— Powinien pan tam być. Powinien pan to widzieć! — powiedział Moist do siebie. Nie zamierzał mówić tego głośno.
Po drugiej stronie sali jakiś człowiek uderzył innego jego własną nogą i zebrał siedem punktów.
— Tak — zgodziła się panna Dearheart. — Powinien pan. A trzy miesiące temu mój brat zebrał dość funduszy, by zacząć budowę konkurencyjnego Pnia. Wymagało to wysiłku. Macki Gilta sięgają wszędzie. No i John skończył martwy na polu. Powiedzieli, że nie zapiął liny zabezpieczającej. Zawsze zapinał. A teraz mój ojciec tylko siedzi i wpatruje się w ścianę. Stracił nawet swój warsztat, kiedy mu wszystko zabrali. Straciliśmy też dom, naturalnie. Teraz mieszkamy z moją ciotką przy Siostrach Dolly. Do tego doszliśmy. Kiedy Reacher Gilt mówi o wolności, ma na myśli własną, nie innych. I nagle pan wyskakuje jak znikąd, panie von Lipwig, świeżutki i błyszczący, i biega pan dookoła, robiąc wszystko naraz. Dlaczego?
— Vetinari zaproponował mi tę posadę, to wszystko.
— Dlaczego ją pan przyjął?
— To była okazja życia.
Przyjrzała mu się z taką uwagą, że zaczął odczuwać skrępowanie.
— W każdym razie zdobył pan stolik w Le Foie Heureux, choć dowiedział się pan z zaledwie kilkugodzinnym wyprzedzeniem — przyznała, gdy nóż wbił się w belkę za jej plecami. — Nadal będzie pan kłamał, jeśli zapytam, w jaki sposób?
— Tak, chyba tak.
— Dobrze. Pójdziemy?
W przytulnej duchocie szatni paliła się mała lampa żarowa; kula światła była wyjątkowo jasna. W samym jej środku, ze szkłem powiększającym w dłoni, Stanley badał znaczki.
To był… raj. Maniacy są zwykle bardzo dokładni, a Stanley skrupulatny w stopniu doprawdy niezwykłym. Pan Spools, nieco zaniepokojony jego uśmiechem, przekazał mu wszystkie arkusze próbne i nieudane wydruki, a teraz Stanley bardzo starannie je katalogował — ile ich jest, jakie mają błędy, wszystko.
Jego umysł oplatała cienka nić poczucia winy. To było lepsze niż szpilki. Naprawdę. Znaczki nigdy się nie skończą, można na nich drukować wszystko. Są zadziwiające. Mogą przemieszczać listy, a potem można je wsadzić do zeszytu, równiutko i porządnie. No i nie zrobi się od nich „łebkarski kciuk”.
Czytał o takim uczuciu w szpilkowych magazynach. Mówili, że człowiek może się… odpiąć. W tym kontekście wymieniane były często dziewczęta i małżeństwa. Czasem jakiś eksłebkarz sprzedawał całą swoją kolekcję, tak po prostu. Czasem na szpilkowym spotkaniu ktoś rzucał swoje szpilki w powietrze i uciekał, krzycząc: „Aargh, to przecież tylko szpilki!”. Aż do teraz takie rzeczy były dla Stanleya nie do pomyślenia.
Przyjrzał się swemu woreczkowi niesortowanych. Parę dni temu sama myśl o spędzonym przy nich wieczorze budziła w nim cudowne, przyjemne ciepło. Teraz jednak nadszedł czas, by wyzbyć się dziecinnych szpilek.
Coś wrzasnęło.
Krzyk był chrapliwy, gardłowy, był niczym złość i głód, które zyskały głos. Dawno temu małe, ryjówkowate stworzonka kuliły się, słysząc takie krzyki nad mokradłami.
Po chwili pradawna groza minęła. Stanley podkradł się cicho i otworzył drzwi.
— H-hej! — zawołał w jaskiniową ciemność korytarza. — Jest tam kto?
Na szczęście nie padła żadna odpowiedź, choć coś skrobało w górze pod dachem.
— Urząd jest zamknięty, znaczy — wyjąkał Stanley. — Ale otwieramy znowu o siódmej, oferując pełen zakres znaczków oraz wspaniałą zniżkę na przesyłki do Pseudopolis. — Zwolnił i zmarszczył czoło, usiłując sobie przypomnieć wszystko, co mówił pan Lipwig. — Pamiętaj, może nie jesteśmy najszybsi, ale zawsze docieramy na miejsce. Czemu nie napiszesz do swojej babci staruszki?
