Выбрать главу

— Hmm? — wymruczał Moist.

— Wyglądasz trochę… blado.

To był dobry dzień, myślał Moist. Przynajmniej do tej chwili był dobry. Moist był wtedy bardzo z niego zadowolony. Nie powinno potem się spotykać tamtych ludzi. Niech demony porwą pana Pompę i jego ideę ułamkowego morderstwa.

Westchnął. No cóż, musiało do tego dojść. Wiedział, że dojdzie. On i Gilt siłujący się na ręce o to, który z nich jest większym draniem.

— To jest terenowe wydanie „Pulsu” — powiedział. — Wydanie miejskie nie trafi pod prasę jeszcze przez dziewięćdziesiąt minut, na wypadek gdyby w ostatniej chwili zdarzyła się jakaś sensacja. Myślę, że zdołam przynajmniej zetrzeć mu z gęby ten uśmiech.

— Co chcesz zrobić? — zdziwiła się panna Dearheart.

Moist poprawił na głowie skrzydlatą czapkę.

— Spróbuję niemożliwego — oświadczył.

Rozdział dwunasty

Dzięcioł

Wyzwanie — Ruchome góry — Liczne zastosowania kapusty — Rada debatuje — Pan Lipwig na kolanach — Dymiące Gnu — Droga Dzięcioła

Nadszedł kolejny ranek.

Coś Moista szturchnęło.

Moist otworzył oczy i spojrzał wzdłuż lśniącej czarnej laski, poza dłoń trzymającą gałkę ze srebrną czaszką, w twarz lorda Vetinariego. W kącie jarzył się golem.

— Proszę nie wstawać — rzekł Patrycjusz. — Domyślam się, że miał pan pracowitą noc.

— Przepraszam…

Moist wyprostował się z wysiłkiem. Znowu zasnął na biurku i miał wrażenie, że Pan Pieszczoch spał mu w ustach. Za plecami Vetinariego widział pana Groata i Stanleya zaglądających nerwowo z korytarza.

Vetinari usiadł naprzeciwko, wcześniej zmiatając z krzesła jakiś popiół.

— Czytał pan poranny „Puls” — powiedział.

— Byłem przy tym, kiedy go drukowali. — Moistowi się zdawało, że jego szyja zyskała dodatkowe kości. Spróbował wyprostować głowę…

— No tak. Ankh-Morpork od Genoi dzieli około dwóch tysięcy mil, panie Lipwig. A pan twierdzi, że dostarczy pan tam wiadomość szybciej niż sekary. Rzucił pan takie wyzwanie. To bardzo intrygujące.

— Tak, wasza lordowska mość.

— Nawet najszybszy powóz potrzebuje mniej więcej dwóch miesięcy, panie Lipwig. A jak słyszałem, jeśli spróbuje pan podróży non stop, własne nerki wytrzęsie pan sobie uszami.

— Tak, wasza lordowska mość. Wiem o tym. — Moist ziewnął.

— Wie pan, że użycie magii byłoby oszustwem.

Moist ziewnął znowu.

— To wiem także, wasza lordowska mość.

— Czy pytał pan nadrektora Niewidocznego Uniwersytetu, zanim pan zaproponował, żeby to on wymyślił wiadomość dla tego dziwnego wyścigu? — zapytał Vetinari, rozkładając gazetę.

Moist zauważył wielkie nagłówki:

RUSZA WYŚCIG

„Latający Listonosz”

kontra Wielki Pień

— Nie, wasza lordowska mość. Powiedziałem, że wiadomość powinien przygotować jakiś powszechnie szanowany obywatel o nieposzlakowanej opinii, taki jak nadrektor.

— Cóż, mało prawdopodobne, żeby w tej sytuacji odmówił, prawda?

— Chciałbym w to wierzyć. Ale przynajmniej Gilt nie zdoła go przekupić.

— Hm… — Vetinari raz czy dwa stuknął laską o podłogę. — Czy zaskoczy pana wiadomość, że dziś rano w mieście większość spodziewała się pańskiej wygranej? Pień nigdy nie był wyłączony z ruchu na dłużej niż tydzień, wiadomość sekarowa może dotrzeć do Genoi w ciągu kilku godzin, a mimo to ludzie sądzą, że się panu uda. Nie sądzi pan, że to zadziwiające?

