Выбрать главу

— Masz włosy na głowie — powiedział kapłan. — Można by przypuszczać, o Inżynierze, że twoja krew nie jest zupełnie czysta!

A więc tak się przedstawiały sprawy! Wszyscy Inżynierowie musieli być kompletnie łysi, więc kapłan naśladował ich, katując swą delikatną skórę jakąś tępą brzytwą. A może Inżynierowie używali depilatorów albo jakichś innych, nieskomplikowanych środków, powodowani wyłącznie modą lub poczuciem estetyki? Twarz kapłana wcale nie różniła się tak bardzo od rzeźby w sali bankietowej.

— Moja krew nic cię nie obchodzi — odparł Louis, odsuwając problem na bok. — Udajemy się do krawędzi świata. Co możesz nam powiedzieć o naszej trasie?

Twarz kapłana wyrażała szaroblade, półprzezroczyste zdziwienie.

— Żądasz ode mnie informacji? Ty, Inżynier?

— Nie jestem Inżynierem. — Louis cały czas trzymał dłoń na wyłączniku pola siłowego.

Ale kapłan, o ile było to możliwe, tylko się jeszcze bardziej zdziwił.

— Więc dlaczego prawie nie masz włosów? Jak latasz? Czyżbyś skradł sekrety z Nieba? Czego chcesz od nas? Czy przybyłeś, by zabrać mi moje zgromadzenie?

Najważniejsze wydawało się to ostatnie pytanie.

— Znajdujemy się w drodze ku krawędzi. Potrzebujemy tylko informacji.

— Możecie ją znaleźć w Niebie.

— Nie bądź taki dowcipny — poradził mu Louis.

— Przecież ty sam przybyłeś z Nieba! Widziałem na własne oczy.

— A, zamek! Przeszukaliśmy go, ale niewiele znaleźliśmy. Na przykład, czy Inżynierowie naprawdę nie mieli włosów?

— Nieraz podejrzewałem, że po prostu się golą, jak ja. Ale twoja skóra wydaje się w naturalny sposób bezwłosa.

— Używam depilatora. — Louis rozejrzał się dookoła, po morzu pełnych uwielbienia, włochatych twarzy. — A co oni myślą? Nie wydają się podzielać twoich wątpliwości.

— Widzą nas rozmawiających jak równy z równym w języku Inżynierów. Chciałbym, żeby tak dalej było, jeśli ci to odpowiada. — Zachowanie kapłana zmieniło się z niemal wrogiego w konspiracyjne.

— Czy dzięki temu umocnisz swoją pozycję? Tak, chyba tak. — Kapłan najbardziej obawiał się tego, że utraci swoich wiernych. Każdy kapłan, którego bóg zstąpiłby na ziemię i próbował bezpośrednio kontaktować się z ludem, żywiłby podobne obawy. — Czy oni nas rozumieją?

— Może jedno słowo na dziesięć.

Sprawność autopilota jako tłumacza okazała się nawet zbyt wysoka. Louis nie miał pojęcia, czy kapłan posługuje się tym samym językiem, którym mówiono w Zignamuclickclick. Gdyby to wiedział, gdyby wiedział, czym i jak bardzo różniły się oba te języki, mógłby chociaż w przybliżeniu określić, kiedy zaczął się upadek cywilizacji Pierścienia.

— Dlaczego ten zamek nazywa się Niebem? — zapytał. — Wiesz coś na ten temat?

— Legendy mówią o Zrillirze — odparł kapłan — i o tym, jak rządził ziemiami leżącymi pod Niebem.

Na tym cokole stał niegdyś jego pomnik naturalnej wielkości. Ziemia dawała Niebu smakołyki, które mogę ci wymienić, bowiem ich nazwy przetrwały do dziś w rytualnych tekstach, ale ich samych już nie uświadczysz. Czy mam…

— Nie, dziękuję. I co dalej?

W głosie kapłana pojawił się uduchowiony, religijny zaśpiew. Z pewnością wiele razy słyszał tę historię. I wiele razy ją opowiadał.

— Niebo powstało wtedy, gdy Inżynierowie stworzyli cały świat i Łuk Nieba. Ten, kto panuje w Niebie, rządzi ziemią od krawędzi do krawędzi. Zrillir panował przez wiele pokoleń, rzucając w chwilach gniewu ogniste gromy. Aż kiedyś pojawiła się pogłoska, że już nie potrafi ich rzucać.

