W pokoju zapadła cisza, głębsza i gorętsza z powodu grupy zdesperowanych ludzi myślących intensywnie i szybko. Byli, według własnych standardów, uczciwi — w takim sensie, że robili tylko to, o czym wiedzieli albo podejrzewali, że robią wszyscy, no i nigdy nie było widocznych śladów krwi… W tej chwili jednak byli raczej ludźmi na zamarzniętym morzu, daleko od brzegu, którzy właśnie usłyszeli trzask pękającego lodu.
— Podejrzewam, że będzie to kosztowało trochę mniej niż dwieście tysięcy — dodał Gilt. — Pony byłby głupi, gdyby nie zostawił sobie żadnego marginesu.
— Nie uprzedzałeś nas o tym, Reacher — zauważył z wyrzutem Stowley.
Gilt zamachał rękami.
— Musimy spekulować, by akumulować. Urząd Pocztowy? Sztuczki i kuglarstwo. Och, von Lipwig ma świetne pomysły, lecz to wszystko. Wzbudził sensację, ale brak mu wytrwałości na dłuższy dystans. Jednak, gdy się nad tym zastanowić, wyświadczył nam przysługę. Byliśmy może… odrobinę zadufani, odrobinę rozleniwieni, ale opanowaliśmy tę lekcję! Ponaglani przez konkurencję, inwestujemy kilkaset tysięcy dolarów…
— Kilkaset tysięcy? — powtórzył Greenyham.
Gilt uciszył go ruchem ręki i kontynuował:
— …kilkaset tysięcy dolarów w ambitną, znaczącą i ekscytującą modernizację systemową całej naszej organizacji, koncentrując się na kluczowych kompetencjach, a równocześnie podtrzymując pełną i wielostronną współpracę ze społecznościami, którym z dumą służymy. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że nasze energiczne wysiłki, by zmobilizować odziedziczoną, wadliwą infrastrukturę, okazały się nie do końca zadowalające. Ufamy jednak i mamy nadzieję, że nasi cenieni i lojalni klienci pozostaną przy nas w nadchodzących miesiącach, kiedy to synergicznie reagujemy i korygujemy zmiany w nieodmiennym dążeniu do doskonałości. To jest naszą misją.
Zapadło pełne podziwu milczenie.
— I tak wracamy do gry — rzekł Gilt.
— Ale powiedziałeś, że kilkaset…
Gilt westchnął.
— Powiedziałem — przyznał. — Zaufajcie mi. To jest gra, panowie, a dobry gracz to ten, który potrafi złą sytuację obrócić na swoją korzyść. Doprowadziłem was aż tutaj, prawda? Trochę gotówki i właściwe podejście pozwoli nam pokonać resztę drogi. Jestem pewien, że znajdziecie więcej pieniędzy — dodał — gdzieś, gdzie nikt nie zauważy ich braku.
To już nie była cisza. To było coś sięgające poza ciszę.
— Co sugerujesz? — odezwał się w końcu Nutmeg.
— Malwersacje, kradzież, nadużycie zaufania, defraudacje funduszy… ludzie bywają tacy surowi… — Gilt rozłożył ramiona, a przyjazny uśmiech wykwitł na jego twarzy, jakby słońce wynurzyło się zza chmur. — Panowie! Doskonale rozumiem! Pieniądze powinny pracować, płynąć, przyrastać, a nie tkwić w jakimś skarbcu. Nieszczęsny pan Horsefry, obawiam się, nie do końca to pojmował. Tyle miał na głowie, biedaczysko… Ale my… my jesteśmy ludźmi interesu. My rozumiemy te sprawy, drodzy przyjaciele.
Przed sobą widział twarze ludzi, którzy wiedzą, że dosiedli tygrysa. Jazda była całkiem przyjemna, aż do mniej więcej zeszłego tygodnia. I nie chodziło o to, że nie mogą zsiąść. Mogli zsiąść. Nie na tym polegał kłopot. Kłopot polegał na tym, że tygrys wiedział, gdzie mieszkają.
Nieszczęsny pan Horsefry… Krążyły plotki. Były to plotki całkowicie pozbawione podstaw, gdyż pan Gryle znakomicie wykonywał swoją pracę, kiedy tylko nie miał do czynienia z gołębiami. Poruszał się jak cień z pazurami i chociaż zostawił lekki zapach, całkowicie zamaskowała go krew. Dla wilkołaczego nosa krew przebija wszystko. Ale plotki krążyły po ulicach jak opary nad stosem śmieci.
