Teppic smętnie kiwnął głową. Dios mówił o zazdrośnie strzeżonym przywileju, jedynym sposobie, by ubogi sługa mógł zapewnić sobie nieśmiertelność. Teppic pamiętał pogrzeb dziadka i dyskretne spory jego osobistych służących. Na długie dni zepsuło mu to nastrój.
— Tak, ale przecież to nie jest obowiązkowe — powiedział.
— Tak, sire. Nie jest obowiązkowe.
— Ojciec miał mnóstwo sług.
— Jak rozumiem, ta była jego ulubienicą, sire.
— Więc co ona właściwie zrobiła?
Dios westchnął jak ktoś, kto niezbyt rozgarniętemu dziecku próbuje tłumaczyć ważne sprawy.
— Odmówiła przyjęcia napoju, sire.
— Przepraszam. Mówiłeś, zdawało mi się, że to nie jest obowiązkowe.
— Tak, sire. Nie jest, sire. Jest całkowicie dobrowolne. To akt wolnej woli. A ona odmówiła, sire.
— Aha… To jedna z tych sytuacji… — mruknął Teppic.
Djelibeybi było zbudowane na tego rodzaju sytuacjach. Próba ich zrozumienia mogła człowieka doprowadzić do szaleństwa. Gdyby któryś z jego przodków zadekretował, że noc jest dniem, ludzie chodziliby i macali drogę przed sobą w pełnym świetle.
Wyprostował się.
— Podejdź, panienko — rozkazał. Zerknęła na Diosa.
— Jego Wielkość Król Teppicymon XXVIII…
— Czy za każdym razem musimy tego słuchać?
— Tak, sire… Pan Niebios, Woźnica Rydwanu Słońca, Sternik Barki Słońca, Strażnik Wiedzy Tajemnej, Władca Horyzontu, Wskazujący Drogę, Bicz Łaski, Wysoko Urodzony, Nieśmiertelny Król nakazuje ci wyznać swoją winę!
Dziewczyna wyrwała się strażnikom i drżąc z przerażenia, stanęła przed Teppikiem.
— On mówił, że wcale nie chce być pochowany pod piramidą — oświadczyła. — Mówił, że sama myśl o tych milionach ton kamieni nad nim wywołuje koszmary. Nie chcę jeszcze umierać!
— Odmawiasz radosnego przyjęcia trucizny? — zapytał Dios.
— Tak.
— Ależ, dziecko, wtedy król i tak będzie musiał skazać cię na śmierć. Z pewnością lepiej jest odejść z godnością, do lepszego życia w krainie umarłych.
— Nie chcę był sługą w krainie umarłych.
Jęk grozy wyrwał się zebranym kapłanom. Dios pokiwał głową.
— Zatem porwie cię Pożeracz Dusz — orzekł. — Sire, czekamy na twój wyrok.
Teppic uświadomił sobie, że wpatruje się w dziewczynę. Było w niej coś niepokojąco znajomego, czego nie mógł do końca zidentyfikować.
— Wypuście ją — powiedział.
— Jego Wielkość Król Teppicymon XXVIII, Pan Niebios, Woźnica Rydwanu Słońca, Sternik Barki Słońca, Strażnik Wiedzy Tajemnej, Władca Horyzontu, Wskazujący Drogę, Bicz Łaski, Wysoko Urodzony, Nieśmiertelny Król przemówił! Jutro o świcie zostaniesz rzucona krokodylom w rzece. Wielka jest mądrość króla!
Ptraci odwróciła się i spojrzała z nienawiścią na Teppica. Milczał. Nie śmiał się odezwać ze strachu, w co zmienią się jego słowa.
Odeszła w milczeniu, gorszym niż krzyki czy szlochy.
— To już ostatnia sprawa, sire — poinformował Dios.
— Udam się do moich pokojów — oświadczył lodowato Teppic. — Wiele spraw muszę przemyśleć.
— Zatem przyślę ci obiad, sire — zapewnił kapłan. — Smażone kurczę.
— Nienawidzę kurcząt. Dios uśmiechnął się.
— Ależ skąd, sire. W środy król zawsze rozkoszuje się kurczęciem.
Piramidy płonęły. Światło, jakie rzucały na ziemię, było przyćmione, słabe, niemal szare, lecz z każdego wierzchołka z trzaskiem strzelał w niebo jaskrawy zygzak. Cichy stuk metalu o kamień wyrwał Ptraci z niespokojnej drzemki. Wstała bardzo ostrożnie i na palcach podeszła do okna.
