— Nie muszę stawiać żadnego. — Szata Patrycjusza zafalowała jak skraj ciemności, gdy Vetinari odwrócił się znowu do omniskopu i Krętacza Collabone’a, który mimo dwóch tysięcy mil nagle nie czuł się wystarczająco oddalony. — Proszę dalej, profesorze. Nikt nie będzie już panu przerywał.
Moist obserwował zebranych, gdy Collabone zacinał się i mylił przy czytaniu reszty wiadomości. Mówiła raczej o sprawach ogólnych niż konkretach, ale wymieniała daty, nazwiska i grzmiące potępienia. Nie było tam nic nowego, naprawdę nowego, ale wszystko było opakowane w odpowiedni język i dostarczone przez umarłych.
„My, którzy zginęliśmy na ciemnych wieżach, domagamy się tego od was…”.
Powinien się wstydzić.
Co innego, kiedy wkłada się słowa w usta bogów. Kapłani robią to bez przerwy. Ale to już o krok za daleko. Trzeba być prawdziwym draniem, żeby coś takiego wymyślić.
Odprężył się trochę. Szanowany, uczciwy obywatel nie sięgnąłby do tak niskich sztuczek, lecz przecież nie dlatego dostał tę posadę, że był szanowanym i uczciwym obywatelem. Pewne zadania wymagają porządnego młotka, inne — pokręconego korkociągu.
Przy odrobinie szczęścia mógłby naprawdę w to uwierzyć, gdyby się postarał.
Spadł wczesny śnieg i jodły wokół wieży 181 jarzyły się bielą w ostrym, jasnym świetle gwiazd.
Dziś wieczorem byli tu wszyscy — Dziadek, Roger, Wielki Steve-o, Chrypa Półbok, który był krasnoludem i musiał siadać na poduszce, żeby dosięgnąć klawiatury, no i Księżniczka.
Kiedy przekazywali wiadomość, rozległo się kilka stłumionych syknięć. Teraz panowała cisza zakłócana tylko westchnieniami wiatru. Księżniczka widziała w powietrzu oddechy innych. Dziadek bębnił palcami o jakąś deskę.
W końcu odezwał się Chrypa.
— To było naprawdę?
Chmury pary z oddechów zgęstniały. Ludzie otrząsali się, wracali do realnego świata.
— Widziałeś, jakie dostaliśmy instrukcje. — Dziadek spoglądał ponad mroczną puszczą. — Niczego nie zmieniać i przekazać dalej, tak powiedzieli. Przekazaliśmy dalej. Jak demony przekazaliśmy.
— Ale od kogo to przyszło? — pytał Steve-o.
— Nieważne. Wiadomość przychodzi, wiadomość wychodzi, wiadomość płynie.
— No tak, ale czy to naprawdę od… — nie ustępował Steve-o.
— Do demona, Steve-o, naprawdę nie wiesz, kiedy należy się zamknąć? — zdenerwował się Roger.
— No bo słyszałem o wieży 93, gdzie ci chłopcy zginęli, a wieża sama z siebie nadała wezwanie pomocy — mamrotał Steve-o.
Był szybki przy klawiszach, ale niewiedza, kiedy należy się zamknąć, stanowiła tylko jeden z przykładów braku towarzyskiej ogłady. Na wieży coś takiego może kosztować życie.
— Uchwyt Martwego Człowieka — wyjaśnił Dziadek. — Powinieneś wiedzieć. Jeśli przez dziesięć minut nie ma żadnej aktywności, a wsunięty jest klucz sygnaturowy, bęben wrzuca żakard do szczeliny, przeciwwaga opada i wieża nadaje sygnał wezwania.
Mówił te słowa, jakby czytał je z podręcznika.
— Tak, ale słyszałem, że w 93 żakard się zaklinował i…
— Mam tego dosyć — mruknął Dziadek. — Roger, bierzemy się do roboty. Mamy lokalne sygnały do przesłania, nie?
— Pewnie. I to, co siedzi na bębnie. Ale Gilt mówił, że mamy czekać z restartem do…
— Gilt może mnie pocałować… — zaczął Dziadek, przypomniał sobie o towarzystwie i dokończył: — …gdzieś. Czytaliście, co przed chwilą nadawaliśmy, nie? Myślicie, że po czymś takim ten suki… ten gość nadal tu rządzi?
Księżniczka wyjrzała przez okno górnej linii.
— 182 już świeci — oznajmiła.
— Właśnie. Świecimy i przerzucamy kod — warknął Dziadek. — To nasza praca. I kto nas powstrzyma? Wszyscy, co nie mają nic do roboty, wynocha! Działamy!
