Выбрать главу

O wpół do piątej plac Sator był zatłoczony.

Wspaniałą cechą złotego stroju i skrzydlatej czapki było to, że kiedy Moist je zdjął, nie był już sobą. Stawał się całkiem nijakim osobnikiem w nierzucającym się w oczy ubraniu i z twarzą, którą można by mgliście kojarzyć jako już kiedyś widzianą.

Szedł między ludźmi, kierując się do Urzędu Pocztowego. Nikt nawet nie spojrzał na niego po raz drugi. W sposób, jakiego nie uświadamiał sobie aż do teraz, był całkiem samotny. Zawsze był samotny. To jedyna metoda zapewnienia sobie bezpieczeństwa.

Kłopot polegał na tym, że tęsknił za złotym strojem. Wszystko właściwie było grą. Ale Człowiek w Złotym Stroju to dobra rola. Nie chciał być kimś, o kim się zapomina, kimś tylko o krok powyżej cienia. Pod skrzydlatą czapką mógł dokonywać cudów, a przynajmniej sprawić, że wyglądały jak dokonane cuda, co jest praktycznie równie dobre.

Będzie musiał dokonać cudu w ciągu najbliższej godziny czy dwóch. To pewne.

No cóż…

Obszedł Urząd Pocztowy od tyłu i już miał się wśliznąć do środka, kiedy w cieniu odezwał się ktoś:

— Lej…

— Podejrzewam, że masz na myśli „Hej” — odpowiedział Moist.

Normalny Alex wyszedł z cienia. Ubrany był w kurtkę Wielkiego Pnia i wielki hełm z rogami.

— Trochę wolno nam idzie z płótnem… — zaczął.

— Skąd ten hełm? — zdziwił się Moist.

— To maskowanie.

— Wielki rogaty hełm?

— Tak. Jestem w nim tak bardzo zauważalny, że nikt się nie domyśla, że staram się pozostać niezauważony, więc nawet się nie stara mnie zauważyć.

— Tylko człowiek bardzo inteligentny mógłby wpaść na taki pomysł — stwierdził ostrożnie Moist. — Co się dzieje?

— Potrzebujemy więcej czasu — oświadczył Alex.

— Co? Wyścig startuje o szóstej!

— Nie będzie dość ciemno. Nie damy rady postawić żagla przed wpół do siódmej, minimum. Wcześniej nas zauważą, jak tylko wystawimy głowy nad parapetem.

— Nie, daj spokój! Wieże są za bardzo oddalone!

— Ale ludzie na drodze nie są — stwierdził Alex.

— Niech to!

Moist całkiem zapomniał o drodze. A przecież wystarczy, by ktoś później opowiedział, że widział ludzi w starej magicznej wieży…

— Słuchaj, jest gotowy do podniesienia — zapewnił Alex, obserwując jego twarz. — Kiedy już będziemy na górze, możemy pracować szybko. Potrzebujemy tylko pół godziny ciemności, może parę minut więcej.

Moist przygryzł wargę.

— Dobra. Chyba dam radę. Wracaj i pomóż tamtym. Ale nie zaczynajcie, dopóki do was nie dotrę, rozumiesz? Zaufaj mi!

Często to powtarzam, pomyślał, kiedy Alex odszedł pospiesznie. Mam nadzieję, że naprawdę zaufają.

Poszedł do swojego gabinetu. Włożył złoty strój. Czekała go praca. Nudna, ale trzeba było ją wykonać… więc wykonał.

O wpół do szóstej zatrzeszczały deski i do gabinetu wkroczył pan Pompa, ciągnąc za sobą miotłę.

— Wkrótce Nastąpi Czas Rozpoczęcia Wyścigu, Panie Lipvig — oznajmił.

— Muszę dokończyć parę spraw — odparł Moist. — Mam tu listy od budowniczych i architektów, a ktoś chce też, żebym wyleczył mu kurzajki… Naprawdę muszę załatwić te papiery, panie Pompa.

* * *

W samotności kuchni Reachera Igor starannie napisał list pożegnalny. Należało przestrzegać pewnych norm. Człowiek nie wynosił się jak złodziej nocą. Należało sprzątnąć, dopilnować, by spiżarnia była dobrze zaopatrzona, pozmywać naczynia, a z pudełka z pieniędzmi na zakupy wziąć dokładnie tyle, ile pracodawca był winien.

Właściwie szkoda. To była niezła posada. Gilt nie wymagał od niego ciężkiej pracy, a Igorowi podobało się terroryzowanie innych służących. No, przynajmniej większości.

