— Nie. Mam Prawie Dziewiętnaście Tysięcy Lat, Będąc Zrodzony W Ogniu Przez Kapłanów Upsy W Trzecim Ningu Strzyżenia Kozła. Dali Mi Głos, Bym Mógł Przenosić Wiadomości. Tak Już Zbudowany Jest Ten Świat…
— O nich też nie słyszałem — stwierdził Tropes.
— Upsa Została Zniszczona Wskutek Wybuchu Mount Shiputu. Spędziłem Dwa Stulecia Pod Górą Pumeksu, Zanim Usunęła Ją Erozja. Po Czym Zostałem Posłańcem Dla Królów Rybaków Ze Świętego Ultu. Mogło Być Gorzej.
— Musiał pan wiele widzieć — wtrącił podniecony Stanley.
Lśniące oczy zwróciły się ku niemu, oświetliły twarz.
— Jeżowce. Widziałem Mnóstwo Jeżowców. I Strzykwy. I Żeglujące Martwe Statki. Raz Spadła Kotwica. Wszystko Mija.
— Jak długo siedziałeś pod wodą? — spytał Moist.
— To Było Prawie Dziewięć Tysięcy Lat.
— Znaczy… tak po prostu siedziałeś?
— Nie Otrzymałem Instrukcji, By Czynić Inaczej. Słyszałem Nad Sobą Pieśni Wielorybów. Było Ciemno. A Potem Była Sieć I Wznoszenie, I Światło. Tak Się Zdarza.
— A nie było ci… no wiesz, nudno? — zapytał Groat.
Listonosze milczeli.
— Nudno? — powtórzył tępo Anghammarad i zwrócił spojrzenie ku pannie Dearheart.
— On nie ma pojęcia, o czym pan mówi — wyjaśniła. — Żaden z nich tego nie rozumie. Nawet te młodsze.
— Spodziewam się więc, że z radością zaczniesz znowu roznosić wiadomości — rzekł Moist bardziej jowialnie, niż zamierzał.
Golem znów spojrzał na pannę Dearheart.
— Z Radością? — zapytał.
Westchnęła.
— Następny trudny termin, panie Lipwig. Najbliższe pojęcie, jakie potrafię podać, to: zaspokoisz imperatyw wykonania ukierunkowanego działania.
— Tak — zgodził się golem. — Wiadomość Musi Zostać Przekazana. Tak Zostało Zapisane W Moim Chemie.
— Chem to taki zwój w głowie, na którym są zapisane instrukcje dla golema — wyjaśniła panna Dearheart. — W przypadku Anghammarada to gliniana tabliczka. W tamtych czasach nie znano jeszcze papieru.
— Naprawdę przenosiłeś wiadomości dla królów? — spytał Groat.
— Wielu Królów — potwierdził Anghammarad. — Wielu Imperatorów. Wielu Bogów. Wszyscy Odeszli. Wszystko Mija. — Głos golema zabrzmiał głębiej, jak gdyby cytował z pamięci. — Ani Potop, Ani Burza Lodowa, Ani Czarna Cisza Dolnych Kręgów Piekła Nie Zatrzymają Posłańców Świętej Sprawy. Ale Nie Pytaj Nas O Tygrysy Szablozębne, Smoliste Otchłanie, Wielkie Zielone Stwory Z Zębami Ani O Boginię Czol.
— Mieliście wtedy wielkie zielone stwory z zębami? — zdziwił się Tropes.
— Większe. Zieleńsze. Miały Więcej Zębów — zadudnił Anghammarad.
— A bogini Czol? — zainteresował się Moist.
— Nie Pytaj.
Zapadło nerwowe milczenie. Moist wiedział, jak je przerwać.
— I wy chcecie decydować, czy on jest poczciarzem? — zapytał cicho.
Listonosze naradzali się przez chwilę, po czym odezwał się Groat.
— Z niego jest prawdziwy poczciarz i jeszcze połowa, panie Lipwig — oświadczył. — Nie wiedzieliśmy. Chłopcy uważają… no, że to będzie zaszczyt, pracować razem z nim. Znaczy, to jakby… jakby historia, sir. Takie… no…
— Zawsze powtarzałem, że nasz zakon sięga daleko w przeszłość, prawda? — dodał Jimmy Tropes, promieniejąc z dumy. — Listonosze działali już u zarania czasu! Kiedy inne tajne stowarzyszenia się dowiedzą, że mamy członka, który pochodzi z samego początku, pozielenieją jak… jak…
— Coś wielkiego z zębami? — podpowiedział Moist.
— Właśnie. I z jego kumplami też nie będzie kłopotu, jeśli tylko umieją słuchać poleceń — dodał Groat wielkodusznie.