I wtedy jednemu czy dwóm członkom rady przyszło do głowy, że w ustach Reachera Gilta, tak szczodrego w zaproszeniach, w drobnych sugestiach i cennych radach, a także w butelkach szampana, ci jowialni „drodzy przyjaciele” zaczynali pobrzmiewać w swej tonacji i podtekstach całkiem podobnie do słowa „koleś” w ustach jakiegoś typa w ciemnym zaułku, który w zamian za nieotrzymanie pieniędzy proponuje wykonanie rozbitą butelką operacji plastycznej. Ale do tej pory byli bezpieczni, może więc warto podążać za tygrysem aż do końcowego skoku? Lepiej iść śladem bestii, niż stać się jej ofiarą.
— Właśnie sobie uświadomiłem, że w niewybaczalny sposób uniemożliwiam panom udanie się na spoczynek — powiedział Gilt. — Dobranoc, przyjaciele. Możecie spokojnie zostawić wszystko mnie. Igorze!
— Tak, jafnie panie — odezwał się Igor za jego plecami.
— Odprowadź panów do wyjścia i poproś pana Pony’ego, żeby tu przyszedł.
Gilt przyglądał się, jak odchodzą, z uśmiechem satysfakcji, który stał się promienny i pełen zadowolenia, kiedy Igor wprowadził pana Pony.
Rozmowa z mechanikiem przebiegała tak:
— Panie Pony — rzekł Gilt. — Z prawdziwą przyjemnością chcę pana poinformować, że rada nadzorcza, doceniając pańskie oddanie i ciężką pracę, jakie pan demonstruje, jednogłośnie postanowiła zwiększyć pańską pensję o pięćset dolarów rocznie.
Pony się rozpromienił.
— Bardzo panu dziękuję. Na pewno bardzo się przyda…
— Jednakże, panie Pony, jako członka kierownictwa firmy… bo przecież myślimy o panu jak o jednym z nas… muszę prosić, by miał pan na uwadze naszą płynność finansową. W tym roku nie możemy autoryzować na remonty więcej niż dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.
— To tylko jakieś siedemdziesiąt dolarów na jedną wieżę! — zaprotestował mechanik.
— Naprawdę tyle? Mówiłem im, że się pan nie zgodzi. Pan Pony jest uczciwym mechanikiem, powiedziałem. Nie zgodzi się nawet na pensa poniżej pięćdziesięciu tysięcy. Tak powiedziałem.
Pony wydawał się bezradny.
— Niewiele będę mógł zrobić, panie Gilt, nawet za tyle. Mogę pchnąć w teren parę zespołów z chodzącymi wieżami, owszem, ale te górskie i tak działają w pożyczonym czasie…
— Liczymy na ciebie, George — oświadczył Gilt.
— No, przypuszczam… A czy moglibyśmy dostać znowu godzinę umarłych, panie Gilt?
— Naprawdę wolałbym, aby nie używał pan tej dziwacznej nazwy. Nie przekazuje odpowiedniego wizerunku.
— Przepraszam. — Pony westchnął. — Jednak nadal będzie mi potrzebna.
Gilt zabębnił palcami o blat.
— Prosisz o wiele, George, naprawdę o wiele. Mówimy tu o przychodach firmy. Rada nie będzie ze mnie zadowolona, jeśli…
— Chyba jednak muszę nalegać, panie Gilt. — Pony wpatrywał się we własne buty.
— A co możesz za to obiecać? Rada będzie chciała to wiedzieć. Spytają mnie: Reacher, dajemy dobremu staremu George’owi wszystko, o co prosi, ale co dostaniemy w zamian?
Zapominając na chwilę, że to zaledwie czwarta część tego, o co prosił, dobry stary George odpowiedział:
— No, możemy jakoś wszystko połatać, a parę naprawdę rozklekotanych wież doprowadzić do jakiego takiego porządku, zwłaszcza 99 i 201. Och, tyle jest do zrobienia…
— A czy, na przykład, da nam to rok rozsądnie sprawnego działania?
Pan Pony bohatersko walczył z typowym dla każdego mechanika lękiem przed składaniem jakichkolwiek obietnic. W końcu wykrztusił:
— No, jeśli nie stracimy zbyt wielu pracowników, a zima nie będzie za ostra, ale oczywiście zawsze jest jeszcze…