W przeciwieństwie do klasycznych okien w celach — które powinny być duże, przewiewne i dla zapewnienia więźniom drogi ucieczki wymagać jedynie usunięcia kilku niewygodnych prętów — to okno było zaledwie szczeliną szerokości sześciu cali. Siedem tysięcy lat nauczyło władców państwa nad Djelem, że cela służy do zatrzymania więźnia wewnątrz. Przez tę szczelinę człowiek mógł się wydostać tylko w kawałkach.
Na zewnątrz jakiś cień przesłonił blask piramid i głos szepnął:
— Psst.
Ptraci przycisnęła się do ściany i spróbowała dosięgnąć szczeliny.
— Kim jesteś?
— Jestem tu, żeby ci pomóc. A niech ich… Oni nazywają to oknem? Uważaj, spuszczam linę.
Gruby, jedwabny powróz, z węzłami w równych odstępach, opadł jej na ramię. Przyglądała mu się przez sekundę czy dwie, po czym zrzuciła buciki z zawiniętymi noskami i wspięła się w górę.
Oblicze po drugiej stronie szczeliny było częściowo zasłonięte czarnym kapturem, Ptraci zauważyła jednak wyraz niepokoju.
— Nie martw się — powiedziało.
— Nie martwiłam się. Próbowałam się trochę zdrzemnąć.
— Och. W takim razie przepraszam. Pójdę sobie i zostawię cię tutaj, dobrze?
— Ale rankiem obudzę się i wtedy zacznę się martwić. Na czym stoisz, demonie?
— Wiesz, co to są nity?
— Nie.
— No więc stoję na dwóch. Spoglądali na siebie w milczeniu.
— No dobrze — rzekło w końcu oblicze. — Muszę przebiec dookoła i wejść przez drzwi. Nie odchodź.
Z tymi słowami zniknęło w górze.
Ptraci zsunęła się na chłodne kamienie posadzki. Wejść przez drzwi! Nie wiedziała, jak ono potrafi tego dokonać. Istoty ludzkie muszą je najpierw otworzyć.
Skuliła się w najdalszym kącie celi i wpatrzyła w niewielki prostokąt drewna.
Mijały minuty. W pewnej chwili miała wrażenie, że coś słyszy — jakby ciche westchnienie.
Jeszcze później zabrzmiał cichy szczęk metalu, tak delikatny, że niemal poniżej granicy słyszalności.
Jeszcze trochę czasu nawinęło się na szpulkę wieczności i cisza za drzwiami, będąca ciszą wywoływaną przez brak Hałasu, z wolna zmieniła się w ciszę wywoływaną przez kogoś nie wydającego żadnego dźwięku.
Jest tuż za drzwiami, pomyślała.
Nastąpiła chwila wyczekiwania, kiedy Teppic oliwił wszystkie bolce i zawiasy, a kiedy przystąpił do ostatecznego ataku, drzwi otworzyły się z chwytającą za serce bezgłośnością.
— Jesteś tu? — odezwał się głos z ciemności. Ptraci wcisnęła się głębiej do kąta.
— Słuchaj, przyszedłem cię uratować.
Dostrzegła wreszcie czarny cień w słabym blasku piramid. Posuwał się do przodu bardziej niepewnie, niżby się tego spodziewała po demonie.
— Idziesz czy nie? — zapytał. — Ogłuszyłem tylko strażników, to przecież nie ich wina. Nie mamy zbyt wiele czasu.
— Rano mam zostać rzucona krokodylom — szepnęła Ptraci. — Sam król to nakazał.
— Prawdopodobnie się pomylił.
Ptraci z niedowierzaniem i lękiem otworzyła szeroko oczy.
— Pożeracz Dusz mnie porwie! — oznajmiła.
— A chcesz tego? Zawahała się.
— No widzisz — powiedziała postać i chwyciła ją za rękę. Wyprowadziła ją z celi, gdzie Ptraci niemal się przewróciła o nieruchome ciało strażnika.
— Kto siedzi w pozostałych celach? — zapytał demon, wskazując szereg drzwi wzdłuż korytarza.
— Nie wiem.
— Sprawdzimy, dobrze?
Demon przyłożył puszkę do zawiasów sąsiednich drzwi i pchnął. Stanęły otworem. Blask z wąskiego okna ukazywał mężczyznę w średnim wieku, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na podłodze.
— Przyszedłem cię uratować — oznajmił demon. Mężczyzna wytrzeszczył oczy.
— Uratować? — zdziwił się.