Księżniczka wyszła na niewielką platformę, żeby nie wchodzić nikomu w drogę. Śnieg pod nogami był jak cukier puder, powietrze w nozdrzach kłuło jak noże.
Kiedy spojrzała na góry, w kierunku, o którym nauczyła się myśleć jako dolnym, zobaczyła, że wieża 180 nadaje. Równocześnie usłyszała trzask i stuk, gdy śnieg zsuwał się z otwieranych przesłon 181. Przerzucamy kod, pomyślała. To nasza praca.
W górze, na wieży, patrząc na gwiaździste migotanie Pnia w czystym i mroźnym powietrzu, czuła się tak, jakby była częścią nieba. I zastanowiła się, czego bardziej boi się Dziadek: że martwi sekarowcy mogą wysyłać wiadomości do żyjących, czy że nie mogą?
Collabone skończył. Potem wyjął chusteczkę i starł zieloną substancję, która zaczęła już porastać szkło. Zapiszczało. Wyjrzał nerwowo przez rozmazaną plamę.
— Czy wszystko w porządku, proszę pana? Nie będę miał żadnych kłopotów, prawda? — zapytał. — Bo właśnie mi się wydaje, że jestem bliski przetłumaczenia zewu godowego wielkiego małża…
— Dziękuję, profesorze Collabone, doskonale się pan spisał. To już wszystko — odparł chłodno nadrektor Ridcully. — Panie Stibbons, proszę wyłączyć urządzenie.
Zanim zgasł ekran omniskopu, po twarzy Collabone’a przemknął wyraz ogromnej ulgi.
— Panie Pony, jest pan głównym mechanikiem Wielkiego Pnia, prawda? — spytał Vetinari, zanim znowu podniósł się gwar.
Pony, który znalazł się nagle w centrum uwagi, cofnął się i gorączkowo zamachał rękami.
— Proszę, wasza lordowska mość! Jestem tylko mechanikiem, o niczym nie wiem…
— Niech pan się uspokoi. Słyszał pan, że dusze martwych wędrują wzdłuż Pnia?
— O tak, wasza lordowska mość.
— Czy to prawda?
— No…
Pony rozejrzał się lękliwie jak człowiek osaczony. Miał swoje różowe przebitki, a one wszystkim mogły wykazać, że był jedynie kimś, kto starał się utrzymać wieże w ruchu. Ale w tej chwili jedynym, co widział po swojej stronie, była prawda.
— Nie rozumiem jak, ale… czasami, kiedy człowiek siedzi nocą w wieży, przesłony stukają, a wiatr gwiżdże w olinowaniu, to tak, można pomyśleć, że to prawda.
— O ile wiem, istnieje tradycja nazywana Wysyłaniem do Domu?
Mechanik wydawał się zdziwiony.
— No tak, wasza lordowska mość, ale… — Pony uznał, że powinien bronić racjonalnego świata, w którym jednak, chwilowo, nie pokładał zbyt wielkiej wiary. — Ale Pień był ciemny, zanim nadaliśmy wiadomość, więc nie rozumiem, jak coś mogło się dostać na…
— Chyba że, naturalnie, umieścili ją tam umarli — rzekł Patrycjusz. — Panie Pony, dla dobra pańskiej duszy oraz, co ważne, pańskiego ciała, uda się pan teraz do wieży na Tumpie, eskortowany przez jednego z ludzi komendanta Vimesa, i nada krótką wiadomość do wszystkich wież. Zażąda pan papierowych taśm, zwanych rolkami bębnów, o ile mi wiadomo, ze wszystkich wież Wielkiego Pnia. Czy dobrze rozumiem, że zachowują one zapisy wszelkich wiadomości wychodzących z danej wieży, których to zapisów nie da się łatwo zmienić?
— To zajmie całe tygodnie, wasza lordowska mość — zaprotestował Pony.
— W takim razie sugeruję ruszyć już wcześnie rano.
Pan Pony, który nagle dostrzegł, jak zdrowym rozwiązaniem może być teraz dłuższa nieobecność w Ankh-Morpork, pokiwał głową.
— Jak wasza lordowska mość sobie życzy.
— Przez ten czas Wielki Pień będzie nieczynny — dodał Vetinari.
— To prywatna własność! — wybuchnął Greenyham.
— Tyran, niech pan nie zapomina — odpowiedział niemal wesoło Patrycjusz. — Ale jestem przekonany, że audyt pomoże nam rozstrzygnąć przynajmniej niektóre aspekty tej zagadki. Jeden z nich to oczywiście fakt, że pan Reacher Gilt nie jest chyba obecny w tym pomieszczeniu.