— Czytałem o nim w książkach.
— Snob. Ale jeszcze większa od twej arogancji jest twoja głupota. Beztrosko uznajesz za oczywiste, że co jest dobre dla ciebie, jest też dobre dla Teeli. Dlaczego tak uważasz?
— No… — zająknął się Nessus. — To chyba naturalne. Jeżeli jesteśmy zamknięci w tej samej kabinie, to uderzenie meteorytu jest równie niebezpieczne dla niej, jak i dla mnie.
— Zgadza się. Przypuśćmy jednak, że przelatujecie nad miejscem, w którym Teela chce wylądować, ty zaś nie. Jeżeli akurat wtedy nastąpi awaria silnika, to korzyść odnosi wyłącznie Teela, nie ty.
— Co za nonsens! Dlaczego Teela chciałaby lądować na Pierścieniu? Przecież nawet nie wiedziała o jego istnieniu, dopóki jej o tym nie powiedziałem!
— Po prostu ma szczęście. Gdyby miała tu przybyć nie wiedząc o jego istnieniu, z pewnością by przybyła. Wtedy to szczęście trudno by już nazwać sporadycznym i zawodnym, prawda, Nessus? Działałoby cały czas. To sprawa szczęścia, że jednak ją znalazłeś. To sprawa szczęścia, że nie udało ci się skontaktować z żadnym innym kandydatem. Te ciągłe omyłkowe połączenia, pamiętasz?
— Ale…
— To sprawa szczęścia, że się rozbiliśmy. Przypominasz sobie, jak kłóciłeś się z Mówiącym o to, kto ma dowodzić ekspedycją? No więc, teraz już wiesz.
— Nie mam pojęcia. — Louis przejechał dłonią po odrastających mu włosach.
— Czy niepokoi cię to pytanie, Louis? Mnie bardzo. Co takiego znajduje się na Pierścieniu, co by mogło okazać się dla niej atrakcyjne? Przecież tu jest… tu jest niebezpiecznie. Dziwne burze, źle zaprogramowane automaty, pole słoneczników, nieobliczalni tubylcy — wszystko to stanowi zagrożenie dla naszego życia.
— Ha! — wykrzyknął triumfalnie Louis. — Słusznie. To część odpowiedzi. Po prostu dla Teeli nie istnieje coś takiego, jak niebezpieczeństwo, rozumiesz? Zanim podejmiemy jakiekolwiek działanie, powinniśmy wziąć to pod uwagę.
Lalecznik kilka razy otworzył i zamknął swoje bliźniacze usta.
— To trochę komplikuje sytuację, prawda? — zarechotał Louis. Rozwiązywanie problemów stanowiło dla niego przyjemność samą w sobie. — Ale to tylko część odpowiedzi. Jeżeli przyjmiemy, że…
Lalecznik zaczął przeraźliwie krzyczeć.
Louis był wstrząśnięty. Nie oczekiwał, że Nessus aż tak bardzo się tym przejmie. Lalecznik krzyczał jeszcze przez chwilę, po czym bez widocznego pośpiechu schował obie głowy pod brzuch. Obraz w interkomie pokazywał jedynie zmierzwioną, gęstą grzywę.
Obok pojawiła się twarz Teeli.
— Rozmawialiście o mnie — stwierdziła bez większej emocji w głosie. (Nie potrafiła ukryć urazy. Czy umiejętność ukrywania urazy stanowiła jeden z czynników decydujących o zdolności przeżycia?). — Próbowałam coś z tego zrozumieć, ale nie mogłam. Co mu się stało?
— To przez moją niewyparzoną gębę. Przestraszyłem go. Nie wiem, jak cię teraz znajdziemy.
— Nie możesz mi powiedzieć, gdzie jestem?
— Urządzenia lokacyjne są tylko na skuterze lalecznika.
Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego zatroszczył się o to, żebyśmy nie potrafili uruchomić dopalaczy.
— Też tak mi się wydaje.
— Chciał mieć pewność, że uda mu się uciec przed rozwścieczonym kzinem. Nieważne. Jak dużo zrozumiałaś?
— Niewiele. Pytaliście się nawzajem o to, dlaczego chciałam tutaj przylecieć. Nie chciałam, Louis. Przyleciałam tu z tobą, bo cię kocham. Louis skinął gtową. Jasne. Jeżeli Teela miała tu przybyć, to musiała przecież mieć jakiś motyw. Nie było w tym nic dziwnego. Kochała go dlatego, że tak kazało jej własne szczęście. A jemu przez moment zdawało się, że kocha go dla niego samego…
— Przelatuję nad miastem — powiedziała nagle Teela. — Widzę trochę świateł. Kiedyś musiało tu mieszkać masę ludzi. Mówiący na pewno ma je na swojej mapie.