— Eee…

— No ale oczywiście jest pan bohaterem dnia, panie Lipwig — stwierdził Vetinari, nagle serdecznym tonem. — Jest pan złocistym posłańcem. — Uśmiechał się jak wąż. — Mam nadzieję, że pan wie, co robi. Bo pan wie, co robi, panie Lipwig?

— Wiara przenosi góry, wasza lordowska mość — odparł Moist.

— Wiele ich jest między nami a Genoą. Zapowiada pan w azecie, że wyruszy jutro wieczorem?

— Tak jest. Cotygodniowym dyliżansem, chociaż w tym kursie nie będziemy zabierać pasażerów, żeby zmniejszyć ciężar. — Moist patrzył Patrycjuszowi prosto w oczy.

— Nie zechce pan mi niczego podpowiedzieć?

— Ogólnie lepiej będzie, jeśli nie, wasza lordowska mość.

— Zakładam jednak, że bogowie nie zostawili jakiegoś wyjątkowo szybkiego magicznego konia zakopanego gdzieś w okolicy, prawda?

— Nic o tym nie wiem — zapewnił Moist szczerze. — Oczywiście nigdy nie wiadomo na pewno, dopóki człowiek się nie pomodli.

— Tak… — zgodził się Vetinari.

Próbuje przenikliwego spojrzenia, domyślił się Moist. Ale przecież wiemy, jak sobie z nim radzić, prawda? Pozwalamy, żeby przeszło przez nas…

— Gilt będzie musiał podjąć to wyzwanie, oczywiście — stwierdził Vetinari. — Ale jest człowiekiem… pomysłowo zaradnym.

Co wydało się Moistowi bardzo ostrożnym sposobem powiedzenia „morderczym sukinsynem”. I znowu pozwolił, by słowa przeszły przez niego.

Patrycjusz wstał.

— A więc do jutra — rzekł. — Nie wątpię, że możemy liczyć na niewielką ceremonię dla prasy.

— Prawdę mówiąc, niczego nie planowałem…

— Nie, oczywiście, że nie — zgodził się Vetinari i rzucił mu coś, co można było nazwać jedynie… spojrzeniem.

* * *

Podobne spojrzenie zyskał Moist od Jima Upwrighta, nim usłyszał:

— No więc możemy puścić wiadomość, przypomnieć niektóre przysługi, to dostaniemy dobre konie w zajazdach, panie Lipwig, ale wiesz pan, że dociągniemy najwyżej do Bzyku? Wtedy trzeba dokonać zmiany. Ale Genoa Express jest naprawdę dobry. Znamy chłopaków.

— Na pewno chcesz pan wynająć cały powóz? — zapytał Harry, wycierając konia. — Będzie sporo kosztować, bo musimy puścić jeszcze jeden dla pasażerów. To popularny kurs.

— Dyliżans tylko z pocztą — powiedział Moist. — I paru ludzi ochrony.

— Aha, myślisz pan, że zaatakują? — zapytał Harry, bez specjalnego wysiłku wykręcając derkę do sucha.

— A co myślicie? — spytał Moist.

Bracia spojrzeli na siebie.

— W takim razie ja będę powoził — zdecydował Jim. — Nie na darmo nazywają mnie Rurką.

— A poza tym słyszałem, że w górach są bandyci — dodał Moist.

— Bywali — przyznał Jim. — Ale już nie ma tak wielu.

— Czyli o tyle mniej powodów do zmartwienia — uznał Moist.

— No, nie wiem — powiedział Jim. — Nigdy nie odkryliśmy, co ich przepędziło.

* * *

Zawsze pamiętaj, że tłum, który oklaskuje twoją koronację, jest tym samym tłumem, który będzie oklaskiwał twoją egzekucję.

Ludzie lubią przedstawienia…

…i dlatego zbierały się listy do Genoi, po dolarze od sztuki. Mnóstwo poczty.

Stanley spróbował mu wytłumaczyć. Tłumaczył kilka razy, ponieważ Moist zupełnie tej kwestii nie rozumiał.

— Ludzie wysyłają koperty ze znaczkami w kopertach adresowanych do zajazdu dyliżansów w Genoi, żeby pierwszą kopertę można było odesłać w drugiej kopercie.

Taki był szkic wyjaśnienia, które w końcu zapaliło w mózgu Moista jakieś iskry.