Выбрать главу

Składała się zaledwie z kilkuset słów. Kiedy Moist skończył, sekary wystukały ostatnie kilka liter i zamilkły.

— Prześlą ją dalej? — zapytał Moist.

— O tak — zapewnił głuchym głosem Szalony Al. — Prześlą… Siedzisz gdzieś w górach i nagle dostajesz taki sygnał? Poślesz go dalej, żeby jak najszybciej pozbyć się go z wieży.

— Nie wiem, czy powinniśmy uścisnąć ci dłoń, czy zepchnąć cię z muru — stwierdził posępnie Normalny Alex. — To było złe.

— Jaki człowiek mógłby coś takiego wymyślić? — dodał Szalony Al.

— Ja. A teraz wyciągnijmy Adriana, dobrze? — zaproponował Moist pospiesznie. — A potem lepiej wrócę do miasta…

* * *

Omniskop to jeden z najpotężniejszych aparatów znanych magii, a zatem i jeden z najmniej użytecznych.

Może zobaczyć wszystko, i to bez trudu. Zmuszenie go do zobaczenia czegoś to właśnie kwestia, która wymaga cudów. Jest tak dużo Wszystkiego — to znaczy wszystkiego, co może istnieć, będzie istnieć, istniało czy powinno zaistnieć we wszystkich możliwych wszechświatach — że cokolwiek, dowolny wcześniej wskazany obiekt, jest straszliwie trudny do znalezienia. Zanim Hex wyewoluował thaumarytmy kontrolne, wykonując w jeden dzień pracę, która pięciuset magom zajęłaby co najmniej dziesięć lat, omniskopów używano głównie jako luster, ze względu na ukazywaną przez nie piękną czerń. To dlatego, jak się okazało, że „nic od oglądania” jest podstawowym składnikiem większej części wszechświata; wielu magów przycinało sobie brody, wpatrując się w ciemne serce kosmosu.

Istnieją bardzo nieliczne sterowalne omniskopy. Ich produkcja wymaga długiego czasu i bardzo dużo kosztują. A magowie nie palili się do budowy kolejnych. Omniskopy były dla nich, żeby mogli podglądać wszechświat, nie dla wszechświata, żeby ich mógł podglądać.

Poza tym magom nie zależało na ułatwianiu ludziom życia — a przynajmniej tym ludziom, którzy nie są magami. Omniskop był więc przedmiotem rzadkim, delikatnym i cennym.

Dziś jednak nadarzyła się okazja wyjątkowa, więc magowie szeroko otworzyli drzwi przed bogatszą, czyściejszą i bardziej higieniczną częścią społeczeństwa Ankh-Morpork. Na długim stole nakryto do Drugiej Herbatki. Nic ekstrawaganckiego — parę tuzinów pieczonego drobiu, parę sztuk łososia na zimno, sto stóp bieżących baru sałatkowego, sterta bochenków, jeden czy dwa antałki piwa oraz oczywiście pociąg z sosami, marynatami i przyprawami, gdyż jednego wózka nie uznawano za wystarczający. Ludzie nakładali sobie na talerze, stali w grupkach i rozmawiali, ale przede wszystkim Byli Tu. Moist wśliznął się chwilowo niezauważony, ponieważ wszyscy wpatrywali się w największy uniwersytecki omniskop.

Nadrektor Ridcully stuknął pięścią w bok aparatu, aż omniskop się zakołysał.

— Ciągle nie działa, panie Stibbons! — ryknął. — Znowu mamy to wielkie ogniste oko!

— Jestem pewien, że wprowadziłem poprawne… — zaczął Myślak majstrujący przy czymś z tyłu wielkiego dysku.

— To ja, nadrektorze, Krętacz Collabone — zabrzmiał głos z omniskopu. Ogniste oko zniknęło, a pojawił się gigantyczny czerwony nos. — Jestem tutaj, w wieży terminalu w Genoi. Przepraszam za to zaczerwienienie, nadrektorze, ale nabawiłem się alergii na wodorosty.

— Witam, panie Collabone! — wrzasnął Ridcully. — Jak się pan czuje? Jak idą badania…

— …nad mięczakami — mruknął Myślak Stibbons.

— …nad mięczakami?

— Właściwie to niezbyt dobrze, nadrektorze. Nabawiłem się przykrej…

— Dobrze, brawo. Masz szczęście, młody człowieku! — krzyczał Ridcully. Zwinął dłonie przy ustach, żeby zwiększyć głośność. — O tej porze roku sam chętnie posiedziałbym w Genoi! Słońce, morze, fale i piasek, co?

