Dobrze zakryte łono panny Maccalariat wyraźnie wezbrało od tej nieoczekiwanie uzyskanej władzy.
— Tymczasem jednak — ciągnął Moist — niestety, musimy sobie radzić z tym, co zostawił nam ogień. Mam nadzieję, że jako członek kierownictwa uspokoi pani personel w tej kwestii.
Płomienie straszliwej dumy odbiły się w okularach panny Maccalariat. Kierownictwo…
— Naturalnie, poczmistrzu — obiecała.
Ale w większości praca Moista polegała na… byciu. Połowa budynku stała się wypaloną skorupą. Ludzie cisnęli się w tym, co pozostało, a pocztę sortowali nawet na schodach. I zdawało się, że praca idzie lepiej, kiedy on jest w pobliżu. Nie musiał nic robić. Wystarczyło, że był.
Nie mógł się pozbyć myśli o pustym piedestale, z którego zdjęto boga.
Kiedy nadciągnął zmierzch, był gotów. Wokół nie brakowało drabin. Golemy zdołały podeprzeć podłogi nawet na górnych piętrach. Wszystko pokrywała sadza, a niektóre pokoje otwierały się na czerń, ale Moist szedł dalej.
Przecisnął się przez to, co pozostało ze strychu, i przez klapę wyszedł na dach.
Nie było go wiele. Upadający zbiornik deszczówki pociągnął za sobą sporą część płonącego dachu i nad główną halą pozostała najwyżej trzecia część. Jednak ogień prawie nie dotknął jednego z ramion U i dach wyglądał tam całkiem solidnie.
Stał tam dawny pocztowy gołębnik i wyraźnie ktoś w nim mieszkał. Co nie było takie niezwykłe. O wiele więcej ludzi chciało zamieszkać w Ankh-Morpork, niż było Ankh-Morpork do zamieszkiwania. Na poziomie dachów powstała cała subcywilizacja, między wieżyczkami, ozdobnymi świetlikami i kopułami, kominami i…
…wieżami sekarowymi. Tak jest. Zauważył wieżę sekarową i kogoś na dachu, na chwilę przed tym, jak jego życie skręciło w te dziwne regiony. Po co wieża sekarowa na budce postawionej dla gołębi pocztowych? Gołębie chyba jej nie używają.
Otaczały ją trzy gargulce. Lubiły sekary — siedzenie wysoko to przecież cały sens życia gargulca — i łatwo wpasowały się w system. Stworzenie, które cały swój czas spędza na patrzeniu, a jest dostatecznie inteligentne, żeby zapisać wiadomość, stało się kluczowym elementem sekarów. Gargulce nie żądały nawet pieniędzy i nigdy się nie nudziły. Co mogłoby znudzić istotę gotową przez całe lata patrzeć na to samo?
Wokół powoli rozpalały się wieże. Tylko pałac, uniwersytet, gildie i osoby bardzo bogate albo bardzo nerwowe uruchamiały swoje wieże także nocami. Ale wielki terminal na Tumpie jarzył się jak choinka w Noc Strzeżenia Wiedźm. Wzory żółtych kwadratów przemieszczały się w górę i w dół głównej wieży. Bezgłośne w oddali, mrugając sygnałami nad wstającą mgłą, rysując swe konstelacje na tle wieczornego nieba, wieże były bardziej magiczne niż magia, bardziej czarowne niż czarownictwo.
Moist patrzył.
No bo czym w końcu jest magia, jeśli nie tym, co zdarza się od pstryknięcia palcami? Chociaż w tym nie ma magii… Ona tkwi raczej w mamrotanych słowach, dziwacznych rysunkach na kartach starych ksiąg… W niewłaściwych rękach potrafi być groźna jak demony, ale nawet w połowie nie tak niebezpieczna, jak gdy jest w rękach właściwych. Wszechświat jest jej pełen — sprawia, że gwiazdy są w górze, a stopy w dole.
Ale to, co działo się teraz… było magiczne. Zwykli ludzie wymarzyli to i poskładali, budując wieże na tratwach, na bagniskach albo na zamarzniętych grzbietach gór. Przeklinali, a co gorsza, używali logarytmów. Przechodzili w bród rzeki i parali się geometrią. Nie śnili w takim sensie, w jakim ludzie zwykle używają tego słowa, ale wyobrazili sobie całkiem inny świat i skonstruowali go. A z całego tego potu, przekleństw i matematyki powstało to… to coś przerzucające słowa przez świat i ciche jak światło gwiazd.
