Выбрать главу

Jednak tym razem posunął się za daleko. Pewnie, żaden wstyd przyznać, że dyliżans z końmi nie może jechać tysiąc mil na godzinę, ale Gilt będzie się puszył, a Urząd Pocztowy zostanie małym, staromodnym przedsięwzięciem, nienadążającym za zmianami i niezdolnym do konkurencji. Gilt znajdzie jakiś sposób, by utrzymać Wielki Pień, przycinając jeszcze wydatki i zabijając ludzi z chciwości…

— Dobrze Się Pan Czuje, Panie Lipvig? — zapytał golem.

Moist patrzył we własne oczy i na to, co migocze w ich głębi.

O rany…

— Skaleczył Się Pan, Panie Lipvig — zauważył pan Pompa. — Panie Lipvig?

Szkoda, że ominąłem gardło, pomyślał Moist, Ale była to nieważna myśl, przeciskająca się obok tej wielkiej i mrocznej rozwijającej się w lustrze.

Spójrz w otchłań, a zobaczysz, że coś tam rośnie i sięga do światła. I szepcze: Zrób to. To się uda. Zaufaj mi.

O rany… Plan, który jest skuteczny, myślał. Prosty i zabójczy jak brzytwa. Ale wymaga człowieka bez zasad, żeby w ogóle o czymś takim pomyślał.

Czyli tutaj nie ma problemu.

Zabiję pana, panie Gilt. Zabiję pana naszym specjalnym sposobem, metodą szczura, oszusta i kłamcy. Zabiorę panu wszystko oprócz życia. Zabiorę panu pieniądze, reputację i przyjaciół. Będę tkał wokół pana słowa, aż zamknę pana w nich jak w kokonie. Nie zostawię nic, nawet nadziei…

Starannie dokończył golenie i starł z brody resztkę piany. Krwi było całkiem niewiele.

— Myślę, że dobrze mi zrobi solidne śniadanie, panie Pompa — rzekł. — Potem mam parę spraw do załatwienia. A tymczasem czy mógłbyś mi znaleźć miotłę? Z porządnymi brzozowymi witkami? Potem namaluj na kiju kilka gwiazdek.

* * *

Kiedy Moist schodził na dół, przed prowizorycznymi ladami tłoczyli się ludzie. Jednak gwar ucichł, kiedy wszedł do hali. A potem zabrzmiały oklaski. Skinął głową i pomachał wesoło, i natychmiast otoczyli go ludzie wymachujący kopertami. Starał się bardzo, żeby podpisać wszystkie.

— Dużo dodatkowej poczty do Genoi, sir! — zawołał pan Groat, przeciskając się przez tłum. — Nigdy jeszcze nie widziałem niczego podobnego, sir. Nigdy!

— Doskonale, brawo — mruknął Moist.

— I poczty do bogów też przyjęliśmy więcej.

— Miło mi to słyszeć, panie Groat.

— Mamy pierwsze znaczki Sto Lat, sir! — zawołał Stanley, machając nad głową plikiem arkuszy. — Pierwsze wydruki aż się roją od błędów!

— Gratuluję — rzekł Moist. — Ale muszę iść i przygotować kilka drobiazgów.

— Ach, no tak! — Pan Groat mrugnął porozumiewawczo. — „Kilka drobiazgów”, tak? Jak pan sobie życzy, sir. Przejście, proszę! Poczmistrz idzie!

Groat mniej więcej skutecznie oczyścił drogę. Moist szedł, usiłując omijać ludzi, którzy chcieli, żeby pocałował ich dzieci, albo żeby urwać mu strzęp ubrania na szczęście. W końcu dotarł na świeże powietrze.

Trzymał się bocznych uliczek, aż znalazł lokal, w którym podawali całkiem rozsądne podwójne kiełbaski z jajkiem sadzonym, bekonem i grzanką. Miał nadzieję, że jedzenie zastąpi sen.

Wszystko wyrywało się spod kontroli. Na placu Sator ludzie rozwieszali chorągiewki i rozstawiali stragany. Olbrzymi, dryfujący tłum, tworzący uliczną populację Ankh-Morpork, falował i płynął wokół miasta, a wieczorem miał skoncentrować się na placu Sator, gdzie można będzie sprzedawać mu różne rzeczy.

W końcu Moist zebrał się na odwagę i ruszył do Powiernictwa Golemów. Było zamknięte. Do licznych warstw graffiti, pokrywających zabitą deskami wystawę, dodano kolejne. Pojawiło się na wysokości kolan i stwierdzało kredkami: „Golmy som s kaka”. Przyjemnie było widzieć, że piękne tradycje kretyńskiej bigoterii przekazywane są bezsensownie kolejnym pokoleniom.

