Выбрать главу

— U stworzeń innych, niż ludzie to, co mówisz nie byłoby wcale takie oczywiste — powiedział z powątpiewaniem Mówiący-do-Zwierząt. — Wierzę ci na słowo, Louis. Ale jak mam uwierzyć w dziedziczne szczęście?

— Ja wierzę. Muszę.

— Gdyby jej szczęście było niezawodne — wtrącił Nessus — to przede wszystkim nigdy nie próbowałaby nawet chodzić po gorącej lawie. A jednak od czasu do czasu jej szczęście bierze nas pod swoje skrzydła. Pocieszające, nieprawdaż? Już dawno nie żylibyście, gdyby akurat nad polem słoneczników nie rozciągała się gęsta pokrywa chmur.

— Właśnie — potwierdził Louis. Ale chmury rozstąpiły się na tyle, by słoneczniki zdążyły dotkliwie poparzyć kzina. W Niebie Teela jechała sobie wygodnie ruchomymi schodami, podczas gdy Louis musiał iść na piechotę. Jego dłoń, podobnie jak dłoń kzina, była jeszcze zabandażowana, natomiast jedyną szkodą, jakiej doznała Teela była dziura w bagażniku jej skutera.

— Jej szczęście chyba jednak lepiej chroni ją, niż nas — powiedział.

— To chyba oczywiste. Wydajesz się czymś zmartwiony; Louis.

— Może i jestem… — przyjaciele Teeli dawno już przestali opowiadać jej o swych kłopotach. Teela nie rozumiała, co to w ogóle jest. Wytłumaczyć jej, czym jest ból byłoby równie trudno, co wyjaśnić niewidomemu, co to jest kolor.

Nagłobieg serca? Teela nigdy nie przeżywała rozterek miłości. Mężczyzna, którego chciała, przychodził do niej, był, aż się nim znudziła, potem odchodził.

Od czasu do czasu dzięki swym nadzwyczajnym zdolnościom Teela stawała się… trochę inna od reszty ludzi. Była ciągle kobietą, rzecz jasna, ale dysponującą niezwykłą siłą, odmiennymi zdolnościami i słabościami… I taką właśnie kobietę Louis kochał. Dziwne.

— Ona też mnie kochała — mruknął Louis. — Bardzo dziwne. Nie jestem przecież w jej typie. A jeśli mnie nie kochała, to…

— Słucham? Louis, mówisz do mnie?

— Nie, Nessus. Mówię do siebie… — Jaka była prawdziwa przyczyna, dla której zdecydowała się przyłączyć do Louisa Wu i jego pstrokatej załogi? Zagadka gmatwała się coraz bardziej,. Czyżby jej niespotykane szczęście kazało jej zakochać się w nieodpowiednim mężczyźnie, wziąć udział w męczącej i niebezpiecznej wyprawie, podczas której w każdej chwili groziła jej śmierć? To nie miało żadnego sensu.

Nad tablicą przyrządów dostrzegł jakieś poruszenie. Teela ocknęła się i uniosła głowę. Spojrzała, nic nie rozumiejąc… a jej oczy wypełniły się przerażeniem. Patrzyła w dół. Na jej ślicznej twarzy pojawiło się ohydne znamię szaleństwa.

— Spokojnie — powiedział uspokajającym tonem Louis. — Tylko spokojnie. Odpręż się. Wszystko w porządku.

— Ale… — wyskrzeczała nie swoim, wysokim głosem.

— Wyszliśmy już z tego. Zostało daleko za nami. Obejrzyj się.

Odwróciła głowę. Przez długą — chwilę Louis widział tylko zmierzwione, czarne włosy. Kiedy pojawiła się znowu, jej twarz była już znacznie bardziej opanowana.

— Nessus, powiedz jej.

— Od ponad pół godziny lecisz z czterokrotną prędkością dźwięku — odezwał się lalecznik swoim łagodnym głosem. — Musisz wyhamować. Włóż palec wskazujący do otworu oznaczonego kolorem zielonym…

Chociaż ciągle przerażona, mogła przynajmniej wykonywać polecenia.

— Teraz musisz wrócić do nas. Oddaliłaś się po olbrzymim łuku. Ponieważ nie masz odpowiednich przyrządów, będziesz musiała stosować się cały czas do moich wskazówek. Na razie wykręć w kierunku przeciwnym do ruchu obrotowego Pierścienia.

— To znaczy, w którą stronę?

— Skręcaj w lewo tak długo, aż zobaczysz przed sobą podstawę Łuku.