— Prawdę mówiąc, mamy tu porę deszczową i trochę mnie martwią te grzyby, które rosną na omni…

— Cudownie! — huknął Ridcully. — Ale nie mogę całego dnia tracić na pogaduszki! Czy coś dotarło? Nie możemy się doczekać!

— Panie Collabone, czy mógłby się pan trochę cofnąć? — poprosił Myślak. — A pan nie musi tak… głośno mówić, nadrektorze.

— Ten chłopak jest bardzo daleko stąd, człowieku!

— Nie tak dokładnie, nadrektorze — odparł Myślak z dobrze wyćwiczoną cierpliwością. — Dobrze, panie Collabone, możemy kontynuować.

Tłum za plecami nadrektora zbliżył się do omniskopu. Pan Collabone odstąpił. Trochę tego było za wiele dla człowieka, który przez całe dnie mógł rozmawiać tylko z małżami.

— Dostałem wiadomość sekarową, nadrektorze, ale… — zaczął.

— Nic z Urzędu Pocztowego?

— Nie, nadrektorze. Nic.

Zabrzmiały brawa, krzyki rozczarowania i śmiechy. Ze swojego kąta Moist widział Vetinariego stojącego przy nadrektorze. Rozejrzał się jeszcze i zauważył Reachera Gilta stojącego trochę z boku i — co dziwne — całkiem bez uśmiechu. A Gilt go zauważył.

Jedno spojrzenie wystarczyło — Gilt nie był pewien. Nie do końca.

Witamy w świecie strachu, pomyślał Moist. To jak nadzieja, tylko przewrócona na drugą stronę. Wiesz, że nie mogło się nie udać, jesteś pewien, że nie mogło…

Ale jednak…

Mam cię!

Krętacz Collabone odchrząknął.

— Ehm, ale nie wydaje mi się, żeby to była wiadomość, którą wysłał nadrektor Ridcully — powiedział piskliwym ze zdenerwowania głosem.

— Skąd taka myśl, człowieku?

— Bo jest w niej napisane, że nie jest. — Collabone zająknął się. — Jest napisane, że pochodzi od martwych ludzi…

Ridcully nie zrozumiał.

— Znaczy, to jakaś stara wiadomość?

— Ehm… No nie, nadrektorze. Może lepiej ją przeczytam, dobrze? Chce pan, żebym przeczytał?

— O to przecież chodzi, człowieku!

W wielkim szklanym dysku Collabone odkaszlnął lekko.

— „Kto zechce wysłuchać umarłych? My, którzy zginęliśmy, by słowa mogły polecieć, domagamy się teraz sprawiedliwości. Oto są zbrodnie rady nadzorczej Wielkiego Pnia: kradzież, malwersacja, złamanie danego słowa, morderstwo korporacyjne…”.

Rozdział czternasty

Doręczenie

Lord Vetinari prosi o ciszę — Przyjazd pana Lipwiga — Pan Pompa odchodzi — Nie oszukujesz nikogo prócz siebie — Ptak — Concludium — Wolność wyboru

W Wielkim Holu wybuchło zamieszanie. Większość magów skorzystała z okazji, by zgromadzić się przy opuszczonym w tej chwili bufecie. Jeśli jest coś, czego magowie naprawdę nienawidzą, to sytuacji, kiedy osoba przed nimi zastanawia się nad coleslawem. To jest bar sałatkowy, mówią, a to jest takie coś, co zwykle się znajduje w barze sałatkowym, gdyby nie, to nie byłby bar sałatkowy, nie przyszedłeś tu, żeby na to patrzeć. Czego się spodziewałeś? Pieczeni z nosorożca? Marynowanej latimerii?

Wykładowca run współczesnych dołożył sobie kawałków bekonu; wcześniej umiejętnie skonstruował przypory z selera i przedpiersie z kapusty, pięciokrotnie zwiększając głębokość miseczki.

— Czy któryś z was, koledzy, rozumie, o co tu chodzi? — zapytał, wznosząc głos ponad panujący gwar. — Wygląda na to, że wielu ludzi się zdenerwowało.

— To sprawa z sekarami — wyjaśnił kierownik studiów nieokreślonych. — Nigdy im nie ufałem. Biedny Collabone. Porządny chłopak na swój sposób. Dobrze sobie radził z trąbikami. A teraz chyba ma kłopoty…

To były poważne kłopoty. Po drugiej stronie szkła Krętacz Collabone otwierał i zamykał usta jak ryba wyrzucona na brzeg. Przed nim Mustrum Ridcully aż poczerwieniał z gniewu, swojego sprawdzonego i przetestowanego podejścia do większości problemów.