Выбрать главу

Zakończył pieśń z chwilą, gdy zaschło mu w gardle. Wówczas też zobaczył coś, co kompletnie zmroziło krew w jego żyłach. Spomiędzy czarnych kolumn potężnych pni spoglądała na niego para czerwonych oczu.

Kith-Kanan starał się zgadnąć, czym mogło być owo stworzenie, ale żadna z możliwości nie przynosiła pocieszenia. Wilk, niedźwiedź, płowa pantera... Oczy mrugnęły i zniknęły w mroku. Młodzieniec zerwał się na równe nogi i pochwycił jeden z otaczających ognisko rozgrzanych kamieni. Cisnął nim w miejsce, gdzie po raz ostatni widział czerwone ślepia. Kamień uderzył głucho w leśne poszycie. Po nim zapadła głucha cisza. Nawet świerszcze umilkły.

Kith-Kanan wyczuł, że jest obserwowany i obrócił się w prawo. Czerwone oczy powróciły i widoczne zaledwie stopę nad ziemią pełzły teraz w jego kierunku.

„Ciemność jest moim wrogiem", zrozumiał nagle. „Cokolwiek zobaczę, mogę z tym walczyć". Chwytając w dłonie garść wyschniętych liści, cisnął ją do ogniska. Chwilę później dogasające płomienie strzeliły w niebo z nową siłą i Kith-Kanan ujrzał przyciśnięte do ziemi długie, smukłe ciało. Czerwone oczy zatrzymały się i niespodziewanie oderwały się od ziemi. To była Anaya.

— Rozmawiałam z Panią Lasu — rzekła chłodno, a jej oczy zalśniły czerwienią w blasku tańczących płomieni. — Mówiłeś prawdę.

Anaya przeszła kilka kroków w bok, nawet przez chwilę nie odrywając wzroku od Kith-Kanana. Pomimo dobrych wieści książę miał wrażenie, ze dziewczyna zaraz się na niego rzuci. Zamiast tego Anaya przykucnęła i wbiła wzrok w ognisko. Z rzuconej w płomienie garści liści pozostała już tylko kupka tlących się popiołów.

— Mądrze zrobiłeś, rozpalając ogień — rzekła. Przywołałam Czarnych Pełzaczy, żeby mieli cię na oku podczas mojej rozmowy z Panią Lasu

Kith-Kanan wyprostował ramiona z wystudiowaną nonszalancją.

— Kim są Czarni Pełzacze? — Pokażę ci. — Anaya podniosła z ziemi uschniętą gałąź i włożyła ją pomiędzy węgielki Przez chwilę znad gałęzi unosiły się gęste kłęby dymu, po czym patyk zajął się ogniem. Trzymając go w dłoni, elfka podeszła do granicy otaczających polanę drzew. Gdy Anaya pokazała mu, co czaiło się w mroku, Kith-Kanan stracił resztki z trudem wywalczonego spokoju.

Każdy pień, każda gałąź i każdy skrawek ziemi pokryte były dywanem czarnych, pełzających stworzeń. Świerszcze, krocionoga koniki potne, pająki rozmaitych rodzajów i rozmiarów, skorki, pluskwy, wielkie jak pięść żuki, karaluchy, gąsienice, ćmy, olbrzymie muchy i cykady... Były, wszędzie wokół, pokrywając sobą dosłownie wszystko. Trwały w bezruchu, wyraźnie na coś czekając.

Anaya wróciła do ogniska, podczas gdy Kith-Kanan stał w miejscu pobladły z obrzydzenia.

— Jaką ty wiedźmą jesteś? — wydyszał. Dowodzisz całym tym robactwem?

— Nie jestem wiedźmą. Las jest mym domem, a ja jestem jego strażniczką. Czarni Pełzacze dzielą go ze mną. Ostrzegłam ich, kiedy opuściłam polanę, więc zgromadzili się, by mieć cię na oku.

— Skoro już wiesz, kim jestem, możesz ich odesłać — powiedział Kith-Kanan.

— Oni już odeszli. Nie słyszałeś? — zakpiła.

— Nie, nie słyszałem. — Kith-Kanan rozejrzał się i dookoła, ocierając rękawem spoconą twarz. Całą uwagę skupił na fascynującej elfce, wymazując z pamięci wspomnienie Czarnych Pełzaczy. Patrząc na jej pomalowane ciało i brudny strój ze skóry jelenia, Kith-Kanan nie potrafił ocenić, ile lat może mieć Anaya, ani nawet na ile wygląda. Elfka siedziała teraz w kucki, leniwie kołysząc się na palcach. Książę dorzucił do ognia kilka gałązek i na polanie zrobiło się trochę jaśniej.

