Выбрать главу

— Nie zdawałem sobie sprawy; jak bardzo tęskniłem za tym wszystkim — rzekł Kith-Kanan, mijając konno wózek pełen dojrzałych melonów.

— Tęskniłeś za czym, szlachetny książę? — spytał Dunbarth.

— Za miastem. Choć las stał się mym domem, jakaś część mnie ciągle tu żyje. To tak, jakbym widział Silvanost po raz pierwszy!

Obaj, elf i krasnolud, odziani byli skromnie, bez kunsztownych haftów, złotej biżuterii czy innych zewnętrznych oznak twej pozycji. Nawet ich konie osiodłane były w najprostsze z możliwych uprzęży. Kith-Kanan niczym rybak nałożył na głowę kapelusz z szerokim rondem, chcąc jak najlepiej ukryć swe królewskie pochodzenie. Obaj chcieli obejrzeć miasto, nie otoczyć się tłumami.

Jadąc razem, mężczyźni opuścili ulicę Feniksa i ruszyli w dół wąską alejką. Tutaj zapach rzeki zdawał się Kith-Kananowi jeszcze bardziej intensywny. Kiedy w końcu dotarli do starej części targowiska, zniszczonej przez zamieszki, a teraz w trakcie odbudowy, Kith-Kanan ściągnął wodze i z uwagą przyjrzał się okolicy. Całe targowisko, od miejsca, w którym zatrzymał się jego koń, aż do brzegów Thon-Thalasu, zostało dosłownie zrównane z ziemią. Wszędzie dookoła uwijały się grupy elfów Kagonesti, piłując drewniane bale, ciągnąc kamienne bloki i mieszając zaprawę. Tu i ówdzie, kierując pracą, stał kapłan E’li.

Przy znacznie większych projektach, takich jak wysoka wieża, potrzebna była magia, dzięki której kształtowano i wznoszono kamienne ściany, a potężne bloki łączyły się w całość bez użycia zaprawy, podczas gdy przy tworzeniu zwykłych targowych budowli były stosowane najprostsze techniki.

— Skąd pochodzą ci wszyscy robotnicy? — zastanawiał się głośno Kith-Kanan.

— Na moje oko, są to niewolnicy z położonych na północy i zachodzie majątków, należących do kapłanów E’li — odparł beznamiętnie Dunbarth. — Niewolnicy? Przecież Mówca nałożył surowe restrykcje co do liczby niewolników, jaką ktokolwiek może posiadać!

Dunbarth pogładził swą kręconą brodę.

— Wiem, że może to zszokować Waszą Wysokość jednak poza granicami Silvanostu prawa Mówcy nie zawsze są respektowane. Nagina się je tak, aby odpowiadały potrzebom bogatych i wpływowych.

— Jestem pewien, ze mój ojciec nic o tym nie wie — stwierdził stanowczo Kith-Kanan.

— Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość, jednak moim zdaniem wie — zauważył Dunbarth. — Wasza matka, lady Nirakina, wiele razy nadaremnie błagała Mówcę, aby uwolnił niewolników.

— Skąd o tym wiesz? Czyż nie są to poufne, pałacowe informacje?

Słysząc to, krasnolud uśmiechnął się dobrotliwie.

— Zadaniem dyplomaty nie tylko jest mówienie, ale także słuchanie. Pięć tygodni w Pałacu Quinari może wtajemniczyć przybysza w rozmaite plotki i innego rodzaju czcze gadanie. Wiem niemal wszystko o życiu uczuciowym pałacowej służby, a także o tym, kto spośród arystokracji pije zbyt dużo; nie mówiąc nawet o smutnej sytuacji niewolników w waszej pięknej stolicy. — Wraz z ostatnim słowem uśmiech Dunbartha zniknął.

— To niedopuszczalne! — Rumak Kith-Kanana wyczuł wzburzenie swego jeźdźca i tanecznym krokiem zatoczył szeroki łuk. — Natychmiast położę temu kres!

Mówiąc to, Kith-Kanan ściągnął wodze i odwrócił głowę swego wierzchowca. Zanim jednak zdołał zbliżyć się do któregoś z nadzorujących kapłanów, Dunbarth chwycił jego lejce i zatrzymał go w miejscu.

— Nie spiesz się zbytnio, mój książę. Kapłani są niezwykle wpływowi. Mają przyjaciół na dworze, którzy z całą pewnością opowiedzą się przeciwko tobie.

Kith-Kanan był wyraźnie oburzony słowami krasnoluda.

