Выбрать главу

— Ann, spytaj, czy potrafią tutaj kręcić filmy.

— Filmy?

— Tak. No wiesz, takie ruchome obrazki. Jak w kinie. Spytaj, czy mają kamery i resztę sprzętu.

— Ale po co…

— Nie dyskutuj, tylko pytaj!

— Ale film?

— Wpadłem na pewien pomysł. Możemy jeszcze wygrać z Crawfordem.

— Jay, nie masz chyba zamiaru tam wracać!

— Właśnie, że mam — powiedział Vickers.

— Jayu Vickersie, na pewno ci na to nie pozwolę!

— Nie możesz mnie powstrzymać — odparł Vickers. Usiądźmy tu i poczekajmy, aż po nas przyjadą.

Usiedli blisko siebie.

— Opowiem ci pewną historię — zaczął Vickers. — Historię chłopca, który nazywał się Jay Vickers i będąc bardzo małym… — Tu Vickers nagle zawiesił głos.

— Mów dalej — zachęciła go.

— Może innym razem. W każdym razie na pewno ci ją opowiem.

— Ale dlaczego nie teraz? Bardzo chciałabym ją usłyszeć.

— Księżyc wschodzi — zauważył Vickers — a to nie czas na snucie opowieści.

Najpierw próbował zamknąć przed nią swój umysł, wznieść barierę, której jej nie wyćwiczone zmysły nie byłyby w stanie pokonać. Dopiero wtedy zaczął się zastanawiać. Czy mogę jej powiedzieć, że jesteśmy sobie bliżsi, niż się jej wydaje, że powstaliśmy z jednego istnienia i wejdziemy do tego samego ciała, nie mogąc kochać się nawzajem.

Oparła się na nim, położyła głowę na jego ramieniu i spojrzała w niebo.

— Wypogadza się — stwierdziła. — Teraz czuję się tu bardziej swojsko. Mimo że wszystko jest takie dziwne. Nowy świat, nasze zdolności i te straszne wspomnienia.

Vickers objął ją ramieniem, a Ann odwróciła głowę i pocałowała go szybko i impulsywnie.

— Będziemy szczęśliwi — rzekła. — Będziemy razem żyć w tym nowym świecie.

— Będziemy szczęśliwi — powtórzył za nią Vickers.

Teraz już widział, że nie może jej nic powiedzieć. Ann pewnie i tak wkrótce wszystkiego się dowie, ale na pewno nie od niego.

51

Vickers usłyszał w słuchawce dziewczęcy głos i spytał Crawforda.

— Pan Crawford jest na konferencji — oznajmiła sekretarka.

— Proszę mu powiedzieć, że dzwoni Vickers.

— Pan Crawford nie życzy sobie… Czy powiedział pan Vickers? Jay Vickers?

— Zgadza się. Mam dla niego wiadomość.

— Chwileczkę, panie Vickers.

Czekał zastanawiając się, ile czasu mu jeszcze zostało, bo analizator w budce telefonicznej na pewno bił już na alarm. Oddział specjalny jest już pewnie w drodze.

W słuchawce odezwał się głos Crawforda.

— Dzień dobry, Vickers.

— Odwołaj swoje psy gończe — powiedział Vickers. Marnują swój i twój czas.

W głosie Crawforda usłyszał nieskrywany gniew:

— Wydawało mi się, że już ci mówiłem…

— Spokojnie — przerwał mu Vickers. — Nie macie najmniejszej szansy, żeby mnie załatwić. Twoi ludzie nie byli w stanie zastrzelić mnie nawet wtedy, kiedy mieli mnie już na muszce. Jeśli więc nie możesz mnie zabić, lepiej prowadź ze mną negocjacje.

— Negocjacje?

— Tak właśnie powiedziałem.

— Słuchaj Vickers, nie mam zamiaru…

— Ależ masz — przerwał mu znowu Vickers. — Drugi świat wymyka wam się spod kontroli. Wizjoniści są coraz silniejsi i prędzej czy później wystąpią przeciw wam. Pora więc chyba, żebyśmy pogadali.

— Nie mam takich kompetencji. Jest nade mną paru ludzi, którzy nie dają mi pełnej władzy — odparł Crawford.

— W porządku. Chętnie z nimi porozmawiam — ucieszył się Vickers.

— Vickers, lepiej stąd uciekaj — poradził mu Crawford. Nigdy nie uda ci się ta sztuczka. Nie ważne, co planujesz, i tak ci się nie uda. Nie zdołasz z tego wyjść żywy. Nawet jeśli zrobię wszystko co w mojej mocy, nie zdołam cię uratować, jeśli nadal będziesz tu wracać.