Lud przestał go słuchać. Przestał oddawać żywność. Zburzył pomnik. Gdy anioły Zrillira zaczęły rzucać z góry kamieniami, ludzie tylko śmiali się i chowali.

Przyszedł dzień, w którym lud postanowił wedrzeć się do Nieba. Zrillir jednak zniszczył poruszające się schody, zaś jego anioły opuściły Niebo na latających maszynach.

Później zaczęto żałować, że nie ma już Zrillira. Niebo było wiecznie zasnute chmurami, plony niszczył padający bezustannie deszcz. Modliliśmy się o powrót Zrillira…

— Jak myślisz, na ile to wszystko odpowiada prawdzie?

— Powiedziałbym, że to wszystko nieprawda, dopóki nie zobaczyłem ciebie, przybywającego z Nieba na latającej maszynie. Bardzo się przestraszyłem, o inżynierze. Być może Zrillir rzeczywiście ma zamiar wrócić i wysyła naprzód swego bękarta, by ten usunął mu z drogi fałszywych kapłanów.

— Mogłem ogolić sobie głowę. Zmieniłoby to coś?

— Nie. Zresztą, nieważne. Miałeś jakieś pytania.

— Co możesz mi powiedzieć o upadku cywilizacji Pierścienia?

Kapłan poruszył się niespokojnie.

— Czyżby cywilizacja miała upaść?

Louis westchnął ciężko i odwrócił się, by przyjrzeć się ołtarzowi.

Zajmował centralną część potężnego cokołu i wykonany był z ciemnego drewna. Na prostokątnej powierzchni, o brzegach lekko zadartych ku górze, wyrzeźbiono wzgórza, rzeki i duże jezioro. Na owych uniesionych, krótszych krawędziach, wspierał się złoty, paraboidalny łuk. Złoto było miejscami wytarte, a miejscami zaśniedziałe, ale wisząca na cienkim, umocowanym w najwyższym punkcie łuku druciku kulka była wypolerowana do połysku.

— Czy cywilizacja znajduje się w niebezpieczeństwie? Tak wiele się zdarzyło: słoneczny drut, twoje przybycie… Czy to naprawdę słoneczny drut? Czy słońce też ma zamiar na nas spaść?

— Nie sądzę. Czy mówisz o tym drucie, który spada od rana?

— Tak. Nasza religia uczy nas, że słońce jest umocowane do Łuku niezwykle mocnym drutem. Ten drut jest mocny, wiemy o tym. Dziewczynka próbowała go podnieść, a on obciął jej palce.

Louis skinął głową.

— Nic na was nie spadnie — powiedział. — Nawet czarne prostokąty, dodał w myśli. Nawet gdyby poprzecinać wszystkie nici, i tak nie uderzyłyby w Pierścień.

Oddaliłyby się tylko od słońca, ustawiając na wyznaczonej im przez ich prędkość orbicie. Budowniczowie Pierścienia z pewnością tak to obmyślili, by orbita ta wypadła wewnątrz ich drogocennej konstrukcji.

— A może wiesz coś o systemie transportowym na krawędzi? — zapytał bez większej nadziei. I w tej chwili poczuł, że coś jest nie taak. Wyczuł jakiś sygnał, znak zbliżającej się katastrofy — ale co to było?

— Czy mógłbyś to powtórzyć? — zapytał kapłan.

Louis powtórzył.

— Ta rzecz, która mówi za ciebie — wyjaśnił kapłan-za pierwszym razem powiedziała coś innego. Coś o zakazanym… czymś.

— To zabawne — mruknął Louis. Tym razem już to usłyszał. Komunikator odezwał się w zupełnie obcym języku, w dodatku dużo głośniej, niż do tej fory.

— Korzystasz z zastrzeżonej częstotliwości łamiąc. … nie pamiętam reszty — powiedział kapłan. — Najlepiej będzie, jeżeli skończymy tę rozmowę. Obudziłeś coś prastarego, coś złego… — Kapłan przerwał, wsłuchując się w słowa płynące z komunikatora, który znowu przemówił w miejscowym języku.

— … łamiąc rozporządzenie dwunaste, dotyczące…

To, co kapłan powiedział potem, nie zostało już nigdy przetłumaczone.

Komunikator rozpalił się nagle do czerwoności. Louis rzucił go momentalnie przed siebie; mały, ogniście biały dysk spadł na nawierzchnię placu, nie czyniąc nikomu krzywdy. Dopiero wtedy Louis poczuł ból i oczy zaszły mu łzami.