Выбрать главу

Flanders mówił, że jest zainteresowany rozwojem sieci sklepów typu „1001 drobiazgów”, że intryguje go zagadka węglowodanów i jest przekonany, iż coś się dzieje.

Później tego dnia siedział w ogrodzie i mówił o zasobach wiedzy, które znajdują się we wszechświecie, o czynniku, który zapobiega wybuchowi wojny, oraz innym czynniku, który prawie sto lat temu zmienił losy człowieka i od tego czasu utrzymywał jego rozwój w tempie przyspieszonym. Powiedział też, że rozmyśla tak sobie o tym wszystkim w wolnych chwilach.

Ale czy jego przemyślenia w rzeczywistości były błahostką?

A może Flanders wiedział więcej, niż chciał powiedzieć?

A jeśli tak, co z tego wynika?

Vickers wstał z krzesła.

Spojrzał na zegarek. Była prawie druga.

Trudno, pomyślał. Czas już przekonać się, o co w tym wszystkim chodzi. Nawet jeśli będę musiał włamać się do jego mieszkania i krzyczącego wyrzucić z łóżka w koszuli nocnej (był pewien, że Flanders nie używa pidżamy). Czas już się przekonać.

13

Zanim dotarł do domu Flandersa, już z daleka widział, że coś jest nie tak. Dom był rozświetlony od piwnicy aż po strych. Wokół domu chodzili mężczyźni z latarniami. Poza tym byli tam również inni ludzie; stali w grupkach i dyskutowali. Na całej długości ulicy w ogródkach stały kobiety i dzieci ubierając się pospiesznie.

Bramę okupowała grupa mężczyzn. Kiedy podszedł do nich. zauważył, że niektórych zna. Był tam Eb, mechanik samochodowy, Joe, zabójca myszy, i Vic, który prowadził sklep perfumeryjny.

— Cześć, Jay — rzekł na jego widok Eb. — Miło cię widzieć.

— Cześć, Jay — dodał Joe.

— Co tu się dzieje? — spytał Vickers.

— To ten staruszek, Flanders — wyjaśnił Vickers. — Po prostu znikł.

— Jego gospodyni wstała w nocy, żeby dać mu lekarstwo tłumaczył Eb — i stwierdziła, że go nie ma. Szukała go prze chwilę, a potem wezwała pomoc.

— Szukaliście go? — dopytywał się Vickers.

— W całym domu — odparł Eb. — Ale teraz się rozdzielamy i zaczynamy poszukiwania w okolicy. Musimy działać systematycznie.

Właściciel sklepu perfumeryjnego dodał:

— Myśleliśmy na początku, że może kręcił się nocą gdzieś po domu albo ogrodzie i dostał ataku epilepsji. Dlatego najpierw szukaliśmy w okolicy.

— Sprawdziliśmy cały dom, od góry do dołu — ciągnął dalej Joe. — Potem przeszukaliśmy ogród, ale nie ma po nim ani śladu.

— Może poszedł na spacer — podrzucił Vickers.

— Żaden zdrowo myślący człowiek nie wyszedłby na spacer po północy — stwierdził Joe.

— Według mnie to nie był zdrowo myślący człowiek — zaprzeczył Eb. — Nie chodzi o to, że go nie lubiłem. Nigdy nie spotkałem nikogo z lepsrymi manierami, ale on był jakiś dziwny.

Po wysypanej ceglanym miałem ścieżce podszedł do nich jakiś mężczyzna z latarnią.

— Jesteście gotowi? — spytał.

— Pewnie, szeryfie — odparł Eb. — Czekamy na pańskie rozkazy.

— Cóż — westchnął szeryf — niewiele możemy zrobić, zanim wzejdzie dzień. Ale myślę, że do tego czasu możemy trochę rozejrzeć się po okolicy. Paru ludzi wysłałem w kierunku miasteczka. Będą chodzić po ulicach i wypatrywać go. Może chcielibyście pójść wzdłuż rzeki?

— W porządku — zgodził się Eb. — Niech pan tylko powie, co mamy robić, a my dołożymy wszelkich starań.

Szeryf podniósł latarnię na wysokość ramienia i przyjrzał się im.

— Jay Vickers, prawda? Miło, że do nas dołączyłeś, Jay. Potrzebujemy wszystkich.

Vickers skłamał, nie wiedząc nawet dlaczego to robi:

— Usłyszałem jakiś ruch.

— Chyba dość dobrze znałeś staruszka? Lepiej niż większość z nas.

— Prawie codziennie przychodził do mnie na pogawędkę wyjaśnił Vickers.

