— Niejaki Albert Spangler, panie Lipwig.
— On nie żyje — stwierdził Moist.
— Jest pan pewien?
— Tak, wasza lordowska mość. Byłem przy tym, jak go wieszali.
— Dobrze zapamiętane, panie Lipwig — pochwalił Vetinari i przesunął krasnoluda przez całą planszę.
Niech to demony porwą! — krzyczał Moist, ale tylko w paśmie wewnętrznym.
Ciężko pracował na te pie… no, banki i kupcy ciężko pra… no, gdzieś tam ktoś ciężko pracował na te pieniądze, a teraz trzecia ich część została… no, ukradziona, tylko tak można to określić.
Moist odczuwał wskutek tego pewnie niepraworządne oburzenie.
Oczywiście, większość i tak przeznaczyłby na Urząd Pocztowy, o to przecież chodziło, ale da się przecież wznieść całkiem solidny budynek za znacznie mniej niż sto tysięcy dolarów i liczył na trochę dla siebie.
Mimo to czuł się dobrze. Może to właśnie było to uczucie cudownego, przyjemnego ciepła, o którym ludzie tyle opowiadali. Zresztą co by robił z pieniędzmi? I tak nigdy nie miał czasu, by je wydawać. W końcu co mógłby kupić geniusz zbrodni? Na rynku brakowało nadmorskich rezydencji z prawdziwymi strumieniami lawy i w pobliżu niezawodnego źródła piranii. Świat z całą pewnością mógł się obejść bez następnego Władcy Ciemności, skoro Reacher Gilt tak dobrze sobie radził. Gilt nie potrzebował wieży i obozujących wokół dziesięciu tysięcy trolli. Wystarczały mu księgi obrachunkowe i bystry umysł. Tak było taniej, a wieczorami mógł wychodzić na bankiety.
Przekazanie złota gliniarzom było trudne, ale właściwie nie miał wyboru. Zresztą trzymał ich w garści. Nikt przecież nie wstanie i nie powie, że bogowie nie robią takich rzeczy. Owszem, nigdy jeszcze nie robili, ale z bogami nigdy nic nie wiadomo. Z całą pewnością, po wydaniu popołudniowej edycji „Pulsu”, pod trzema świątyniami ustawią się kolejki.
Sytuacja prezentowała kapłanom pewien filozoficzny problem. Oficjalnie byli przeciwni gromadzeniu sobie skarbów na ziemi, musieli jednak przyznać, że zawsze dobrze jest mieć pośladki na kościelnych ławach, stopy w świętych gajach, ręce grzechoczące szufladami i palce zanurzane w sadzawkach małych krokodyli. Zdecydowali się więc na wygłaszane z płomiennym wzrokiem zaprzeczenia, by coś takiego mogło się zdarzyć ponownie, a równocześnie sugerowali, że właściwie to nigdy nie wiadomo, albowiem niezbadane są wyroki bogów, prawda? Poza tym petenci stojący w kolejkach i proszący w listach o wielkie worki gotówki byli otwarci na sugestię, że ci największą mają szansę otrzymania łaski, którzy już tę łaskę okazali. Przekaz ten docierał do nich już po kilku stuknięciach po głowie tacą na ofiary.
Nawet panna Extremella Mume, której niewielka, wielowyznaniowa świątynia nad biurem bukmacherskim przy Kablowej załatwiała codzienne sprawy doczesne kilkudziesięciu mniej ważnych bóstw, teraz robiła całkiem dobre interesy na tych, którzy nie chcieli przepuścić choćby niewielkiej szansy. Nawet powiesiła nad drzwiami transparent z napisem „To możesz być TY!”.
To nie mogło się zdarzyć. To nie powinno się zdarzyć. Ale nigdy nie wiadomo, tym razem… kto wie?
Moist rozpoznawał tę nadzieję. Dzięki niej zarabiał na życie. Człowiek wiedział, że ktoś, kto prowadzi grę w trzy karty, na pewno wygra, wiedział, że ktoś w potrzebie raczej nie będzie sprzedawał pierścionka z brylantem za ułamek jego wartości, wiedział, że życie podaje zwykle ten lepki koniec kija, i wiedział też, że bogowie nie wybierają z populacji jakiegoś niegodnego głupka, żeby zesłać mu majątek.
Tylko że tym razem człowiek może się mylić, prawda? Coś takiego może akurat się zdarzyć, tak?
Co łącznie znane było jako największy ze wszystkich skarbów, czyli Nadzieja. Dobra metoda, by bardzo szybko zbiednieć i już biednym pozostać. To możesz być ty… Ale nie będziesz.
