Wszędzie leżały części zdemontowanych mechanizmów.
— Panna Dearheart wam o mnie mówiła, prawda? — zapytał Moist.
— Powiedziała, że nie jesteś kompletnym dupkiem — wyjaśnił Niezdecydowany Adrian.
— Co w jej ustach jest wielką pochwałą — dodał Normalny Alex.
— I powiedziała, że jesteś tak pogięty, że mógłbyś przejść bokiem przez korkociąg — dokończył Niezdecydowany Adrian. — Ale uśmiechała się, kiedy to mówiła.
— To niekoniecznie dobry znak — stwierdził Moist. — Skąd ją znacie?
— Pracowaliśmy kiedyś z jej bratem — wyjaśnił Szalony Al. — Nad wieżą Mark 2.
Moist słuchał. To był całkiem obcy świat.
Normalny Alex i Szalony Al w sekarowym interesie byli starymi ludźmi, bo pracowali w nim od czterech lat. Potem konsorcjum przejęło firmę i wylecieli z Wielkiego Pnia tego samego dnia, kiedy Niezdecydowany Adrian wyleciał przez komin budynku Gildii Alchemików. W ich przypadku dlatego, że powiedzieli, co myślą o nowym kierownictwie, w jego przypadku dlatego, że nie poruszał się dostatecznie szybko, kiedy ciecz w zlewce zaczęła bulgotać.
Wszyscy trzej zaczęli pracować nad Drugim Pniem. Zainwestowali nawet pieniądze. Inni także. Drugi Pień posiadał najrozmaitsze udoskonalenia, był tańszy w działaniu, miał być szczytem techniki, przewyższać konkurencję, wspinać się ku perfekcji i… należałoby dodać kilka jeszcze innych określeń związanych z wysokością. A potem John Dearheart, który zawsze używał liny zabezpieczającej, wylądował na polu kapusty i to był koniec Drugiego Pnia.
Od tego czasu cała trójka wykonywała najrozmaitsze zajęcia dostępne nowym kwadratowym kołkom w świecie starych okrągłych otworów, ale co noc w górze sekary rozbłyskiwały wiadomościami. Były tak bliskie, tak kuszące, tak… dostępne. Wszyscy wiedzieli w jakiś mglisty, na wpół zrozumiały sposób, że doszło do kradzieży — miała wszystkie atrybuty kradzieży oprócz nazwy. Wielki Pień należał do wrogów.
Dlatego założyli nieformalną małą firmę wykorzystującą Pień bez jego wiedzy.
To było trochę jak kradzież. To było dokładnie jak kradzież. Właściwie to była kradzież. Ale żadne prawo jej nie zakazywało, ponieważ nikt nie wiedział, że istnieje takie przestępstwo, więc czy to naprawdę kradzież, jeśli nikomu nie brakuje tego, co skradziono? I czy to kradzież, jeśli okrada się złodziei? Zresztą każda własność jest kradziona oprócz mojej…
— Czyli teraz jesteście… jak to było… krakerami? — spytał Moist.
— Zgadza się — potwierdził Szalony Al. — Bo możemy rozwalić system, schrupać jak krakersa.
— To chyba przesadny dramatyzm, jeśli robicie to za pomocą lamp…
— No tak, bo „migacze” było już zajęte — wyjaśnił Normalny Alex.
— No dobra, ale czemu Dymiące Gnu?
— To krakerski slang, oznacza bardzo szybką wiadomość przesłaną z końca na koniec systemu — odparł Normalny Alex z dumą.
Moist zastanawiał się przez chwilę.
— To ma sens — zgodził się. — Gdybym był zespołem trzech ludzi o imionach zaczynających się na tę samą literę, to właśnie taką nazwę bym wybrał.
Znaleźli drogę wejścia do systemu semaforowego. Polegała na tym, że nocą wszystkie wieże są niewidoczne. Widać tylko światła. Jeśli ktoś nie ma doskonałego wyczucia kierunku, identyfikacja wieży, z której pochodzi wiadomość, możliwa była tylko za pośrednictwem kodu. Mechanicy znali wiele kodów. Och, mnóstwo.
— Możecie wysyłać wiadomości za darmo? — zdumiał się Moist. — I nikt nie zauważy?
Zobaczył trzy pełne wyższości uśmieszki.
— To łatwe — zapewnił Szalony Al. — Kiedy się wie jak.
— A skąd wiedzieliście, że ta wieża się zepsuje?
