Выбрать главу

— Och, panie Lipwig! — zawodziła. — Och, panie Lipwig!

Moist zatoczył się pod jej ciężarem. Ciągnęła go za kołnierzyk tak mocno, że niewiele brakowało, by przewrócił się na podłogę, a myśl o tym, że ktoś mógłby go zobaczyć na podłodze z panną Maccalariat, była… no, była myślą, której po prostu nie dało się pomyśleć. Głowa musi eksplodować, zanim dokona takiego wyczynu.

W siwych włosach miała różową spinkę w ręcznie malowane fiołki. Ten widok, o kilka cali od oczu, okazał się dziwnie niepokojący.

— Już dobrze, panno Maccalariat, tylko spokojnie — powtarzał Moist, starając się utrzymać równowagę za oboje.

— Och, panie Lipwig!

— Istotnie, to ja, panno Maccalariat — powiedział z desperacją. — Co mógłbym dla pani…

— Pan Aggy mówi, że nigdy nie odbudują Urzędu Pocztowego! Mówi, że lord Vetinari nigdy nie da na to pieniędzy! Och, panie Lipwig! Przez całe życie marzyłam, że będę tu pracować za ladą! Moja babka nauczyła mnie wszystkiego, kazała mi nawet ssać cytryny, żeby uzyskać właściwy wyraz twarzy! Przekazałam też wszystko mojej córce! Ma taki głos, że schodzi od niego farba! Och, panie Lipwig!

Moist rozpaczliwie poszukiwał jakiegoś miejsca, by ją poklepać — miejsca, które nie byłoby przemoczone ani nieprzystojne. Zdecydował się na ramię. Naprawdę, ale to naprawdę potrzebował teraz pana Groata. Pan Groat wiedział, jak sobie radzić w takich sytuacjach.

— Wszystko będzie dobrze, panno Maccalariat.

— I biedny pan Groat! — zaszlochała.

— Jak rozumiem, nic mu już nie grozi. Wie pani, co mówią o Szpitalu Lady Sybiclass="underline" niektórzy ludzie wychodzą z niego żywi.

Naprawdę, naprawdę mam nadzieję, że mu się uda, pomyślał. Bez niego jestem zagubiony.

— To wszystko jest takie okropne, panie Lipwig! — mówiła panna Maccalariat, zdecydowana do ostatniej kropli wypić swój kielich goryczy. — Wszyscy skończymy na ulicy!

Moist chwycił ją za ramiona i odsunął delikatnie, starając się przy tym wypchnąć z myśli obraz panny Maccalariat na ulicy.

— Proszę mnie posłuchać, panno Maccalariat… Właściwie to jak pani na imię?

— Jodyna, panie Lipwig — odparła panna Maccalariat, ocierając twarz chusteczką. — Ojcu podobało się brzmienie.

— No więc… Jodyno, jestem przekonany, że jeszcze dzisiaj zdobędę pieniądze na odbudowę — oświadczył Moist.

Wytarła w chusteczkę nos i… tak, tak, zaraz wepchnie ją z powrotem do rękawa blezeru, o bogowie…

— Tak, pan Aggy o tym wspominał i ludzie mówią na ten temat. Podobno wysłał pan do bogów listy z prośbą o pieniądze! Panie Lipwig! Nie moją rolą jest pana pouczać, ale bogowie nie przysyłają pieniędzy!

— Mam wiarę, panno Maccalariat — zapewnił Moist i wyprostował się dumnie.

— Moja rodzina to anoianie od pięciu pokoleń, sir — powiedziała panna Maccalariat. — Codziennie grzechoczemy szufladami, ale nigdy nie dostaliśmy niczego materialnego, że tak powiem. Tylko babcia znalazła trzepaczkę do jajek, choć nie pamiętała, żeby ją chowała do szuflady, ale jesteśmy pewni, że to przypadek…

— Panie Lipwig! Panie Lipwig! — zawołał ktoś. — Podobno sekary… Och, przepraszam…

Zdanie kończyło się, jakby utknęło w syropie. Moist westchnął i odwrócił się do przybysza uśmiechającego się szeroko w obramowanym węglem drzewnym otworze drzwi.

— Słucham, panie Aggy?

— Podobno sekary znowu nie działają, sir! Linia do Pseudopolis!

— Co za nieszczęście… — zmartwił się Moist. — Chodźmy, panno Maccalariat, chodźmy, panie Aggy! Ruszamy z pocztą!

W pozostałościach głównej hali zebrał się spory tłumek. Jak zauważył Moist, obywatele miasta z entuzjazmem przyjmowali nowinki. Oczywiście, poczta była czymś bardzo starym — ale tak starym, że magicznie zmieniła się w nowość.

