Выбрать главу

— To może mam ją zaatakować bagnetami? — pogardliwie powiedział O’Donnell.

Mikehill westchnął w milczeniu i usiadł w fotelu. Był przekonany, że każde przedsięwzięcie już w założeniu jest bezsensowne.

Eksperci poprzestali na jednym kierunku działania. Sytuacja stała się tak groźna, że nie usiłowano szukać innych dróg wyjścia prócz próby siły. A pijawce właśnie tego było potrzeba.

Do namiotu generała wszedł Alenson, a za nim jeszcze sześciu uczonych.

— Tak więc mamy znakomitą okazję rozłupać naszą planetę na dwie części — powiedział.

— Wojna to wojna — krótko przeciął O’Donnell. — Więc zaczynamy?

I nagle Mikehill zrozumiał, że O’Donnella wcale nie interesuje, co stanie się z Ziemią. Interesowało go tylko to, że dokona tak niebywałego wybuchu, jakiego jeszcze nie dokonał żaden człowiek.

— Chwileczkę — powiedział Alenson. — Niech każdy wypowie swoje własne zdanie.

— Proszę pamiętać — syknął generał — że według waszych obliczeń, pijawce co godzinę przybywa dwadzieścia stóp.

— I szybkość ta wzrasta z każdą godziną — dodał Alenson — ale decyzja, jaką musimy podjąć, jest zbyt poważna.

W tym momencie Mikehill pomyślał o gromach i błyskawicach Zeusa. Przydałoby się coś takiego. Albo… siła Herkulesa. Albo… Nieoczekiwana myśl przyszła mu do głowy.

— Panowie, wydaje mi się, że znalazłem inne wyjście. Słyszeliście kiedykolwiek o Anteuszu?

Im więcej jadła, tym szybciej rosła i była coraz bardziej głodna. Wiele rzeczy ożyło w jej pamięci. Kiedyś zjadła planetę. Potem skierowała się ku najbliższej gwieździe i pożarła ją, nasyciwszy komórki energią potrzebną do dalszej drogi. Ale w pobliżu nie było więcej pożywienia, a następna gwiazda błyszczała nieskończenie daleko.

Masa przekształciła się w energię lotu i została rozproszona na dalekiej drodze.

Stała się martwym niewielkim pyłkiem lecącym bez celu wśród gwiazd.

Tak było. Teraz wydawało się jej, że przypomina też sobie o wiele wcześniejsze własne dzieje. Czasy, kiedy zjadała całe gwiezdne korytarze, rozrastała się, pęczniała. A gwiazdy umykały w popłochu i zbijały się w galaktyki i konstelacje.

Czyżby to jej się przyśniło?

Stopniowo pożerała Ziemię, zdumiewając się znikaniem tej wspaniałej strawy. I oto znowu pojawiło się pożywienie tuż obok, ale tym razem nad nią.

Czekała, ale było nieosiągalne. Wyraźnie czuła, jakie jest czyste i sycące.

Dlaczego nie spada?

Wreszcie pijawka uniosła się całą swą masą i sama pomknęła w jego kierunku.

Pożywienie oddalało się od powierzchni Ziemi. Koszmarnie drażniący, słodki kąsek ulatywał w kosmos, a ona w ślad za nim…

O’Donnell roznosił uczonym szampana. Oficjalny obiad miał odbyć się później, ale już należało jakoś uczcić zwycięstwo.

— Proponuję wypić — uroczyście powiedział generał. Wszyscy podnieśli kieliszki. Nie uczynił tego tylko porucznik obsługujący pulpit kierujący lotem rakiety. — Za profesora Mikehilla, za jego pomysł… jak go on nazwał?

— Anteusz. — Mikehill z wolna popijał szampana i mimo wszystko nie był zachwycony. — Anteusz, zrodzony z Gei, bogini Ziemi, i Posejdona, boga morza. Niepokonany bohater. Za każdym razem, kiedy Herkules rzucał go o Ziemię, on znów podnosił się, pełen nowych sił, których nabierał przez kontakt z nią. Dopóki Herkules nie oderwał go od matki i nie uniósł w powietrze.

Moriarty zamruczał coś pod nosem.

Szybko przesuwał suwak logarytmiczny i coś zapisywał. Alenson pił w milczeniu i też wyglądał niewesoło.

— Dlaczego jesteście tacy naburmuszeni? — O’Donnell ciągle nalewał. — Potem porachujecie. Teraz wypijmy zwrócił się do operatora. — Jak tam wyglądają sprawy?