— Warto mu się dokładniej przyjrzeć?
— Przecież mówię ci, że tu są światła. Może… — Fonia i wizja zniknęły bez żadnego ostrzeżenia, jak ucięte nożem.
Louis przez dłuższą chwilę wpatrywał się w puste miejsce nad tablicą.
— Nessus? — wykrztusił niepewnie.
Cisza.
Włączył syrenę.
Tańczące na długich szyjach głowy lalecznika przypominały rodzinę węży, ewakuującą się z płonącego zoo. W innych okolicznościach byłoby to nawet śmieszne: wijące się szyje, wygięte w dwa znaki zapytania.
— Co się stało, Louis?
Pojawiła się także twarz kzina. Siedział w pełnej gotowości, czekając na informacje i wyjaśnienia.
— Coś stało się z Teelą.
— To dobrze — powiedział Nessus i schował głowy pod brzuch.
Louis wyłączył syrenę, odczekał chwilę, po czym włączył ją znowu. Lalecznik zareagował identycznie, jak poprzednio. Tym razem Louis odezwał się pierwszy:
— Jeżeli nie sprawdzimy, co się z nią stało, zabiję cię — powiedział spokojnie.
— Mam tasp — odparł Nessus. — Skonstruowaliśmy go tak, żeby działał zarówno na kzinów, jak i na ludzi. Widziałeś, że działa.
— Sądzisz, że to mnie powstrzyma?
— Tak, Louis. Tak sądzę.
— O co się założysz? — zapytał powoli Louis.
Lalecznik zastanowił się przez chwilę.
— Próba uratowania Teeli będzie z pewnością bezpieczniejsza od takiego zakładu. Zapomniałem, że ona jest twoją samicą. — Jedna z jego głów spojrzała na wskazania przyrządów. — Zniknęła mi z lokatora. Nie wiem, gdzie teraz jest.
— Czy to znaczy, że jej skuter został uszkodzony?
— Tak. Nadajnik był umieszczony w pobliżu silnika. Prawdopodobnie dostała się w zasięg działania jakiegoś automatu podobnego do tego, który zniszczył nasze komunikatory.
— Hm. Ale wiesz, gdzie była, kiedy poprzednio przerwała połączenie?
— Znam kierunek, ale nie odległość. Możemy jej się tylko domyślać na podstawie niezbyt dokładnych obliczeń.
Skręcili w kierunku, który podał lalecznik. Po dwóch godzinach ciągle jeszcze nie natrafili na żadne światła i Louis zaczął się zastanawiać, czy aby nie zgubili. tropu.
Trzy i pół tysiąca mil od Oka powinien znajdować się port, a za nim zatoka wielkości Oceanu Atlantyckiego. Teela z pewnością nie dotarła dalej. Port był ich ostatnią szansą…
Niespodziewanie na schodzącym w dół zboczu góry pojawiły się światła.
— Stać! — szepnął przez zaciśnięte zęby Louis, nie bardzo zdając sobie sprawę, dlaczego to robi. Ale kzin zdążył już zatrzymać ich w powietrzu.
Wisieli bez ruchu, przyglądając się okolicy.
Miasto. Wszędzie miasto. W dole, w błękitnej poświacie Łuku Nieba widzieli domy o okrągłych oknach, oddzielone od siebie zaułkami zbyt wąskimi, żeby je można było nazwać ulicami. Z przodu domy były coraz większe i większe, aż w końcu wszystkie sięgały kilkudziesięciu pięter. Niektóre ciągle unosiły się w powietrzu.
— Tutaj inaczej budowali — szepnął Louis. — Nie tak, jak w Zignamuclickclick. Różne style…
— Drapacze chmur-powiedział Mówiący-do-Zwierząt. — Po co je stawiać, kiedy ma się do dyspozycji tyle miejsca?
— Aby udowodnić, że się potrafi. Nie, to bez sensu. Po zbudowaniu Pierścienia nie musieli niczego nikomu udowadniać.
— Może te wysokie domy stawiali później, już w schyłkowej fazie cywilizacji.
Światła: oślepiająco białe rzędy okien, kilka olbrzymich wież oświetlonych od parteru po dach. Wszystkie znajdowały się w obrębie czegoś, co musiało kiedyś stanowić centrum miasta, tam bowiem również zgrupowały się wszystkie latające budowle. Było ich sześć.