Выбрать главу

— To niemożliwe — zaprotestował Vickers.

— Oczywiście, że to niemożliwe — zgodził się Crawford. — Te domy niewątpliwie są z drewna i innych materiałów i ktoś niewątpliwie je buduje.

— Jeszcze jedno pytanie, panie Crawford. Dlaczego w ogóle tak się tym zainteresowaliście?

— No cóż — zmieszał się Crawford. — Tego właściwie nie powinienem panu mówić.

— Ale teraz już pan musi.

— Miałem zamiar nakreślić lepiej całą sytuację, żeby pan zrozumiał, do czego zmierzam. Obawiam się, że bez tego to co powiem, może wydać się panu śmieszne.

— Ktoś pana zastraszył — zauważył Vickers. — Oczywiście nie przyzna się pan, ale jest pan poważnie przestraszony.

— Owszem, przyznaję, że ma pan rację. Ale to nie ja jestem przestraszony, panie Vickers. To przemysł, przemysł całego świata.

— Uważa pan, że ludzie, którzy produkują i sprzedają te domy, to ci sami, którzy stworzyli wieczny samochód, zapalniczki i żarówki?

Crawford skinął głową.

— I węglowodany — dodał. — To straszne, kiedy się o tym pomyśli. Ktoś stara się zniszczyć przemysł i wyrzucić miliony ludzi na bruk. Następnie te same osoby oferują tymże milionom pożywienie, dzięki któremu mogą oni przeżyć. Bez żadnych ograniczeń i formalności, jakie zawsze towarzyszyły pomocy społecznej.

— Ma pan na myśli spisek polityczny?

— To coś więcej. Jesteśmy przekonani, że chodzi o zaplanowany i przemyślany atak na światową gospodarkę. O strategiczny ruch mający na celu zdyskredytowanie systemu społecznego i ekonomicznego, a co za tym idzie, systemu politycznego. Nasz system bazuje na kapitale, niezależnie od tego czy jest to kapitał prywatny, czy kontrolowany przez państwo, oraz na założeniu, że robotnik zarabia na życie swą codzienną pracą. Jeśli te dwie rzeczy przestaną istnieć, kapitał i praca, to podstawa systemu będzie zniszczona.

— Jacy „my”? — spytał Vickers.

— Północnoamerykańskie Biuro Badań. — A dokładniej?

— Widzę, że robi się pan coraz bardziej dociekliwy — zauważył Crawford.

— Chciałbym wiedzieć, z kim rozmawiam, czego pan ode mnie chce i o co w tym wszystkim chodzi.

Crawford siedział przez dłuższą chwilę bez słowa, aż w końcu powiedział:

— Właśnie to miałem na myśli, kiedy mówiłem, że sprawa nie powinna opuścić tego pokoju.

— Nie mam zamiaru składać przysiąg, jeśli o to panu chodzi — oświadczył Vickers.

— Cofnijmy się trochę w czasie i spójrzmy na historię. Crawford zmienił temat. — Wtedy zrozumie pan, kim jesteśmy. Pamięta pan maszynkę do golenia? To był pierwszy „wieczny” wynalazek. Wieść szybko się rozniosła i każdy poszedł do najbliższego sklepu, żeby kupić sobie takie urządzonko. W tamtych czasach maszynka do golenia starczała na parę razy, potem trzeba ją było wyrzucić i kupić nową. Oznacza to, że każdy co jakiś czas kupował nową maszynkę. Dlatego też przemysł produkujący je kwitł. Zatrudniał tysiące pracowników i w czasie swej działalności zapewniał określony zysk tysiącom handlowców. Był to też pośrednio rynek sprzedaży producentów stali. Innymi słowy był to czynnik ekonomiczny, który w połączeniu z tysiącem innych podobnych czynników ekonomicznych budował obraz przemysłu światowego. I co się stało?

— Nie jestem ekonomistą, ale to mogę panu powiedzieć odparł Vickers. — Nikt nie kupował już maszynek do golenia. W ten sposób ta gałąź przemysłu załamała się.

— No, oczywiście nie w tak szybkim tempie — zauważył Crawford. — Wielki przemysł jest bardzo skomplikowaną strukturą, która umiera dość wolno, nawet jeśli przestanie się kupować jego produkty i sprzedaż spadnie prawie do zera. Ale oczywiście ma pan rację. Przemysł załamał się.