— Kogo masz na myśli? — spytał. Dunbarth spuścił wzrok.

— Mam na myśli twojego brata, szlachetnego Sithasa.

Pod szerokim rondem kapelusza Kith-Kanan zmrużył oczy.

— Mój brat nie jest poganiaczem niewolników. Dlaczego mi to mówisz, panie?

— Mówię tylko to, co jest prawdą, Wasza Wysokość. Znasz dwór i wiesz, jak tworzą się sojusze. Książę Sithas stał się obrońcą świątyń. W zamian za to otrzymał poparcie kapłanów.

— Przeciwko komu?

— Każdemu, kto mu się sprzeciwia. Na przykład kapłance Miritelisinie ze Świątyni Quenesti Pah. Próbowała ona bronić tych, którzy uciekli z rzezi na równinach. Wiesz przecież o zamieszkach? — Kith-Kanan znał wersję zdarzeń opowiedzianą mu przez Sithasa, poprosił więc Dunbartha, aby ten kontynuował. — Zamieszki rozpoczęły się, ponieważ książę Sithas, kapłani, a także mistrzowie gildii chcieli usunąć z miasta biednych farmerów. Miritelisina ostrzegła ich, jednak oni opacznie rozumiejąc jej słowa, uwierzyli, ze zostaną wysiani z powrotem na równiny, i wszczęli bunt. Za to kapłanka została osadzona w więzieniu. Mówca pozwolił jej opuścić mury lochów, jednak ona kontynuuje swe dzieło w imię biednych i bezdomnych.

Kith-Kanan nie przemówił nawet słowem, przyglądając się mijającej ich trójce Kagonesti, na ramionach których spoczywał gruby na dziesięć cali, drewniany bał. W każdym z nich widział Anayę — te same ciemne oczy i włosy, to samo umiłowanie wolności.

— Muszę się temu sprzeciwić — rzekł w końcu. — To potworne, że jeden z pierworodnych ludów zniewala inny.

— Nie będą cię słuchali, Wasza Wysokość — odparł szybko Dunbarth.

Kith-Kanan skierował swego wierzchowca w kierunku pałacu.

— Usłyszą mnie. Jeśli nie będą chcieli słuchać, będę krzyczał do nich tak długo, aż to zrobią.

Z powrotem jechali żwawym cwałem, omijając zatłoczone uliczki w centrum miasta i trzymając się nadbrzeżnych alejek. Z chwilą gdy dotarli do pałacowego placu, z nieba spadły pierwsze krople delikatnego deszczu. Mackeli stał na dziedzińcu, odziany w swe nowe szaty giermka — ćwiekowaną, skórzaną kamizelka i hełm. Kiedy Kith-Kanan zatrzymał rumaka, Mackeli pospieszył do niego i trzymając wodze, czekał, aż książę zsiądzie z konia.

— Wyglądasz doskonale — rzekł Kith-Kanan, mierząc wzrokiem strój chłopca.

— Jesteś pewien, że to właśnie noszą giermkowie? — spytał Mackeli. Po tych słowach wetknął palce za ciasny kołnierz i szarpnął sztywną skórę. — Czuję się, jak gdybym został połknięty przez wielkiego wołu.

Kith-Kanan roześmiał się, klepiąc Mackeliego po ramieniu.

— Poczekaj, aż założysz swą pierwszą, prawdziwą zbroję — rzekł żywiołowo. — Poczujesz się wówczas, jak gdybyś został połknięty przez jednego z naszych gigantycznych żółwi!

Cała trójka zostawiła konie służącym, którzy odprowadzili je do stajni, podczas gdy oni sami weszli do pałacu. Natychmiast u ich boku pojawiły się pokojówki, niosąc w dłoniach suche ręczniki. Kith-Kanan i Dunbarth pobieżnie wytarli twarze, po czym oddali ręczniki służącym. Tylko Mackeli wycierał się długo i ostrożnie, z nieskrywanym zainteresowaniem przyglądając się dziewczętom. Obie panny, z których każda była mniej więcej w wieku Mackeliego, zarumieniły się pod czujnym spojrzeniem młodzieńca.

— Ruszaj się — mruknął Kith-Kanan, ciągnąc Mackeliego za rękaw. Zniecierpliwiony Dunbarth wyciągnął ręcznik z rąk chłopca i oddał go jednej z pokojówek

— Jeszcze nie skończyłem — zaprotestował Mackeli. — Gdybyś wycierał się dłużej, starłbyś z siebie nie tylko skórę, ale także i włosy — zauważył krasnolud.