Выбрать главу

Przekazano dwa pakunki. Moist otworzył swój i wybuchnął śmiechem.

— Ale to książka — zaprotestował pan Pony. — Całą noc zajmie nam kodowanie… I te wykresy!

No dobrze, pora zaczynać, pomyślał Moist i przesunął się niczym kobra. Wyjął książkę z ręki zaskoczonego Pony’ego, przejrzał szybko, złapał plik kartek i wyrwał je, słysząc syknięcia gapiów.

— Proszę bardzo, drogi panie — rzekł, oddając kartki. — To jest wasza wiadomość. Strony od 79 do 128. My doręczymy pozostałą część książki, a adresat później dołączy do niej te strony, jeśli dotrą! — Wyczuł, że profesor Pelc patrzy na niego gniewnie, więc dodał szybko: — Jestem pewien, że da się to naprawić bez śladu.

To był głupi gest, ale pełen rozmachu, głośny, śmieszny i okrutny, a jeśli Moist nie potrafiłby zwrócić na siebie uwagi tłumu, to chyba nie byłby sobą. Pan Pony cofnął się, ściskając wyrwany rozdział.

— Nie chodziło mi…

Moist przerwał mu:

— Mamy bardzo duży powóz na taką małą książkę.

— Chodzi o to, że obrazki strasznie długo trzeba kodować… — zaprotestował pan Pony.

Nie był przyzwyczajony do takich reakcji. Maszyny nie odszczekują.

Moist przywołał na twarz wyraz szczerej troski.

— Tak, to rzeczywiście wydaje się niesprawiedliwe — przyznał. Zwrócił się do Myślaka Stibbonsa. — Nie sądzi pan, że to niesprawiedliwe, panie Stibbons?

Mag był wyraźnie zaskoczony.

— Ale kiedy już je przekodują, potrzeba tylko kilku godzin, żeby przekazać wszystko do Genoi…

— Mimo to będę się upierał — oświadczył Moist. — Nie chcemy nieuczciwej przewagi. Zsiadaj, Jim! — zawołał do woźnicy. — Damy sekarom trochę forów. — Spojrzał na Myślaka i pana Pony’ego z miną sugerującą niewinną chęć niesienia pomocy. — Czy godzina wystarczy, panowie?

W tłumie wybuchło szaleństwo. Bogowie, ależ jestem w tym dobry, pomyślał Moist. Oby ta chwila trwała wiecznie.

— Panie Lipwig! — rozległ się krzyk.

Moist przyjrzał się twarzom i dostrzegł, kto go woła.

— Ach, panna Sacharissa… Ołówek w pogotowiu?

— Poważnie chce nam pan powiedzieć, że zaczeka, aż Wielki Pień przygotuje swój przekaz? — spytała. Śmiała się przy tym.

— Oczywiście — zapewnił Moist, chwytając za klapy swej lśniącej marynarki. — My w Urzędzie Pocztowym jesteśmy ludźmi, którzy lubią uczciwą grę. Może jednak skorzystam z okazji i opowiem o naszym nowym znaczku? Zielony Kapuściany…

— Z pewnością posuwa się pan za daleko, panie Lipwig!

— Aż do samej Genoi, droga pani! Mówiłem, że klej jest o smaku kapusty?

Moist nie zdołałby się teraz powstrzymać, nawet gdyby mu płacili. W takich momentach jego dusza żyła: tańcząc na lawinie, tworząc po drodze własny świat, sięgając ludziom do uszu i zmieniając ich myśli. Po to sprzedawał szkło jako brylanty, po to tańczyły mu w palcach trzy karty, po to stał z uśmiechem przed kasjerami badającymi czeki. Takiego uczucia pragnął, tego nagiego, surowego podniecenia, gdy rozpychał swoją kopertę…

Reacher Gilt sunął przez tłum jak rekin między płotkami. Obrzucił Moista starannie obojętnym wzrokiem, po czym zwrócił się do Pony’ego.

— Czyżby jakieś problemy, panowie? — zapytał. — Robi się późno.

W ciszy zakłócanej tylko chichotami gapiów Pony próbował tłumaczyć, o ile w ogóle jeszcze się orientował w wydarzeniach.

— Rozumiem — powiedział Gilt. — Sprawia panu przyjemność żartowanie z nas, panie Lipwig? Proszę więc pozwolić mi na stwierdzenie, że my w Wielkim Pniu nie będziemy dotknięci, jeśli odjedzie pan natychmiast. Myślę, że możemy darować panu kilka godzin, co?

