lat, ale w końcu znajdziemy adresata. Znacie swoje rejony. Tylko spokojnie. Pamiętajcie, jeśli nie możecie doręczyć, jeśli nie ma już domu… wtedy przesyłka wraca tutaj, a my odkładamy ją do Biura Martwych Listów i wiemy, że przynajmniej próbowaliśmy. Chcemy dać ludziom do zrozumienia, że Urząd Pocztowy znów działa. Zrozumiano?

Któryś z listonoszy podniósł rękę.

— Słucham? — Umiejętność zapamiętywania nazwisk była u Moista o wiele lepiej rozwinięta niż umiejętność zapamiętania czegokolwiek innego z wczorajszej nocy. — Starszy listonosz Thompson, tak?

— Tak jest, sir! Ale co mamy robić, gdyby ludzie dawali nam listy, sir?

Moist zmarszczył czoło.

— Słucham? Myślałem, że to wy doręczacie pocztę, prawda?

— Nie, Bill ma rację — wtrącił Groat. — Co mamy robić, jeśli ludzie spróbują nam dawać nową pocztę?

— Eee… A co zwykle robiliście?

Listonosze spojrzeli po sobie.

— Braliśmy od nich po pensie na ostemplowanie i przynosiliśmy tutaj, żeby ostemplować oficjalnym stemplem. Potem były sortowane i doręczane.

— Czyli… ludzie muszą czekać, dopóki nie zobaczą listonosza? To raczej…

— Och, za dawnych czasów mieliśmy dziesiątki mniejszych urzędów. Ale straciliśmy je, kiedy wszystko zaczęło się rozsypywać.

— No dobrze. Zróbmy coś z zaległą pocztą, a nad innymi kwestiami będziemy się zastanawiać, kiedy się pojawią — zdecydował Moist. — Jestem przekonany, że pojawią się odpowiednie pomysły. A teraz, panie Groat, miał mi pan wyjawić pewien sekret…

* * *

Klucze Groata dzwoniły na kółku, kiedy staruszek prowadził Moista przez piwnice gmachu, aż wreszcie stanął przed metalowymi drzwiami. Moist zauważył na podłodze kawałek czarno-żółtego sznura. Straż też tu była.

Drzwi otworzyły się z cichym trzaskiem. Wewnątrz coś jarzyło się na niebiesko, akurat tak słabo, by denerwować, na granicy pola widzenia pozostawiać fioletowe plamy i wywoływać łzawienie.

— Voil-ah — rzekł Groat.

— Czy to… jakaś odmiana organów teatralnych? — spytał Moist.

Trudno było rozróżnić kontury maszyny na środku pokoju, ale stała tam z wdziękiem katowskiego koła. Niebieskie lśnienie wydobywało się mniej więcej z jej środka. Z oczu Moista płynęły już strumienie łez.

— Niezłe skojarzenie, sir! Tak naprawdę to Machina Sortująca — odparł Groat. — Przekleństwo Urzędu Pocztowego, sir! Kiedyś miała w środku chochliki, żeby czytały adresy na kopertach, ale wszystkie wyparowały już wiele lat temu. I dobrze.

Moist zmierzył wzrokiem siatkowe półki, zajmujące całą ścianę dużego pomieszczenia. Odkrył też wyrysowane kredą na podłodze kształty. Kreda jarzyła się w dziwnym świetle. Kształty były całkiem małe. Jeden z nich miał pięć palców.

— Wypadek przy pracy… — mruknął Moist. — No dobrze, panie Groat. Niech pan mówi.