Выбрать главу

Spojrzał na zegarek i stwierdził, że ma tylko pół godziny do otwarcia warsztatu Eba i nie warto już brać się za pisanie.

Wziął gazetę i wyszedł na podwórko, żeby przeczytać wiadomości.

Myślał o małej Jane, o tym, jakim jest miłym dzieckiem i jak jej smakowało jedzenie, które dla niej przygotował oraz jak im się razem miło gawędziło.

Jane spytała, dlaczego nie jest żonaty.

A on odpowiedział: „Była kiedyś pewna dziewczyna. Dawno temu.”

Nazywała się Kathleen Preston i mieszkała w dużym, ceglanym domu na wzgórzu, podpartym kolumnami, z szeroką werandą i półkolistymi świetlikami nad drzwiami. Dom był stary i został zbudowany przez pierwszą falę optymistycznych pionierów, kiedy kraj był jeszcze bardzo młody. Tkwił niczym bastion, a tymczasem ziemia poddała się i odpadała całymi kawałami, wyżłobienia zaś odsłoniły żółtą glinę na stokach.

Jay był wtedy młody, tak młody, że gdy teraz się nad tym zastanawiał, czuł ból serca. Jego młody umysł nie mógł pojąć, że dziewczyna, która mieszka w starym, odziedziczonym po przodkach domu z półkolistymi świetlikami nad drzwiami i podtrzymywanym filarami portykiem nie chce brać poważnie chłopca, którego ojciec miał starą farmę, gdzie kukurydza rosła z przymusu i na dodatek w niewielkich ilościach. A może to jej rodzina nie chciała go brać poważnie, bo dziewczyna również była zbyt młoda i niedoświadczona. Być może kłóciła się ze swoimi rodzicami, być może padały gorzkie słowa i lały się łzy. Tego nie mógł wiedzieć. W każdym razie natychmiast po spacerze w dolinie dziewczyna została wyekspediowana do jakiejś szkoły z internatem na wschodzie Stanów i już nigdy jej nie zobaczył.

Poszedł raz jeszcze do bajkowej doliny starając się odnaleźć to coś, co przywróciłoby zauroczenie, jakiego doświadczył owego dnia, kiedy była przy nim. Ale z dzikich jabłoni spadły już liście, a skowronek nie śpiewał już tak pięknie. Dawne zauroczenie nigdy nie powróciło. Cała magia odeszła razem z dziewczyną.

Gazeta wypadła mu z ręki i schylił się, żeby ją podnieść. Rozkładając ją zauważył, że wiadomości były takie jak co dzień.

Zimna wojna trwała od dawna i wszystko wskazywało, że potrwa jeszcze co najmniej tyle samo. W ciągu ostatnich czterdziestu lat pojawiał się kryzys za kryzysem, słyszało się ciągłe plotki, ludziom wmawiano, że są już o krok od otwartego konfliktu zbrojnego, który nigdy nie wybuchł, aż w końcu wszyscy przyzwyczaili się do codziennego zagrożenia i przestali się nim przejmować.

Ktoś gdzieś na jakimś zapadłym uniwersytecie w stanie Georgia ustanowił nowy rekord w wypijaniu surowych jaj, wielka gwiazda kina zmieniała mężów jak rękawiczki, a robotnicy grozili strajkiem.

W gazecie znajdował się również dość długi artykuł na temat osób zaginionych. Przeczytał go do połowy. Wyglądało na to, że znika coraz większa ilość osób, przy czym najbardziej tajemnicze było to, że przeważnie wchodziły w grę całe rodziny. Policja w całym kraju gorączkowo próbowała działać. Zawsze oczywiście byli jacyś ludzie, którzy znikali, twierdził artykuł, ale z reguły rzecz dotyczyła pojedynczych osób. Teraz z jednego miasteczka znikały dwie lub trzy rodziny i nie pozostawiały po sobie żadnego śladu. Zazwyczaj byli to ludzie z niższych klas społecznych. W przeszłości, kiedy ktoś zaginął, natychmiast znajdowano jakiś powód, ale w przypadku tych grupowych zniknięć nie odnaleziono żadnych wspólnych elementów oprócz tego, że rodziny były biedne. Dlaczego jednak bieda miałaby spowodować czyjeś zniknięcie, tego autor artykułu ani osoby przez niego pytane nie potrafili powiedzieć.

Kolejny nagłówek brzmiał: UCZONY TWIERDZI, ŻE ISTNIEJE WIĘCEJ WSZECHŚWIATÓW NIŻ JEDEN.