W tej chwili Moist von Lipwig maszerował ulicą Antycznej Pszczoły w stronę Darmowego Szpitala Lady Sybil. Ludzie oglądali się, gdy ich mijał. W końcu od kilku dni nie opuszczał pierwszych stron azet. Miał tylko nadzieję, że skrzydlata czapka i złocisty strój zagwarantują mu bezpieczeństwo: ludzie będą widzieć złoto, a nie twarz.
Szpital nadal był w budowie, jak zwykle szpitale. Miał też kolejkę przed wejściem. Moist poradził z nią sobie, ignorując ją i przechodząc prosto do wnętrza. Dalej, w głównym holu, stali ludzie, którzy wyglądali na takich ludzi, których zadaniem jest wołanie „Ej, ty!” do ludzi, którzy po prostu wchodzą. Moist jednak generował osobiste pole „Jestem zbyt ważny, żeby mnie zatrzymywać” i jakoś nie udało im się sformułować właściwych słów.
I oczywiście, kiedy ktoś już przedarł się przez demony wejścia dowolnej organizacji, ludzie zakładali, że ma prawo tam być, i udzielali mu wskazówek.
Pan Groat miał pokój tylko dla siebie, a tabliczka na drzwiach ostrzegała „Nie wchodzić”. Ale Moist rzadko przejmował się tabliczkami.
Staruszek siedział na łóżku z ponurą miną, lecz ucieszył się na widok Moista.
— Panie Lipwig! Co za widok dla moich zmęczonych oczu! Może pan się dowiedzieć, gdzie schowali moje spodnie? Mówiłem im, że jestem zdrowy jak pchełka, sir, a i tak zabrali mi spodnie! Niech mnie pan ratuje, zanim mnie zaniosą do następnej kąpieli. Kąpieli, sir!
— Muszą cię nosić? — zmartwił się Moist. — Nie możesz chodzić, Tolliverze?
— Mogę, sir, ale walczę z nimi, sir. Bronię się. Kąpać mnie, sir? I to kobiety! Które się gapią na moją trąbkę i bile! Uważam, że to bezwstyd, sir! Wszyscy wiedzą, że mydło zabija naturalne emisje, sir! Och, sir! Och, sir! Trzymają mnie tu w niewoli, sir! I jeszcze zrobili mi spodnioktomię!
— Niech pan się uspokoi, panie Groat. — Moist wystraszył się trochę, gdyż staruszek mocno poczerwieniał na twarzy. — Czyli rozumiem, że czuje się pan już dobrze?
— To tylko zadrapanie, sir, proszę spojrzeć… — Groat odpiął guziki nocnej koszuli. — Widzi pan?
Moist o mało nie zemdlał. Banshee próbował zrobić z piersi Groata planszę do gry w kółko i krzyżyk. Ktoś inny pozszywał go równiutko.
— Nieźle się postarali, muszę im przyznać — stwierdził niechętnie Groat. — Ale muszę już wstać i wracać do urzędu, sir. Praca czeka!
— Jest pan pewien, że już pan wyzdrowiał? — Moist wpatrywał się w siatkę strupów.
— Zdrów jestem jak rydz, sir, jak rydz! Tak im powiedziałem, sir, że jak banshee nie mógł się przebić przez mój ogrzewacz piersi, to żaden z tych ich niewidzialnych gryzących małych demonów też nie da rady. Założę się, że tam wszystko się sypie, a Aggy rządzi się jak zawsze! Założę się! I na pewno mnie pan potrzebuje, sir!
— Hm… Owszem. Dają panu lekarstwa?
— Ha! Oni to nazywają lekarstwem… Nagadali mi różne hokus-kadabry, jakie to niby wspaniałe, ale jeśli chce pan poznać moje zdanie, to brakuje temu zapachu i smaku, sir. Tłumaczą, że dobrze mi zrobi, ale ja im na to, że ciężka praca mi dobrze robi, a nie siedzenie w wodzie z mydłem, kiedy młode kobiety patrzą na moje grzechotki i flet. I jeszcze usunęli mi włosy, sir. Mówią, że są niehigieniczne, sir! Co za bezczelność! Pewnie, trochę się ruszają same z siebie, ale to przecież naturalne! Miałem te włosy już od bardzo dawna, sir, i się przyzwyczaiłem do ich zabawnych sztuczek.
— A co się tutaj hwyprawia? — rozległ się głos pełen urażonego poczucia własności.
Moist obejrzał się na drzwi.
Jeśli jedna z zasad, które powinno się wpoić młodemu mężczyźnie, brzmi: „Nie kombinuj ze zwariowanymi dziewczynami, które palą jak smoki”, to druga winna brzmieć: „Uciekaj przed każdą kobietą, która do w dokłada h”.