— Pani Lasu mówi, że jesteś tu, żeby odegnać intruzów — powiedziała Anaya. — Słyszałam ich, wyczuwałam ich zapach i widziałam zniszczenia, których się dopuścili. Nigdy nie wątpiłam w słowa wielkiego jednorożca, ale nie wiem, jak mógłbyś kogokolwiek przepędzić. Nie jesteś leśnym strażnikiem i cuchniesz miejscem, gdzie ludzi jest wielu, a drzew nie ma prawie wcale.

Kith-Kanan miał serdecznie dość ciągłych uszczypliwości Kagonesti. Wybaczał je Mackeliemu, który był ledwie chłopcem, ale jeśli chodziło o dzikuskę, tego było już za wiele.

— Jestem księciem Królewskiego Rodu — odparł dumnie. — Szkolono mnie na wojownika. Nie wiem, kim są owi intruzi ani jak wielu ich jest, ale uczynię wszystko, co w mojej mocy, by ich przegnać. Nie musisz mnie lubić, Anayo, ale lepiej nie obrażaj mnie zbyt często. — Po tych słowach wsparł się na łokciach. — W końcu, kto kogo powalił na ziemię?

Elfka szturchnęła gałęzią tańczące płomienie.

— Pozwoliłam, żebyś odebrał mi nóż — odparła beznamiętnie.

Kith-Kanan usiadł zdumiony. — Co zrobiłaś?

— Zdawałeś się tak niezdarny, że nawet nie przyszło mi do głowy, żebyś mógł mi zagrozić. Pozwoliłam ci zdobyć przewagę, żebym mogła zobaczyć, co zrobisz. Nie mogłeś poderżnąć mi gardła tym krzemiennym nożem. Jest tępy jak zęby krowy.

Pomimo złości Kith-Kanan zdał sobie sprawę, że się uśmiecha.

— Chciałaś zobaczyć, czy jestem litościwy, o to ci chodziło?

— Taki był mój cel — odparła.

— W takim razie, chyba rzeczywiście jestem powolnym, tępym przybyszem.

— W twoim ciele drzemie siła — przyznała — ale walczysz niczym spadający głaz.

— Do tego pewnie nie umiem odpowiednio oddychać. — Kith-Kanan zaczynał zastanawiać się, jak przeżył ostatnie dziewięćdziesiąt lat, będąc tak nieudolny.

Wzmianka o oddychaniu przypomniała mu o Mackelim i książę oznajmił Anayi, że chłopiec wciąż nie wróci do domu.

— Czasami Keli pozostaje w lesie nawet dłużej niż teraz — odparła, z lekceważeniem machając dłonią.

Nieobecność chłopca wciąż go niepokoiła, ale Kith-Kanan uświadomił sobie, ze Anaya znała Mackeliego dużo lepiej od niego. W tej samej chwili żołądek księcia postanowił przypomnieć o sobie donośnym burknięciem, na co Kith-Kanan pomasował go, czerwieniąc się ze wstydu.

— Wiesz, strasznie jestem głodny — poinformował elfkę.

Anaya bez słowa zniknęła w głębi dębu. Po chwili wróciła, niosąc ze sobą kawałek wędzonych sarnich żeberek, owiniętych w płaty kory. Kith-Kanan potrząsnął głową, dziwiąc się, gdzie owe przysmaki ukrywały się przez ostatnich kilka tygodni.

Elfka przycupnęła przy ognisku, w charakterystycznym dla niej przysiadzie, po czym z wiszącej u pasa sakwy wyciągnęła smukłe, krzemienne ostrze. Wprawnymi, delikatnymi cięciami rozpruła żeberka i zaczęła jeść.

— Mogę trochę dostać? — spytał Kith-Kanan z rozpaczą w głosie. W odpowiedzi Anaya rzuciła mu dwa żeberka. Kith-Kanan wiedział, że wszelkie niuanse zachowania się przy stole były jej obce, jednak sam widok wędzonego mięsa sprawił, że ślina napłynęła mu do ust. Natychmiast podniósł żeberko i oderwał od niego spory kawałek mięsa. Było twarde i pikantne, ale smakowało wyśmienicie. Podczas gdy Kith-Kanan delikatnie skubał pojedyncze kawałki, Anaya obgryzała je do kości. Wyczyściła żeberka szybciej niż ktokolwiek, kogo książę znał.

— Dziękuję — powiedział szczerze.

— Nie powinieneś mi dziękować. Teraz, kiedy zjadłeś moje mięso, musisz robić dokładnie to, co ci każę — odpowiedziała stanowczym tonem.

— O czym ty mówisz? — spytał Kith-Kanan, marszcząc brew. — Książę Silvanesti nie służy nikomu poza Mówcą i bogami.

Anaya wrzuciła do ognia obgryzione kości.

— Nie jesteś już w Miejscu Wież. To jest dziki las, a pierwsze jego prawo brzmi: jesz to, co upolujesz własnymi rękami. Jeśli zaś jesz to, co dają ci inni, nie jesteś wolną osobą, lecz kwilącym dzieckiem, które musi być karmione.