Przeczytał urywek:

BOSTON, STAN MASSACHUSETTS. (AP) Jest prawdopodobne, że przesunięta o jedną sekundę w czasie przed nami, istnieje bliźniacza Ziemia, a inny świat sekundę za nią, sekundę dalej następny i następny.

Jest to rodzaj nieskończonego łańcucha światów, które, rozciągnięte w czasie, znajdują się jeden „przy” drugim.

Taką teorię wysunął dr Vincent Aldridge…

Vickers pozwolił gazecie zsunąć się na schody werandy i siedział rozglądając się po ogrodzie pełnym kwiatów i przygrzewającego słońca. W okolicy panowała cisza, tak jakby ogród był na końcu świata i nie istniało nic poza nim. Cisza składała się z wielu elementów, złotych promieni słonecznych, szelestu letnich liści unoszonych wiatrem, ptaków, kwiatów, zegara słonecznego, drewnianego płotu ze sztachetami, który wymagał odnowienia oraz starej sosny, umierającej cicho i spokojnie, bez pośpiechu, będącej za pan brat z trawą, kwiatami i innymi drzewami.

Tutaj nie było plotek ani zagrożeń. Tutaj w sposób naturalny, oczywisty, akceptowało się fakt, że czas ucieka, że po lecie nadchodzi zima, że po nocy nastaje dzień, a życie, którym każdy z nas dysponuje, jest raczej bezcennym darem niż prawem, o które człowiek musi walczyć z innymi żyjącymi istotami.

Vickers spojrzał na zegarek i stwierdził, że już czas ruszać w drogę.

3

Eb, mechanik samochodowy, podciągnął swoje umazane smarem spodnie i wpatrywał się w niego przez chmurę dymu z papierosa, który tkwił w kąciku usmolonych ust.

— Wiesz, jak to jest, Jay — tłumaczył się. — Nie naprawiłem twojego samochodu.

— Miałem jechać do miasta — powiedział Vickers — ale jeśli mój samochód nie jest naprawiony…

— Nie będziesz już potrzebować tego samochodu. Właściwie chyba właśnie dlatego go nie naprawiłem. Powiedziałem sobie, że to czysta strata pieniędzy.

— Nie jest z nim tak źle — zaprotestował Vickers. — Może wygląda na zdezelowany, ale przejedzie jeszcze wiele setek kilometrów.

— On już ma na liczniku setki kilometrów. Ale na pewno i tak kupisz ten nowy samochód Forever.

— Forever? Wieczny? — powtórzył Vickers. — Co za dziwna nazwa dla samochodu.

— Nie, wcale nie jest dziwna — uparł się Eb. — Ten samochód naprawdę jest wieczny. Dlatego właśnie nazwali go Forever, bo będzie jeździł przez wieczność. Wczoraj był tu mój kumpel, opowiedział mi o nim i spytał, czy nie wziąłbym jednego, a ja powiedziałem mu, że pewnie, a ten kumpel odpowiedział, że dobrze robię, bo już wkrótce nie będą sprzedawać żadnych innych marek, tylko tę.

— Zaraz, zaraz — powstrzymał go Vickers. — Może i nazywa się Forever, ale na pewno nie będzie jeździł przez wieczność. Nie istnieją niezniszczalne samochody. Może pojeździ dwadzieścia lat, może nawet tak długo, jak będzie żyć jego właściciel, ale na pewno nie wiecznie.

— Jay — tłumaczył mu Eb — posłuchaj tylko, co ten facet mi powiedział. „Niech pan kupi jeden”, mówił, „i korzysta z niego całe swoje życie. Jak pan będzie umierał, niech go pan przekaże synowi. Jak on będzie umierał, też przekaże go swojemu synowi i tak dalej.” Ten samochód ma gwarancję, która mówi, że będzie działał wiecznie. Jak coś się zepsuje, natychmiast zostanie naprawione albo wymienią go na nowy. Tylko opony nie są objęte gwarancją. Opony musisz kupować sam, bo wiadomo, zużywają się tak jak w każdym innym samochodzie. Aha, i lakier też. To znaczy lakier ma gwarancję na dziesięć lat. Jeśli zejdzie wcześniej, muszą ci za darmo nałożyć nowy.

— No może, chociaż szczerze w to wątpię — pokręcił głową Vickers. — Pewnie, że można skonstruować samochód, który będzie o wiele trwalszy niż te, które sprzedają dzisiaj. Ale przecież gdyby samochody były zbyt trwałe, nie trzeba by kupować nowych. Kto chciałby produkować samochody, które będą działać wiecznie, w ten sposób skazałby się na bankructwo. A poza tym taki samochód za dużo by kosztował…