Выбрать главу

— To prawda — przyznał Louis. Ciążenie nie zmieniało się. „Kłamca”, uwiązany na końcu długiej na dziesięć tysięcy mil nici, wspinał się w ślad za nimi po zboczu góry.

— Co prawda, mogłoby nam nie pójść tak łatwo, jeśli szczęście kilkuset Teeli Brown uznałoby za słuszne bronić przed nami Ziemi. Jednak poczucie honoru wymaga, bym chociaż spróbował. — Kzin mówił zupełnie spokojnie, ale Louis czuł, że jego towarzysz znajduje się w nie lada rozterce. — Czy potrafiłbym sprowadzić mych braci z pełnej chwały drogi, wiodącej ku wojnie? Moi bogowie wyklęliby mnie za to.

— Lepiej nie być bogiem, Mówiący. To boli.

— Na szczęście problem właściwie nie istnieje. Powiedziałeś, że gdybym spróbował opanować statek, moglibyśmy wszyscy zginąć. Masz rację. Napęd laleczników będzie nam potrzebny do tego, żeby uciec przed eksplozją jądra galaktyki.

— To prawda.

— A jeżeli kłamię? — zapytał niespodziewanie kzin.

— Nic na to nie poradzę. Nie dałbym rady przechytrzyć istoty o twojej inteligencji — odparł Louis.

W kraterze ponownie rozbłysło na moment słońce.

— Pomyśl, jak niewiele w sumie zobaczyliśmy — powiedział z zadumą Louis. — Przebyliśmy sto pięćdziesiąt tysięcy mil w pięć dni, a potem tę samą drogę w dwa miesiące.

To tylko jedna siódma szerokości Pierścienia. A Teela i Poszukiwacz chcą przejść go wzdłuż…

— Głupcy.

— Nie zobaczyliśmy nawet krawędzi. Oni ją zobaczą. Zastanawiam się, co jeszcze nas ominęło? Ich statki mogły docierać nawet na Ziemię. Może zabrali z niej wieloryby i kaszaloty, zanim jeszcze je wytępiliśmy? Nawet nie dotarliśmy do oceanu.

Albo ludzie, których spotkają na swojej drodze… A przestrzeń…

Przecież Pierścień jest tak ogromny…

— Nie możemy tam wrócić, Louis.

— Nie. Oczywiście, że nie.

— Przynajmniej dopóki nie dotrzemy do domu. I dopóki nie otrzymamy naszej zapłaty.

KONIEC