Выбрать главу

Wszyscy jednocześnie odwrócili głowy.

— Może przypomniał sobie o innym ważnym spotkaniu? — zastanowił się Vetinari. — Wymknął się chyba już jakiś czas temu.

Dyrektorzy Wielkiego Pnia uświadomili sobie nagle, że ich prezesa tu nie ma, a co gorsza, oni są tutaj. Zbili się w ciasną grupkę.

— Czy możliwe jest, hm, aby przynajmniej w tym punkcie omówić tę sprawę na osobności, wasza lordowska mość? — zaproponował Greenyham. — Reacher nie był człowiekiem łatwym w kontaktach, niestety.

— Nie lubił gry zespołowej — westchnął Nutmeg.

— Kto? — zapytał Stowley. — Gdzie ja jestem? Co to za ludzie?

— Przez większość czasu tkwiliśmy w mroku… — ciągnął Greenyham.

— Niczego nie pamiętam… — oświadczył Stowley. — Nie mogę zeznawać, każdy lekarz to potwierdzi.

— Mogę chyba oświadczyć w imieniu nas wszystkich, że podejrzewaliśmy go od początku…

— Pamięć całkiem pusta… Nic zupełnie… Co to za rzecz z palcami… Kim jestem…

Lord Vetinari przyglądał się radzie nadzorczej o pięć sekund dłużej, niż wydawało się komfortowe. Delikatnie stukał w brodę gałką laski. W końcu uśmiechnął się blado.

— No cóż… — powiedział. — Panie komendancie, byłoby chyba niegodziwe, gdybyśmy zatrzymywali tu dłużej tych dżentelmenów…

A kiedy twarze przed nim rozciągnęły się w uśmiechach pełnych nadziei, tego najwspanialszego daru, dodał:

— Do aresztu ich, komendancie. Do osobnych cel, jeśli można prosić. Porozmawiam z nimi rano. A jeśli pan Slant przyjdzie się z panem spotkać w ich sprawie, niech pan mu przekaże, że chciałbym chwilę pogawędzić. Zgoda?

To brzmiało… dobrze. Kiedy znów zabrzmiał gwar, Moist ruszył do drzwi. I prawie do nich dotarł, kiedy głos Patrycjusza doścignął go jak nóż.

— Tak szybko pan nas opuszcza, panie Lipwig? Proszę zaczekać. Podwiozę pana do tego pańskiego sławnego Urzędu Pocztowego.

Przez chwilę, przez drobny ułamek sekundy, Moist myślał o ucieczce. Ale zrezygnował. Nie miałaby sensu.

Tłum rozstąpił się pospiesznie przed idącym do drzwi Patrycjuszem. Za nim miejsca zajęła straż.

W ostatecznym rozrachunku istnieje przecież wolność ponoszenia konsekwencji.

* * *

Kiedy ruszyli, Patrycjusz oparł się o skórzaną tapicerkę karocy.

— Co za niezwykły wieczór, panie Lipwig — rzekł. — O tak…

Moist uznał — podobnie jak nagle otępiały pan Stowley — że jego przyszłe szczęście zależy od tego, by mówił jak najmniej.

— Tak, wasza lordowska mość — zgodził się.

— Ciekawe, czy ten mechanik znajdzie jakieś dowody, że ta niezwykła wiadomość została wprowadzona do sekarów ludzką ręką — zastanawiał się głośno Patrycjusz.

— Nie wiem, wasza lordowska mość.

— Nie wie pan?

— Nie.

— Ach… — mruknął Vetinari. — Wiadomo, że umarli czasem przemawiają. Tablice ouija, seanse spirytystyczne i tak dalej. Kto mógłby stwierdzić, że nie wykorzystają sekarowego medium?

— Nie ja, wasza lordowska mość.

— Odnoszę wrażenie, że podoba się panu nowa kariera, panie Lipwig.

— Tak, rzeczywiście.

— To dobrze. Od poniedziałku pańskie obowiązki będą też obejmowały administrowanie Wielkim Pniem. Zostaje przejęty przez miasto.

To tyle, jeśli chodzi o przyszłe szczęście…

— Nie, wasza lordowska mość — powiedział.

Vetinari uniósł brew.

— Czy istnieje jakaś alternatywa, panie Lipwig?

— To naprawdę własność prywatna, wasza lordowska mość. Należy do Dearheartów i innych, którzy go budowali.

— No, no, nawet płotka rzuci się na rekina… Ale kłopot polega na tym, widzi pan, że oni nie radzili sobie z interesami. Jedynie z mechaniką. W przeciwnym razie przejrzeliby Gilta. Wolność sukcesu idzie w parze z wolnością porażki.