Schodzącego po schodach Moista ludzie powitali oklaskami. Dać im przedstawienie, zawsze warto dać im przedstawienie. Ankh-Morpork kocha przedstawienia.

Moist znalazł krzesło, wszedł na nie i złożył dłonie wokół ust.

— Specjalna oferta na dzisiaj, panie i panowie! — zawołał, przekrzykując gwar. — Przesyłki do Pseudopolis po obniżonej cenie trzech pensów! Tylko trzy pensy! Dyliżans rusza o dziesiątej! A jeśli ktokolwiek zechce przenieść do nas wiadomość sekarową, która utknęła u naszych pechowych kolegów z Kompanii Wielkiego Pnia, doręczymy ją za darmo!

To wzbudziło pewne zamieszanie. Sporo osób oderwało się od grupy i pospiesznie odeszło.

— Oto Urząd Pocztowy, panie i panowie! — wrzasnął Moist. — My doręczamy!

Znowu brawa.

— Chce pan się dowiedzieć czegoś naprawdę ciekawego, panie Lipwig? — zapytał Stanley, podbiegając do poczmistrza.

— Co takiego, Stanley? — Moist zeskoczył z krzesła.

— Sprzedajemy rano dużo tych nowych, dolarowych znaczków! I wie pan co? Ludzie wysyłają listy do siebie!

— Co takiego? — zdumiał się Moist.

— Żeby te znaczki przeszły przez pocztę, sir. Dzięki temu stają się… no, prawdziwe, sir! To dowodzi, że były użyte! Oni je kolekcjonują, sir! I jest coraz lepiej!

— Jak może być jeszcze lepiej, Stanley? — zdziwił się Moist. Przyjrzał się uważniej. Chłopak miał na sobie nową koszulkę z obrazkiem jednopensowego znaczka i napisem „Spytaj mnie o znaczki”.

— Sto Lat chce, żeby Teemer i Spools wydrukowali ich własny zestaw! Inne miasta też o to proszą!

Moist zanotował w pamięci: należy często zmieniać znaczki. I zaproponować osobne wersje wszystkim miastom i państewkom, o jakich tylko sobie przypomnimy. Wszyscy zechcą mieć swoje, zamiast „lizać tyłek Vetinariego”. Będziemy je honorować, jeśli tylko obiecają doręczać naszą pocztę, a pan Spools w bardzo określony sposób wyrazi swoją wdzięczność, dopilnuję tego.

— Przykro mi z powodu twoich szpilek, Stanley.

— Szpilki? — zdziwił się chłopak. — Ach, szpilki! Szpilki to tylko zaostrzone kawałki metalu, sir. Szpilki są martwe!

I tak dokonuje się postęp, pomyślał Moist. Byle do przodu, coś może stać za tobą.

Trzeba jeszcze tylko, żeby bogowie się do nas uśmiechnęli.

Hm… Sądzę, że na zewnątrz uśmiechną się szerzej…

Moist wyszedł na światło dnia. Granica między wnętrzem i zewnętrzem Urzędu Pocztowego nie była tak wyraźna jak dawniej, ale i tak czekało tu sporo ludzi. Było też dwóch strażników. Ci się przydadzą — już teraz przyglądają mu się podejrzliwie.

No to gotowe. Zaraz nastąpi cud. Znaczy… naprawdę zaraz zdarzy się cud, do demona!

Moist patrzył w niebo i słuchał bogów.

Rozdział jedenasty

Misja wobec świata

W którym lord Vetinari udziela porad — Słaba pamięć pana Lipwiga — Trudności w znalezieniu mieszkania przez złych Geniuszy Zbrodni — Pana Groata lęk przed kąpielą oraz dyskusja o wybuchowej bieliźnie — Pan Pony i jego kopie — Rada obraduje, Gilt postanawia — Moist von Lipwig próbuje niemożliwego

Zegary wybiły siódmą.

— Ach, pan Lipwig… — Vetinari uniósł głowę. — Bardzo dziękuję, że zechciał mnie pan odwiedzić. To był bardzo pracowity dzień, nieprawdaż… Drumknott, przysuń krzesło panu Lipwigowi. Proroctwo może być bardzo wyczerpujące, jak sądzę.

Moist skinieniem ręki odesłał sekretarza i usadził obolałe ciało.

— Ściśle mówiąc, wcale nie chciałem pana odwiedzać — powiedział. — Wielki troll ze straży wszedł i złapał mnie za ramię.

— Ach, chciał panu pomóc utrzymać równowagę, nie wątpię. — Lord Vetinari studiował bitwę między kamiennymi trollami a kamiennymi krasnoludami. — Towarzyszył mu pan z własnej i nieprzymuszonej woli, prawda?