— Och, z pewnością — odparł Moist. — Jeśli od tego poczuje się pan lepiej…

— W samej rzeczy. Najlepiej będzie, panie Lipwig, jeśli znajdzie się pan bardzo daleko stąd.

Moist dostrzegł jego ton, ponieważ się go spodziewał. Gilt starał się zachowywać rozsądnie, jak mąż stanu, ale jego oko przypominało ciemną metalową kulę, a w głosie zabrzmiała melodyka mordu. A potem powiedział jeszcze:

— Czy pan Groat dobrze się czuje, panie Lipwig? Bardzo się zmartwiłem, kiedy usłyszałem o tym ataku.

— Ataku, panie Gilt? Uderzyła go spadająca belka — zapewnił Moist.

A to pytanie upoważnia do nieokazywania ci absolutnie żadnej łaski…

— Tak? W takim razie zostałem źle poinformowany — odparł Gilt. — Zapamiętam, żeby w przyszłości nie wierzyć plotkom.

— Przekażę panu Groatowi pańskie wyrazy troski.

Gilt uniósł kapelusz.

— Żegnam, panie Lipwig. Życzę szczęścia w tej mężnej próbie! Na drogach zdarzają się niebezpieczni ludzie.

Moist także uchylił czapki.

— Zamierzam bardzo szybko zostawić ich za sobą, panie Gilt.

No i po wszystkim, pomyślał. Powiedzieliśmy to wszystko, a miła dama z „Pulsu” myśli, że jesteśmy kolegami, a przynajmniej tylko rywalami w interesach, chłodno uprzejmymi wobec siebie. Ale popsujemy trochę ten nastrój.

— Do zobaczenia, panie i panowie! — zawołał. — Panie Pompa, zechciej uprzejmie załadować do dyliżansu miotłę.

— Miotłę? — Gilt spojrzał ostro. — Tę miotłę? Tę z gwiazdkami? Zabiera pan miotłę?

— Tak. Przyda się, gdybyśmy mieli awarię.

— Protestuję, nadrektorze! — Gilt odwrócił się gwałtownie. — Ten człowiek zamierza polecieć do Genoi!

— Nie mam takich zamiarów! — zapewnił Moist. — Odrzucam samą tę sugestię.

— Czy dlatego jest pan tak pewny siebie? — warknął Gilt.

I to rzeczywiście było warknięcie, właśnie w tej chwili… W postawie Gilta pojawił się niewielki ślad pęknięcia.

Miotła może lecieć tak szybko, że zdmuchnie człowiekowi uszy. Nie trzeba zbyt wielu uszkodzonych wież — a bogowie świadkami, że psują się bez przerwy — by wyprzedzić sekary do Genoi. Zwłaszcza że miotła leci prosto i nie musi podążać wzdłuż wielkiego łuku traktu dyliżansów i linii Wielkiego Pnia. Pień musiałby mieć prawdziwego pecha, a osoba lecąca byłaby naprawdę przemarznięta i prawdopodobnie naprawdę martwa, ale miotła może w jeden dzień dotrzeć z Ankh-Morpork do Genoi. A to by mogło wystarczyć.

Twarz Gilta stała się maską radości. Teraz zrozumiał, co zaplanował Moist.

Kulka się toczy, któż odgadnie, gdzie stanie, w którą dziurkę wpadnie…

To tkwi w samym sercu każdego oszustwa czy sztuczki. Klient ma być niepewny, a jeśli już jest pewny, trzeba się postarać, by był pewny tego co nieprawdziwe.

— Żądam, żeby żadna miotła nie trafiła do tego dyliżansu! — zwrócił się Gilt do nadrektora.

Nie było to rozsądne posunięcie. Od magów niczego się nie żąda. Można tylko prosić.

— Jeśli pan Lipwig nie jest pewien swojego sprzętu — ciągnął — sugeruję, żeby od razu zrezygnował.

— Będziemy podróżować samotnie po bardzo niebezpiecznych drogach — przypomniał Moist — Miotła może się okazać kluczowa.

— Jednakże zmuszony jestem zgodzić się z tym… dżentelmenem — wtrącił Ridcully z pewnym niesmakiem. — To nie będzie dobrze wyglądać, panie Lipwig.

Moist rozłożył ręce.

— Jak pan sobie życzy, nadrektorze, oczywiście. To poważny cios. Czy mogę jednak prosić o sprawiedliwie traktowanie?

— To znaczy? — zdziwił się mag.

— Przy każdej wieży czeka koń, który będzie wykorzystany w razie awarii — stwierdził Moist.

— To normalna praktyka — burknął Gilt.