— Myśmy ją zepsuli — wyjaśnił Normalny Alex. — Rozwaliliśmy jej bęben dyferencjalny. Potrzeba godzin, żeby to naprawić, bo operatorzy muszą…
Moist stracił dalszą część wypowiedzi. Niewinne słowa pływały w niej jak odpadki pochwycone prądem; od czasu do czasu wynurzały się na powierzchnię i machały rozpaczliwie, nim znowu wciągnęło je w głębinę. Dosłyszał kilka razy „tak”, nim utonęło, a nawet „rozłączyć” i „łańcuch zębatki”, ale huczące, techniczne wielosylabowce wzniosły się falą i je pochłonęły.
— …a to zajmuje co najmniej pół dnia — dokończył Normalny Alex.
Moist spojrzał bezradnie na pozostałą dwójkę.
— A to znaczy co, tak dokładnie?
— Jeśli wyślesz odpowiednią wiadomość, możesz rozwalić maszynerię — odparł Szalony Al.
— Cały Pień?
— W teorii. Ponieważ kod wykonania i zakończenia…
Moist rozluźnił się, kiedy fala powróciła. Nie interesowały go maszyny, o kluczu do śrub myślał jak o czymś, co ma innego człowieka od trzymania. Najlepiej uśmiechać się i czekać. Tak już jest z rzemieślnikami: uwielbiali tłumaczyć. Człowiek musiał czekać, aż osiągną jego poziom zrozumienia, nawet jeśli w tym celu musieliby się położyć.
— …i tak nie możemy więcej tego robić, bo słyszeliśmy, że zmieniają…
Moist przyglądał się gołębiowi, dopóki znów nie zapadła cisza. Aha. Zwariowany Al już skończył i sądząc po ich minach, nie było to zbyt optymistyczne zakończenie.
— Czyli nie możecie — powiedział załamany.
— Nie teraz. Stary Pony to trochę baba, ale siedzi i rozgryza problemy. Przez cały dzień zmieniał wszystkie kody! Słyszeliśmy od jednego z naszych kumpli, że teraz każdy sygnalista będzie miał osobisty kod. Są bardzo ostrożni. Panna Adora Belle sądziła, że możemy ci pomóc, ale ten drań Gilt wszystko uszczelnił. Martwi się, że możesz wygrać.
— Ha! — zawołał Moist.
— Wymyślimy coś nowego za tydzień czy dwa — zapewnił Niezdecydowany Adrian. — Nie możesz tego odłożyć?
— Nie, raczej nie.
— Przykro mi…
Niezdecydowany Adrian bawił się odruchowo małą szklaną rurką pełną czerwonego światła. A kiedy ją odwrócił, napełniła się żółtym.
— Co to takiego? — zdziwił się Moist.
— Prototyp. Dzięki temu Pień mógłby być nocą prawie trzy razy szybszy. To wykorzystuje prostopadłe molekuły. Ale Pień nie jest otwarty na nowe idee.
— Pewnie dlatego że wybuchają, kiedy się je upuści — uznał Normalny Alex.
— Nie zawsze.
— Chyba przyda mi się trochę świeżego powietrza — oświadczył Moist.
Wyszli w noc. Niezbyt daleko wciąż mrugała wieża terminalu, a tu i tam jaśniały też inne w różnych częściach miasta.
— Co to jest? — Moist wskazał palcem jak ktoś, kto pyta o konstelacje gwiazd na niebie.
— Gildia Złodziei — odparł Niezdecydowany Adrian. — Ogólne sygnały dla członków. Nie potrafię ich odczytać.
— A tamta? Czy to nie pierwsza wieża na drodze do Sto Lat?
— Nie, to komisariat Straży Miejskiej przy Bramie Osiowej. Sygnalizuje do Pseudopolis Yardu.
— Wydaje się bardzo daleka…
— Używają mniejszych skrzyń przesłonowych i tyle. Stąd nie zobaczysz wieży 2, zasłania ją uniwersytet.
Moist patrzył, zahipnotyzowany światłami.
— Zastanawiałem się, dlaczego nie wykorzystali tej starej kamiennej wieży po drodze do Sto Lat, kiedy budowali Pień. Stoi w odpowiednim miejscu.
— Stara wieża maga? Robert Dearheart używał jej przy pierwszych eksperymentach, ale jest trochę za daleko, mury nie są bezpieczne, a jeśli zostaniesz tam dłużej niż dzień bez przerwy, zwariujesz. To przez te wszystkie stare zaklęcia, które wniknęły w kamienie.