Mgła wypełniała teraz ulicę, pozostawiając budynki jak wyspy pośród fal.
Módl się, powiedziała. W pewnym sensie bogowie byli mu winni przysługę, prawda? Dostali solidną ofiarę i wiele niebiańskiego uznania za to, że nie zrobili zupełnie nic.
Uklęknij, powiedziała. To nie był żart.
Ukląkł, złożył ręce i powiedział:
— Kieruję tę modlitwę do każdego boga, który…
W przerażającej ciszy zapaliła się wieża sekarowa po drugiej stronie ulicy. Wielkie kwadraty rozbłyskiwały po kolei. Przez chwilę Moist widział przed jedną z przesłon sylwetkę latarnika.
Kiedy latarnik zniknął w ciemności, wieża zaczęła migotać. Stała dość blisko, by oświetlić dach Urzędu Pocztowego.
Trzy ciemne postacie obserwowały Moista z drugiego końca dachu. Ich cienie skakały bezustannie, kiedy zmieniały się kombinacje świateł, dwa razy na sekundę. Figury były ludzkie, a przynajmniej człekokształtne. I szły w jego stronę.
Bogowie, na przykład… bogowie mogą być człekokształtni. I nie lubią, kiedy człowiek sobie z nich żartuje.
Moist odchrząknął.
— Bardzo się cieszę, że was widzę… — wychrypiał.
— Ty jesteś Moist? — spytała jedna z figur.
— Słuchajcie, ja…
— Mówiła, że będziesz klęczał — odezwał się inny członek niebiańskiego tercetu. — Może herbaty?
Moist wstał ostrożnie. To nie było boskie zachowanie…
— Kim jesteście? — zapytał. A ośmielony brakiem piorunów dodał: — I co robicie na moim dachu?
— Płacimy czynsz — odparła jedna z postaci. — Panu Groatowi.
— Nic mi o was nie powiedział!
— Na to już nic nie poradzimy — stwierdził środkowy cień. — Zresztą przyszliśmy tylko zabrać resztę naszych rzeczy. Przykro nam z powodu tego pożaru. To nie przez nas.
— A jesteście…
— Ja jestem Szalony Al, to jest Normalny Alex, a to Adrian, który mówi, że wcale nie jest szalony, ale nie potrafi tego udowodnić.
— A po co wynajmujecie dach?
Tercet porozumiał się wzrokiem.
— Gołębie? — zasugerował Adrian.
— Zgadza się, jesteśmy miłośnikami gołębi — zapewniła niewyraźna postać Normalnego Aleksa.
— Przecież jest ciemno — zauważył Moist.
Informacja została rozważona.
— Nietoperze — rzekł Szalony Al. — Próbujemy wyhodować nietoperze pocztowe.
— Nie wierzę, żeby nietoperze instynktownie wracały do domu…
— Tak, to tragiczne, prawda? — zgodził się Alex.
— Przychodzę tutaj nocami, widzę te puste grzędy i z trudem powstrzymuję się od płaczu — westchnął Niezdecydowany Adrian.
Moist spojrzał na małą wieżę. Była mniej więcej pięć razy wyższa od człowieka, z dźwigniami sterowniczymi na gładkim panelu niedaleko podstawy. Wyglądała na… profesjonalną i często używaną. I przenośną.
— Nie wydaje mi się, żebyście hodowali tutaj jakieś ptaki — stwierdził.
— Nietoperze to ssaki — zaprotestował Alex.
Moist pokręcił głową.
— Kryjecie się na dachach, macie własną wieżę… Jesteście Dymiącym Gnu, prawda?
— Ach, trudno się dziwić, że jesteś szefem pana Groata — uznał Normalny Alex. — Może jednak herbaty?
Szalony Al wyjął z kubka gołębie piórko. Gołębnik wypełniał stęchły, duszący zapach starego guana.
— Trzeba kochać ptaki, żeby tu mieszkać — stwierdził i pstryknął piórko w brodę Normalnego Aleksa.
— I wy je kochacie, co? — mruknął Moist.
— Nie powiedziałem, że tak, prawda? I wcale tu nie mieszkamy. Po prostu macie wygodny dach.
W gołębniku było dość ciasno, choć nie dopuszczano tu gołębi. Ale zawsze znajdzie się taki gołąb, który przegryzie drucianą siatkę — i teraz właśnie obserwował ich z kąta obłąkanymi małymi oczkami; jego geny pamiętały czas, kiedy był ogromnym gadem i tych synów małp mógł załatwić jednym kłapnięciem paszczy.