Myśli Mikehilla krążyły wokół rakiety. Pojazd zdalnie kierowany był cały wyładowany materiałem radioaktywnym. Wisiał nad pijawką, dopóki nie poleciała w ślad za nim, łapiąc się na przynętę. Anteusz oderwał się od matki Ziemi i począł tracić swą siłę. Operator tak prowadził kosmiczny pojazd, aby przez cały czas znajdował się w pobliżu pijawki, ale by ona nie mogła go dosięgnąć.

Pojazd i pijawka leciały ku Słońcu.

— Świetnie, sir — zaraportował porucznik — znajdują się teraz wewnątrz orbity Merkurego.

— Panowie — powiedział generał — przysięgam sobie zniszczyć tę sztukę. Innym, prostszym sposobem, ale to nieważne. Najważniejsze zniszczyć. Zagłada to niekiedy święta rzecz. Tak jak w tym wypadku, panowie. I jestem szczęśliwy.

— Zawróćcie statek! — krzyknął nagle Moriarty. Był blady jak śnieg. — Zawróćcie tę przeklętą rakietę! Potrząsnął im przed oczami plikiem pokrytych cyframi kartek. Łatwo było zrozumieć te cyfry. Oznaczały szybkość wzrostu pijawki, szybkość zużywania przez nią energii idącej od Słońca w miarę zbliżania się do niego.

— Ona zeżre Słońce — cicho powiedział Moriarty. Pokój zamienił się w piekło. Wszyscy starali się wytłumaczyć O’Donnellowi, w czym rzecz. Potem sam Moriarty. W końcu Alenson.

— Ona rozrasta się tak szybko, a leci z taką małą prędkością i pochłania tyle energii, że kiedy dotrze do Słońca, jej rozmiary będą na tyle wielkie, że rozprawi się z nim. O’Donnell zwrócił się do operatora i rozkazał:

— Zawrócić ich!

Wszyscy w największej ciszy zastygli przed ekranem radaru.

Pożywienie nagle zboczyło z jej drogi i umknęło w bok. Przed nią znajdowało się ogromne źródło strawy, ale jeszcze było nieosiągalne. Inne pożywienie natomiast było tuż przy niej, niesamowicie blisko. A więc bliższe czy dalsze?

Całe ciało domagało się jedzenia: teraz, natychmiast… Ruszyła ku bliższej porcji, oddalając się wraz z nią od Słońca. Na tamto jeszcze przyjdzie czas.

Odetchnęli z ulgą. Niebezpieczeństwo było tak blisko! — W jakiej części nieba znajdują się teraz? — spytał generał.

— Myślę, że mogę pokazać — rzekł astronom. — Gdzieś w tym miejscu — wskazał ręką, podchodząc do otwartych drzwi.

— Wspaniale, poruczniku! — O’Donnell zwrócił się do operatora. — Do dzieła!

Uczeni osłupieli. Operator pomanewrował nad pulpitem i kropka zaczęła doganiać punkcik.

— Stój pan! — ryknął generał. Jego rozkazujący głos zatrzymał Mikehilla, który ruszył w stronę pulpitu. Wiem, co robię, został zbudowany specjalnie w tym celu. Kropka na ekranie dogoniła punkcik.

— Przysięgam sobie zniszczyć tę pijawkę — powiedział O’Donnell. — Nigdy nie będziemy bezpieczni, dopóki ona żyje — uśmiechnął się chytrze. — Może popatrzymy w niebo?

Generał skierował się do drzwi. W milczeniu poszli za nim.

— Nacisnąć guzik, poruczniku!

Operator wypełnił rozkaz. Wszyscy czekali w milczeniu. Na niebie zawisła świecąca gwiazda. Jej nagły blask rozświetlił mrok, potem zaczęła powoli gasnąć.

— Co pan zrobił? — wykrztusił Mikehill.

— W rakiecie były bomby wodorowe — uroczystym głosem wyjaśnił O’Donnell. — No jak, jest tam coś jeszcze na ekranie, poruczniku?

— Ani pyłku, sir.

— Panowie — powiedział generał — spotkałem wroga i zwyciężyłem go. Napijmy się szampana, panowie. Mamy powód!

Mikehill poczuł nagle atak duszności.

Pijawką wstrząsnął straszny strumień energii. Nie mogła tyle wchłonąć. Przez ułamek sekundy jej komórki drgały, potem przesyciły się i rozsypały po całym niebie.