— To była kradzież poprzez liczbowe manipulacje — stwierdził Moist. — Gra w trzy karty rejestrami księgowymi. Nie mieli szans.

Vetinari westchnął.

— Twardo się pan targuje, panie Lipwig.

Moist milczał. Nawet nie wiedział, że próbuje się targować.

— Ale zgoda. Kwestia własności pozostanie chwilowo w zawieszeniu, dopóki nie zbadamy mętnych głębin tej historii. Ale tak naprawdę chodziło mi o to, że od Pnia uzależnione jest utrzymanie bardzo wielu ludzi. Z czystego humanitaryzmu musimy coś z tym zrobić. Proszę więc uporządkować sprawy, poczmistrzu.

— Przecież będę miał mnóstwo pracy z Urzędem Pocztowym! — zaprotestował Moist.

— Mam taką nadzieję. Ale z doświadczenia wiem, że jeśli coś ma być załatwione, trzeba to powierzyć człowiekowi, który ma mnóstwo pracy.

— W takim razie zamierzam utrzymać Pień w ruchu.

— Może dla uczczenia pamięci umarłych… — rzekł Vetinari. — Tak. Jak pan chce. O, to już pański przystanek.

Kiedy woźnica otworzył drzwiczki, Patrycjusz pochylił się do Moista.

— Aha, i jeszcze przed świtem radzę sprawdzić, czy wszyscy opuścili tę starą wieżę maga — powiedział.

— Nie rozumiem, o co chodzi waszej lordowskiej mości — odparł Moist. Wiedział, że jego twarz nie zdradza niczego.

Vetinari cofnął się w głąb.

— Dobra robota, panie Lipwig.

* * *

Przed Urzędem Pocztowym czekali ludzie. Zabrzmiały oklaski, kiedy Moist zmierzał do wejścia. Padał deszcz — szara, brudna mżawka, będąca raczej czymś w rodzaju mgły z nadwagą.

Część pracowników czekała w środku. Moist uświadomił sobie, że wieści jeszcze tu nie dotarły. Nawet tradycyjny plotkarski młyn Ankh-Morpork nie był w stanie go wyprzedzić w drodze z Niewidocznego Uniwersytetu.

— Co się stało, poczmistrzu? — zapytał Groat, splatając dłonie. — Oni wygrali?

— Nie — odparł Moist, ale wyczuli rozdrażnienie w jego głosie.

— Myśmy wygrali?

— Nadrektor będzie musiał rozstrzygnąć. Przypuszczam, że nie dowiemy się jeszcze przez parę tygodni. Ale sekary są zamknięte. Przykro mi, to dość skomplikowane…

Zostawił ich zdziwionych, a sam powlókł się do gabinetu.

— Dobry Wieczór, Panie Lipvig! — zadudnił golem z kąta.

Moist usiadł i oparł głowę na rękach. Odniósł zwycięstwo, ale wcale tego nie odczuwał. Miał wrażenie chaosu.

Zakłady? Jeśli Rurka dotrze do Genoi, można się kłócić, że zgodnie z regułami wygrał, ale Moist miał przeczucie, że zakłady będą unieważnione. To znaczy, że ludzie przynajmniej dostaną z powrotem swoje pieniądze.

Będzie musiał utrzymać Pień w ruchu, bogowie wiedzą, w jaki sposób. Właściwie obiecał to Gnu, prawda? Zdumiewające, jak ludzie uzależnili się od sekarów. Przez całe tygodnie się nie dowie, jak sobie radzi Rurka… Nawet on sam przyzwyczaił się do codziennych nowin z Genoi. A teraz całkiem jakby stracił palec… Ale sekary były też wielkim, niezgrabnym monstrum — za dużo wież, za dużo ludzi, za dużo wysiłku. Musi istnieć jakiś sposób, żeby zrobić to wszystko lepiej, szybciej i taniej… A może czegoś tak wielkiego nikt nie potrafi dobrze prowadzić dla zysku? Może to coś jest podobne do Urzędu Pocztowego, może zysk pojawia się rozsmarowany na całe społeczeństwo?

Jutro będzie musiał wziąć się za wszystko na poważnie. Porządny obieg poczty. Większy personel. Setki spraw do załatwienia. I setki innych, które trzeba załatwić przed tamtymi. Zabawa się skończyła, skończyło się granie na nosie temu wielkiemu powolnemu olbrzymowi. Wygrał, więc teraz musi pozbierać resztki i jakoś puścić wszystko w ruch. A potem przyjść tu następnego dnia i zrobić to znowu.