— Dziękuję, panowie — rzekł Moist. — Teraz pozostaje tylko… — Skinął na Stanleya, który podniósł dwie duże puszki farby. — Pozostaje sprawa ich mundurów.
Za ogólną zgodą Anghammarad otrzymał wyjątkową rangę bardzo starszego listonosza. Wydawało się to… sprawiedliwe.
Pół godziny później, wciąż trochę się lepiąc, każdy w towarzystwie ludzkiego listonosza, golemy wyszły na ulice. Moist obserwował, jak ludzie odwracają za nimi głowy. Popołudniowe słońce migotało na królewskim błękicie, a Stanley — niech bogowie mu to wynagrodzą — znalazł też małą puszkę złotej farby. Golemy naprawdę wyglądały imponująco. Aż lśniły.
Trzeba dać ludziom przedstawienie. Dać im przedstawienie, a są już prawie tam, gdzie chciało się ich doprowadzić.
— Listonosz tak runął, jak wilk spada na trzody, złotem, lazurem kohort parł i miażdżył przeszkody…
Przez jedną chwilę, jedno mgnienie Moist myślał: Zdradziłem się, ona wie. Skądś wie. A potem jego mózg znów zaczął działać. Odwrócił się do panny Dearheart.
— Kiedy byłem dzieckiem, myślałem, że kohorta to element zbroi, panno Dearheart. — Uśmiechnął się. — Wyobrażałem sobie, jak żołnierze czyszczą je przez całą noc…
— Słodkie. — Pana Dearheart zapaliła papierosa. — Obiecuję, że jak najszybciej przyślę pozostałe golemy. Oczywiście mogą być kłopoty. Ale straż będzie po pańskiej stronie. Mają u siebie wolnego golema i jest dość lubiany. Chociaż tutaj nie ma wielkiego znaczenia, z czego kto jest zrobiony, kiedy wstępuje do straży, bo komendant Vimes dopilnuje, żeby stał się solidnym… no tak, gliną. To najbardziej cyniczny drań, jakiego nosi ta ziemia.
— Myśli pani, że jest cyniczny?
— Tak. — Dmuchnęła dymem. — I jak pan podejrzewa, to praktycznie zawodowa opinia. Ale dziękuję, że zatrudnił pan chłopców. Nie jestem pewna, czy rozumieją, co znaczy lubić coś, ale lubią pracować. A Pompa 19 chyba dosyć pana szanuje.
— Dziękuję.
— Osobiście uważam, że jest pan oszustem.
— Tak, spodziewałem się, że tak pani pomyśli.
Na bogów, panna Dearheart wymagała ciężkiej pracy. Spotykał już kobiety, których nie potrafił oczarować, ale były niczym podnóża gór wobec lodowatych szczytów Mount Dearheart. To była tylko rola. Musiała być. To była gra. Musiała być.
Wyjął pakiet projektów znaczków.
— Co pani o nich myśli, panno De… A właściwie jak nazywają panią przyjaciele, panno Dearheart?
W myślach powiedział do siebie „Nie wiem” dokładnie w chwili, kiedy ona odparła:
— Nie wiem. Co to jest? Nosi pan ze sobą swoje ryciny, żeby nie tracić czasu?
Czyli to gra, a on był zaproszony do udziału.
— Mam nadzieję, że to będą miedzioryty — odparł potulnie. — Zaprojektowałem nowe znaczki.
Wyjaśnił jej ideę, a ona przejrzała rysunki.
— Niezły Vetinari — pochwaliła. — Mówią, wie pan, że farbuje włosy. A co to takiego? Ach, Wieża Sztuk… Jak bardzo po męsku. Dolar, tak? Hmm… Owszem, są całkiem dobre. Kiedy zaczniecie ich używać?
— Właściwie to skoro chłopcy są w terenie, zamierzałem wybrać się do Teemera i Spoolsa, by omówić z nimi druk.
— Dobrze. To porządna firma. Śluza 23 napędza ich maszyny. Utrzymują go w czystości i nie przylepiają na nim notatek. Wie pan, co tydzień odwiedzam i sprawdzam wszystkie zatrudnione golemy. Wolnym bardzo na tym zależy.
— Chcą mieć pewność, że nie są źle traktowane? — zapytał Moist.
— Chcą mieć pewność, że nie będą zapomniane. Zdziwiłby się pan, ile firm w mieście ma golema pracującego gdzieś na zapleczu. Ale nie Wielki Pień — dodała. — Nie pozwoliłabym im tam pracować. — W jej głosie zabrzmiało rozdrażnienie.
— Ee… dlaczego nie? — zdziwił się Moist.