Siostry Dolly, pomyślał nerwowo. Mieszka u ciotki. Czy kiedykolwiek wspomniała, jak ta ciotka się nazywa?

Pobiegł w tamtą stronę.

Siostry Dolly były kiedyś osobną wioską, zanim jeszcze miasto rozrosło się i przetoczyło przez nią. Mieszkańcy nadal uważali się za innych niż pozostali; mieli własne obyczaje — Poniedziałek Psich Kupek albo W Górę Igły — i praktycznie własny język. Moist tego nie wiedział. Wędrował wąskimi alejkami, wyglądając… czego? Kolumny dymu?

Właściwie to całkiem niezły pomysł.

Osiem minut później stanął przed domem i zaczął dobijać się do drzwi. Otworzyła sama i spojrzała na niego zdziwiona.

— Jak? — spytała tylko.

— Sklepy tytoniowe — wyjaśnił. — Niewiele kobiet w tej okolicy pali setkę dziennie.

— No więc czego chcesz, panie Mądralo?

— Jeśli mi pomożesz, odbiorę Giltowi wszystko, co ma — oświadczył Moist. — Pomóż. Proszę. Obiecuję. Na mój honor człowieka całkowicie niegodnego zaufania.

To przynajmniej wzbudziło u niej przelotny uśmiech, niemal natychmiast zastąpiony zwykłym wyrazem głębokiej podejrzliwości. Potem najwyraźniej została rozstrzygnięta jakaś wewnętrzna walka.

— Lepiej wejdź do środka — powiedziała panna Dearheart i szeroko otworzyła drzwi.

Salonik był niewielki, ciemny i ciasny od szacowności. Moist przysiadł na brzegu krzesła, starając się niczego nie dotykać. W skupieniu nasłuchiwał kobiecych głosów w korytarzu. Po chwili panna Dearheart wróciła i zamknęła za sobą drzwi.

— Mam nadzieję, że twoja rodzina nie ma nic przeciw temu — odezwał się Moist. — Ja…

— Powiedziałam, że chodzi o zaloty — odparła. — Do tego służą saloniki. Warto było zobaczyć te łzy radości i nadziei na twarzy mojej matki. A teraz mów, czego chcesz.

— Opowiedz o swoim ojcu — poprosił Moist. — Muszę wiedzieć, jak tamci przejęli Wielki Pień. Masz jeszcze jakieś papiery?

— Nic ci z tego nie przyjdzie. Prawnik przejrzał wszystko i powiedział, że trudno będzie otworzyć sprawę…

— Zamierzam zwrócić się do wyższej instancji.

— Chodzi o to, że nie możemy udowodnić wielu rzeczy, tak naprawdę udowodnić… — zaprotestowała.

— Ja nie muszę — zapewnił ją Moist.

— Prawnik mówił, że potrzebne są całe miesiące pracy… — ciągnęła, jakby koniecznie chciała znaleźć jakąś lukę.

— Postaram się, żeby ktoś inny za nią zapłacił. Masz księgi? Rejestry? Cokolwiek w tym rodzaju?

— Ale co zamierzasz zrobić?

— Lepiej żebyś nie wiedziała. Naprawdę lepiej. Wiem, co robię, Igło. Ale ty nie powinnaś.

— No, jest takie wielkie pudło z papierami — przyznała z wahaniem. — Chyba mogłabym, no, tak jakby… zostawić je tutaj, kiedy będę sprzątać.

— Dobrze.

— Ale czy mogę ci zaufać?

— W tej sprawie? Bogowie, nie! Twój ojciec zaufał Giltowi i sama wiesz, jak się to skończyło. Na twoim miejscu w życiu bym sobie nie zaufał. Ale na swoim miejscu, już tak.

— Zabawne, panie Lipwig, lecz coraz bardziej panu ufam, kiedy pan opowiada, jak bardzo nie należy panu ufać.

Moist westchnął.

— Tak, Igło, wiem. Paskudna sprawa, co? Potrafię rozmawiać z ludźmi. Możesz przynieść to pudło?

Tak uczyniła, ze zdziwieniem marszcząc czoło.

Zajęło mu to całe popołudnie, a w końcu i tak nie był pewien, ale zapełnił bazgrołami mały notes. To było jak szukanie piranii w rzece porośniętej zielskiem. Na dnie leżały kości. Czasem człowiek miał wrażenie, że dostrzega srebrzysty błysk, ale nie mógł być pewien, że zobaczył rybę. Jedynym sposobem przekonania się był skok do wody.