— Wiem. Zauważyliśmy to. Nigdy nie rozmawiał z innymi ludźmi.

— Mieliśmy wspólne zainteresowania — rzekł Vickers. Poza tym czuł się chyba nieco samotny.

— Gospodyni powiedziała, że ostatniego wieczora też był u ciebie.

— Tak, był — potwierdził Vickers. — Wyszedł parę minut po północy.

— Zauważyłeś może coś niezwykłego? Coś dziwnego w tym, co mówił?

— Zaraz, szeryfie — wtrącił się Eb. — Chyba nie myśli pan, że Jay miał z tym coś wspólnego?

— Nie — odpowiedział szeryf. — Chyba nie. — Opuścił latarnię i dodał: — Idźcie ku rzece. Jak tam dojdziecie, rozdzielcie się. Część niech pójdzie w górę, część w dół rzeki. Nie wydaje mi się, żebyście cokolwiek znaleźli, ale lepiej sprawdzić. Wracajcie przed wschodem słońca. Wtedy zaczniemy poważne poszukiwania.

Szeryf odwrócił się i odszedł alejką z kołyszącą się latarnią.

— Chyba lepiej będzie, jak ruszymy — zaczął Eb. — Poprowadzę grupę w górę rzeki, a ty, Joe pójdziesz z resztą w dół. W porządku?

— Jasne — odpowiedział Joe.

Wyszli przez bramę i ruszyli ulicą aż do skrzyżowania, gdzie skręcili w stronę mostu. Tu się zatrzymali.

— Teraz się podzielimy — zarządził Eb. — Kto chce iść z Joe'em?

Zgłosiło się paru ochotników.

— Dobra — ciągnął Eb. — Reszta idzie ze mną. Rozdzielili się i ruszyli brzegiem rzeki spowitej mgłą. W ciemności słyszeli ciche szemranie wody. Nad brzegiem zaskrzeczał jakiś ptak. Patrząc na lustro wody, można było dostrzec gwiazdy rozsypane ponad nim na niebie.

— Myślisz, że go znajdziemy, Jay? — spytał Eb.

Vickers mówił powoli, jakby ważąc słowa:

— Wątpię. Nie wiem dlaczego, ale jestem pewien, że nie.

14

Vickers wrócił do domu dopiero wczesnym wieczorem.

Kiedy wchodził do środka, zadzwonił telefon. Rzucił się do niego przez pokój i podniósł słuchawkę.

Dzwoniła Ann Carter.

— Cały dzień usiłowałam cię złapać. Jestem piekielnie wkurzona. Gdzie byłeś?

— Szukałem jednego człowieka — odparł Vickers.

— Nie żartuj, Jay — roześmiała się gorzko. — Proszę cię, nie żartuj.

— Nie żartuję. Zniknął starszy człowiek, mój sąsiad. Szukałem go razem z innymi.

— I co, znalazł się?

— Nie.

— Szkoda — zmartwiła się. — Czy to był miły staruszek?

— Najmilszy, jakiego tylko można sobie wyobrazić.

— Może jeszcze go odnajdziecie.

— Może — odparł Vickers. — Dlaczego jesteś zła?

— Pamiętasz, co powiedział Crawford?

— Mówił wiele rzeczy.

— Ale o tym, co będzie następne. Pamiętasz?

— Jak bym powiedział, że tak, to bym skłamał.

— Więc ci przypomnę. Powiedział, że następne będą ubrania. Sukienki za pięćdziesiąt centów.

— Rzeczywiście — przypomniał sobie Vickers — teraz pamiętam.

— No i stało się.

— Co się stało?

— Pojawiły się. Ale nie za pięćdziesiąt centów. Za piętnaście!

— I co, kupiłaś już sobie?

— Nie. Za bardzo się bałam. Szłam sobie Piątą Aleją i zobaczyłam ogłoszenie w oknie wystawowym, że sukienka na manekinie kosztuje piętnaście centów. Wyobrażasz sobie?! Sukienka za piętnaście centów na Piątej Alei!

— Nie, nie wyobrażam sobie — przyznał Vickers.

— To była piękna sukienka — dodała. — Cała błyszcząca. Nie od kamieni czy świecidełek. Ten materiał tak błyszczał. Jakby był żywy. A kolor… Jay, mówię ci, to była najpiękniejsza sukienka, jaką kiedykolwiek widziałam. I mogłam ją mieć za piętnaście centów, ale nie wytrzymałam nerwowo. Przypomniałam sobie, co Crawford nam powiedział. Stałam przed witryną, przyglądałam się sukience i nagle zrobiło mi się zimno.