— Idę do ciebie.

— Lubię cię, Vickers. Nie wiem dlaczego, bo nie mam ku temu żadnego powodu…

— Idę do ciebie — powtórzył Vickers.

— Dobra — rozzłościł się Crawford. — I tak jesteś już martwy.

Vickers podniósł torbę z filmem i wyszedł z budki. Winda czekała już na niego, więc ruszył w jej kierunku z ramionami przyciśniętymi do ciała tak, jakby w każdej chwili oczekiwał kulki w plecy.

— Trzecie piętro — powiedział.

Windziarz nie mrugnął nawet okiem. Analizator musiał już dawno poinformować go o obecności mutanta, ale najwyraźniej windziarz miał specjalne instrukcje odnoszące się do pasażerów, którzy jechali na trzecie piętro.

Vickers otworzył drzwi prowadzące do Północnoamerykańskiego Biura Badań, a w holu czekał już na niego Crawford.

— Chodźmy — rzekł krótko Crawford.

Odwrócił się i długim holem pomaszerował przed siebie. Vickers spojrzał na zegarek i szybko policzył pozostający mu czas. Nieźle, pomyślał. Wciąż miał w zapasie dwie lub trzy minuty. Na szczęście przekonanie Crawforda nie trwało tak długo, jak tego oczekiwał.

Za dziesięć minut zadzwoni Ann. To, co stanie się w ciągu tych dziesięciu minut, zadecyduje o sukcesie lub porażce.

Crawford zatrzymał się przed drzwiami na końcu holu.

— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Vickers?

Vickers skinął głową.

— Pamiętaj, jeden błąd i… — Tu Crawford syknął znacząco przesuwając palcem po gardle.

— Jasne — upewnił go Vickers.

— Ludzie, którzy tam siedzą, są desperatami. Masz jeszcze czas na ucieczkę. Nie powiem im, że byłeś tutaj.

— Kończ już to gadanie, Crawford.

— Co tam masz?

— Film dokumentalny. Pomoże mi wytłumaczyć to, co chcę wam przekazać. Macie tu jakiś projektor?

Crawford skinął głową.

— Mamy projektor, ale bez operatora.

— Poradzę sobie — zapewnił go Vickers.

— Chcesz nam zaproponować interes?

— Raczej jedyne wyjście z sytuacji.

— Dobra, wchodź.

W pokoju zasłonięto kotary, dzięki czemu panował tu lekki półmrok, w którym długi stół z siedzącymi przy nim mężczyznami wydawał się tylko rzędem białych twarzy.

Vickers poszedł za Crawfordem wzdłuż stołu. Jego stopy zapadały się głęboko w puszysty dywan. Przyjrzał się siedzącym przy stole i zauważył, że wielu z nich jest znanymi publicznie osobami.

Po prawej ręce Crawforda siedział bankier oraz mężczyzna, który raz po raz wzywany był do Białego Domu, gdzie powierzano mu bardzo delikatne misje dyplomatyczne. Byli tam również inni, których rozpoznał, jak również tacy, których widział pierwszy raz w życiu. Niektórzy mieli na sobie dziwne szaty świadczące o przynależności do innej kultury.

Oto patrzył na śmietankę Północnoamerykańskiego Biura Badań, mężczyzn, którzy prowadzili zwykłych ludzi do walki przeciw rasie mutantów. Desperatów Crawforda.

— Zdarzyła się dziwna rzecz, panowie — zaczął Crawford. — Rzecz bardzo dziwna. Gościmy dziś u nas mutanta.

W ciszy białe twarze skierowały się na Vickersa, po czym z powrotem na Crawforda, który kontynuował wypowiedź. — Pan Vickers — ciągnął Crawford — jest naszym dawnym znajomym. Zapewne pamiętacie, panowie, że dyskutowaliśmy już o nim. Mieliśmy kiedyś nadzieję, że dzięki niemu uda się rozwiązać problem różnic między dwoma rozgałęzieniami tej samej rasy. Pan Vickers przychodzi dziś do nas z własnej woli i twierdzi, że zna rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Nie powiedział mi jednak, na czym rozwiązanie to miałoby polegać. Przyprowadziłem go więc bezpośrednio do was. Oczywiście od was zależy, panowie, czy chcecie wysłuchać, co ma do powiedzenia.