A potem była zapalniczka. Mała rzecz, ale dość ważna, jeśli spojrzy się na nią przez pryzmat sprzedaży światowej. I tu stała się rzecz podobna. Wreszcie nastały nieprzepalające się żarówki. I wszystko odbyło się dokładnie w taki sam sposób. Trzy gałęzie przemysłu znikły w ciągu paru miesięcy. Powiedział pan przed chwilą, że jestem przestraszony i przyznałem panu rację. To właśnie po żarówkach przestraszyliśmy się nie na żarty. Bo jeśli ktoś zniszczył trzy gałęzie przemysłu, to dlaczego nie miałby zniszczyć kolejnych trzech, trzydziestu, trzystu, albo w ogóle wszystkich?

Wtedy zorganizowaliśmy się. Mówiąc „my” mam na myśli przemysł światowy, nie tylko amerykański, ale również brytyjski, rosyjski, europejski i wszystkie pozostałe. Oczywiście znaleźli się i sceptycy. Nadal są tacy, którzy nie chcą się przyłączyć, ale właściwie mogę panu powiedzieć, że nasza organizacja reprezentuje i wspierana jest przez wszystkie ważniejsze państwa świata. Tak jak już powiedziałem, wolałem panu tego nie wyjawiać, ale cóż, stało się.

— W tym momencie nie mam zamiaru nikomu o tym mówić — zapewnił go Vickers.

— Zorganizowaliśmy się — ciągnął Crawford — i oczywiście, jak może pan sobie wyobrazić, stanowimy poważną siłę. Stworzyliśmy kilka przedstawicielstw i wywarliśmy odpowiedni nacisk, dzięki czemu udało nam się załatwić parę rzeczy. Przede wszystkim żadna gazeta, żadne pismo ani stacja radiowa nie przyjmą reklamy tych produktów ani nie napomkną o ich istnieniu w podawanych przez siebie informacjach. Poza tym żaden większy sklep perfumeryjny ani żaden inny sklep nie będzie sprzedawał tych maszynek do golenia, żarówek ani zapalniczek.

— To dlatego zorganizowali sklepy „1001 drobiazgów”?

— Właśnie — odparł Crawford.

— Jest ich coraz więcej — stwierdził Vickers. — Parę dni temu otworzyli kolejny w Cliffwood.

— Zorganizowali sklepy „1001 drobiazgów” — ciągnął Crawford — i stworzyli nową formę reklamy. Zatrudnili tysiące mężczyzn i kobiet, którzy chodzą tu i tam i mówią napotkanym ludziom: „Czy słyszał pan o tych wspaniałych wynalazkach? Nie? Niech pan tylko posłucha…” Coś w tym stylu. Rozumie pan, chodzi im o nawiązanie osobistych kontaktów, które są najlepszą formą reklamy. Ale taka reklama jest o wiele droższa, niż może pan to sobie wyobrazić.

Zorientowaliśmy się, że stoimy w obliczu nie tylko płodnego geniuszu wynalazczego, ale również prawie nieograniczonego kapitału finansowego.

Badaliśmy dalej sprawę. Staraliśmy się ustalić, kim są producenci, w jaki sposób działają i jaki jest ich cel. Ale jak już panu powiedziałem, nie udało nam się niestety nic odkryć.

— Przecież można chyba skierować sprawę na drogę sądową — zasugerował Vickers.

— Podjęliśmy wszystkie możliwe kroki sądowe, ale ci ludzie są kryci na całej linii. Podatki? Płacą. Nawet sami nalegają, żeby je płacić. I żeby nie było żadnych wątpliwości i dochodzeń, płacą więcej niż powinni. Zasady działania firmy? Są bardzo skrupulatni, jeśli chodzi o ich przestrzeganie. Ubezpieczenie społeczne? Płacą ogromne sumy na ubezpieczenia zgodnie z długimi listami płac swoich pracowników, które, jak sądzimy, są fikcyjne, ale nie można do nich pójść i powiedzieć: Słuchajcie, przecież ludzie figurujący na waszych listach w ogóle nie istnieją. Mógłbym mnożyć takie przykłady, ale myślę, że pan zrozumiał. Staraliśmy się wykorzystać wszystkie możliwe kruczki prawne, tak że nasi adwokaci dostają bólu głowy od myślenia.