— Zjadłem swoją babkę — odpowiedział mu głos z góry. — Rozgryzłem jej kości.
Stanley zakaszlał. Nie uczył się sztuki reklamy.
— Ach… — zawahał się. — Eee… To może do ciotki?
Zmarszczył nos. Dlaczego powietrze cuchnęło olejem do lamp?
— Hej! — zawołał znowu.
Coś spadło z ciemności, odbiło się od jego ramienia i z wilgotnym plaśnięciem wylądowało na podłodze. Stanley schylił się, pomacał wokół i znalazł gołębia. A w każdym razie połówkę gołębia. Była wciąż ciepła i bardzo lepka.
Pan Gryle siedział na belce wysoko ponad halą. Żołądek mu płonął. To bez sensu, ale nudno się pozbyć starych nawyków — są wyryte bardzo głęboko. Coś ciepłego i pierzastego zatrzepocze przed twarzą i oczywiście trzeba to złapać. Gołębie w Ankh-Morpork miały swoje grzędy na każdej rynnie, gzymsie czy posągu. Nawet rezydentne gargulce nie mogły ich wytępić. Zdążył zjeść sześć, zanim wleciał do wnętrza przez rozbitą kopułę, a wtedy kolejna wielka, ciepła i pierzasta chmura wzbiła mu się na spotkanie i czerwona mgła przesłoniła wzrok.
Były takie smakowite… Nie mógł powstrzymać się po jednym! A pięć minut później przypomniał sobie, dlaczego powinien.
To były dzikie, miejskie ptaki, żywiące się wszystkim, co znalazły na ulicach. W dodatku ulicach Ankh-Morpork. Były jak podfruwające, gruchające siedliska zarazy. Równie dobrze mógł zjeść łajnoburgera i popić to megakubkiem z kolektora ścieków.
Pan Gryle jęknął. Najlepiej skończyć tu robotę, wydostać się i zwymiotować nad ruchliwą ulicą. Rzucił w ciemność butelkę oliwy i zaczął szukać zapałek. Jego gatunek późno odkrył ogień, ponieważ gniazda płonęły zbyt łatwo, ale teraz doceniał ten wynalazek.
Płomienie wykwitły wysoko nad drugim końcem hali. Spłynęły z belek na stosy listów. Zahuczało, gdy zajęła się oliwa; błękitne macki ognia popełzły po ścianach…
Stanley spojrzał w dół. O kilka stóp od niego, oświetlona sunącym po listach płomieniem, leżała skulona postać. A obok niej złocista skrzydlata czapka…
Uniósł wzrok; w blasku ognia oczu jarzyły mu się czerwienią… Jakaś istota zanurkowała ku niemu z krokwi, z rozwartą paszczą…
I wtedy wszystko zaczęło się panu Gryle’owi źle układać, gdyż dla Stanleya nadeszła akurat jedna z tych jego Trudnych Chwil.
Postawa jest wszystkim. Moist studiował tę postawę. Miewali ją czasem przedstawiciele starej arystokracji. Polegała na absolutnym braku wątpliwości, że sprawy potoczą się właśnie tak, jak człowiek sobie życzy.
Maître d’ bez chwili wahania wskazał im stolik.
— Naprawdę stać pana na to z państwowej pensji, panie Lipwig? — spytała panna Dearheart, kiedy usiedli. — Czy też będziemy wychodzić przez kuchnię?
— Sądzę, że dysponuję odpowiednimi funduszami — uspokoił ją Moist.
Wiedział, że prawdopodobnie nie dysponuje. Restauracja, która nawet do musztardy ma oddzielnego kelnera, winduje ceny wysoko. Ale w tej chwili nie przejmował się rachunkiem. Są sposoby radzenia sobie z rachunkami, a najlepiej to robić przy pełnym żołądku.
Zamówili przystawki, kosztujące zapewne więcej niż tygodniowe wydatki na jedzenie przeciętnego mężczyzny. Nie warto było szukać w karcie najtańszych potraw. Najtańsze potrawy teoretycznie istniały, ale choćby człowiek nie wiadomo jak się wpatrywał w menu, nie udawało się ich tam znaleźć. Natomiast było tam wiele potraw najdroższych.