— To takie smutne, że pan odchodzi, panie Igorze — oświadczyła pani Glowbury, kucharka.

— Nic fię nie poradzi, pani Glowbury — westchnął Igor. — Będę tęfknił za pani zapiekanką z wątróbki i cynaderek, to pewne. Ferce mi rofnie, kiedy widzę kobietę, która naprawdę potrafi cof przygotować z reftek.

— Wydziergałam to dla pana, panie Igorze.

Kucharka z zakłopotaniem wręczyła mu niewielką paczuszkę. Igor otworzył ostrożnie i rozwinął kominiarkę w białe i czerwone pasy.

— Pomyślałam, że ogrzeje panu główkę… — Pani Glowbury chlipnęła zarumieniona.

Przez chwilę Igor walczył ze sobą. Lubił i szanował kucharkę. Nigdy jeszcze nie widział, żeby kobieta tak sprawnie posługiwała się nożami… Czasami trzeba zapomnieć o Kodeksie Igorów.

— Pani Glowbury, mówiła pani chyba, że ma fioftrę w Quirmie?

— To prawda, panie Igorze.

— No więc teraz jeft bardzo dobry moment, żeby wybrać fię do niej z wizytą — oświadczył stanowczo Igor. — Profę nie pytać dlaczego. Do widzenia, droga pani Glowbury. Będę ciepło wfpominał pani wątrobę.

* * *

Pozostało jeszcze dziesięć minut do szóstej.

— Jeśli Wyjdzie Pan Teraz, Panie Lipvig, Zdąży Pan Akurat Na Czas — zadudnił z kąta golem.

— To praca niezwykle ważna dla miasta, panie Pompa — odparł surowo Moist, czytając kolejny list. — Okazuję praworządność i dbałość o swoje obowiązki.

— Tak, Panie Lipvig.

Wytrzymał tak do dziesięć po szóstej, ponieważ pięciu minut potrzebował, by nonszalanckim spacerem dotrzeć na plac. Z człapiącym z tyłu golemem, będącym czymś zbliżonym do antytezy nonszalancji i spaceru, zostawił Urząd Pocztowy za sobą.

Tłum na placu Sator rozstąpił się przed nim. Zabrzmiały oklaski, a tu i tam śmiechy, kiedy ludzie zobaczyli miotłę na jego ramieniu. Była pomalowana w gwiazdki, więc musiała być magiczna. Na takich wierzeniach buduje się fortuny.

Gra w trzy karty… W pewnym sensie była to cała gałąź wiedzy. Oczywiście pomagało, jeśli człowiek nauczył się trzymać te trzy karty w luźno ułożonej talii — to właściwie było kluczem. Moist dobrze tę umiejętność opanował, ale zwykłe mechaniczne sztuczki uznawał za trochę nudne i trochę poniżej jego zdolności. Istniały też inne sposoby — sposoby wprowadzania w błąd, odwracania uwagi, budzenia gniewu. Gniew zawsze jest dobry. Rozgniewani ludzie popełniają błędy.

Pośrodku placu zostało trochę miejsca wokół dyliżansu, na którego koźle siedział dumny Jim Rurka. Konie aż lśniły, ściany powozu skrzyły się w blasku pochodni. Ale grupa stojąca wokół skrzyła się stanowczo mniej.

Były tam dwie osoby z Pnia, kilku magów i oczywiście Otto Chriek, ikonografik. Odwrócili się i powitali Moista z twarzami wyrażającymi emocje od ulgi po głęboką podejrzliwość.

— Rozważaliśmy już dyskwalifikację, panie Lipwig — rzekł z surową miną Ridcully.

Moist oddał miotłę panu Pompie.

— Proszę o wybaczenie, nadrektorze — powiedział. — Sprawdzałem projekty nowych znaczków i kompletnie straciłem poczucie czasu. O, dobry wieczór, profesorze Pelc.

Profesor chorobliwej bibliomancji uśmiechnął się szeroko i uniósł słoik.

— Jest też profesor Goitre — oświadczył. — Staruszek uznał, że chętnie zobaczy, o co jest tyle hałasu.

— A to jest pan Pony z Wielkiego Pnia — przedstawił Ridcully.

Moist uścisnął mechanikowi rękę.

— Pan Gilt z panem nie przyszedł? — spytał i mrugnął.

— On, tego… Przygląda się ze swojego powozu — odparł Pony, zerkając na Moista nerwowo.

— No więc, skoro obaj panowie już jesteście, pan Stibbons wręczy każdemu z was egzemplarz wiadomości — oznajmił nadrektor. — Panie Stibbons…