— Nie widzę go. Muszę wznieść się nad chmury. — Sprawiała wrażenie, jakby już całkiem wróciła do normy. A jednocześnie bardzo się bała! Louis nigdy w życiu nie widział kogoś aż tak przerażonego. A już szczególnie Teeli.

Czy w ogóle widział kiedyś przerażoną Teelę?

Rzucił krótkie spojrzenie przez ramię. Ziemia była niewidoczna w ciemności, ale Oko, błękitne w błękitnej poświacie Łuku Nieba spoglądało na nich w skupieniu, lecz bez najmniejszego nawet śladu żalu.

Louis był głęboko pogrążony w myślach, kiedy jakiś głos wypowiedział jego imię.

— Tak? — ocknął się.

— Nie jesteś zły?

— Zły? — powtórzył z zastanowieniem. Właściwie to, co zrobiła według normalnych kryteriów należałoby ocenić jako szaleństwo i monstrualną głupotę. Spróbował wywołać w sobie gniew, tak jak próbuje się wywołać stary, zapomniany ból zęba. Nic z tego.

Postępowania Teeli Brown nie można było oceniać według normalnych kryteriów.

Ząb był martwy.

— Chyba nie. A właściwie, co tam zobaczyłaś?

— Mogłam zginąć — powiedziała z narastającym gniewem Teela. — Nie potrząsaj nade mną głową, Louis. Mogłam zginąć! Nic cię to nie obchodzi.

— A ciebie?

Odrzuciła głowę, jakby właśnie ją spoliczkował. Dostrzegł jeszcze ruch jej dłoni — i zniknęła.

W chwilę później zjawiła się z powrotem.

— Tam była dziura! — parsknęła z wściekłością. — Dziura i mgła.

— Duża?

— Skąd niby mam wiedzieć? — I znowu zniknęła.

Słusznie. Jak mogła ocenić jej wielkość, nie dysponując żadną skalą porównawczą?

Ryzykuje życiem, pomyślał Louis, a potem jest na mnie zła za to, że nie jestem na nią zły. Czyżby po prostu próbowała zwrócić na siebie uwagę? Od jak dawna to robi?

Gdyby na jej miejscu znalazł się ktokolwiek inny, już dawno by nie żył.

— Ale nie ona — powiedział na głos. — Nie ona…

Czy boję się o Teelę Brown?

A może zwariowałem? W jego wieku wszystko mogło się zdarzyć. Człowiek tak stary jak Louis Wu widział już niejednokrotnie, jak zdarzają się rzeczy niemożliwe. Dla kogoś takiego granica między fantazją a rzeczywistością mogła się zatrzeć, albo nawet zupełnie zniknąć. Mógł wpaść w ultrakonserwatyzm, odrzucając to, co niemożliwe nawet wtedy; gdy było to już rzeczywistością. Jak Kragen Perel, który nie chciał uwierzyć w istnienie napędu bezprzeciążeniowego, ponieważ było to niezgodne z drugim prawem termodynamiki. Mógł też wierzyć we wszystko, co mu powiedziano, jak Zero Hale, który wędrował po poznanym Kosmosie skupując rzekome pamiątki po Slaverze.

Wszędzie czyhało szaleństwo.

— Nie! — Jeśli Teela Brown unika pewnej śmierci tylko dlatego, że uderza głową w tablicę przyrządów, to jest to coś więcej, niż przypadek.

Dlaczego doszło do katastrofy „Kłamcy”?

Między Louisem a skuterem kzina pojawił się nowy obiekt.

— Witamy — powiedział Louis.

— Dziękuję — odparł Nessus. Sądząc po tym, jak szybko się zjawił, musiał korzystać z dopalacza. Mówiący zaprosił go przecież do towarzystwa nie więcej niż dziesięć minut temu.

Znad tablicy wskaźników przyglądały się Louisowi dwie trójkątne, na pół przejrzyste głowy.

— Czuję się teraz bezpieczny. Za pół godziny, kiedy dołączy do nas Teela, będę się czuł jeszcze bezpieczniejszy.

— Dlaczego?

— Szczęście Teeli Brown osłania także i nas, Louis.

— Nie wydaje mi się. — Louis pokręcił z powątpiewaniem głową.

Kzin w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie. Tylko Teeli nie było na linii.

— Niepokoi mnie twoja arogancja — powiedział Louis. — Hodowanie ludzi i kzinów świadczy o wręcz szatańskiej arogancji. Słyszałeś kiedyś o Szatanie?