— Tak. Dlaczego tu trafiłeś? Więzień zwiesił głowę.
— Bluźniłem przeciwko królowi.
— Jak to się stało?
— Upuściłem sobie kamień na nogę. Teraz wyrwą mi język.
— Kapłan cię usłyszał, co? — Ciemna postać współczująco pokiwała głową.
— Nie. Sam powiedziałem kapłanowi. Takie słowa nie powinny ujść karze — wyznał szczerze więzień.
W tym jesteśmy dobrzy, pomyślał Teppic. Zwykłe zwierzęta z pewnością nie mogłyby się tak zachowywać. Trzeba się urodzić człowiekiem, żeby osiągnąć prawdziwą głupotę.
— Chyba powinniśmy o tym porozmawiać. Na zewnątrz — zaproponował. — Może wyjdziesz ze mną?
Mężczyzna cofnął się i spojrzał wystraszony.
— Chcesz, żebym uciekł?
— To chyba dobry pomysł, nie sądzisz?
Więzień patrzył mu w oczy i bezgłośnie poruszał wargami. Wreszcie najwyraźniej podjął decyzję.
— Straż! — wrzasnął.
Krzyk odbił się echem w uśpionym pałacu. Niedoszły wybawiciel spoglądał na więźnia z niedowierzaniem.
— Szaleńcy — stwierdził. — Wszyscy jesteście szaleni.
Wybiegł z pokoju, złapał Ptraci za rękę i ruszył mrocznymi korytarzami. Za nimi więzień wykorzystywał swój język, póki go jeszcze posiadał, do wykrzykiwania ciągu przekleństw.
— Gdzie mnie zabierasz? — spytała Ptraci, kiedy skręcili za róg i ruszyli przez otoczony gęsto kolumnami dziedziniec.
Teppic zawahał się. Właściwie jeszcze się nad tym nie zastanawiał.
— Dlaczego w ogóle męczą się ryglowaniem drzwi? — rzucił, zerkając na kolumny. — To właśnie chciałbym wiedzieć. Dziwię się, że nie wróciłaś do celi, kiedy cię zostawiłem.
— Ja… ja nie chcę umierać — wyznała cicho.
— Trudno się dziwić.
— Nie wolno ci tak mówić! To grzech nie chcieć umierać. Teppic spojrzał na dach wokół dziedzińca i rozwinął linę z kotwiczką.
— Myślę, że powinnam wrócić do celi — uznała Ptraci, nie podejmując jednak żadnych kroków w tym kierunku. — Nie wolno nawet myśleć o nieposłuszeństwie wobec króla.
— Tak? A co się wtedy dzieje?
— Coś złego — odparła niezbyt precyzyjnie.
— Chcesz powiedzieć, że coś gorszego niż wydanie na pastwę krokodylom albo oddanie duszy na pożarcie Pożeraczowi Dusz? — spytał Teppic i rzucił kotwiczkę, która chwyciła mocno jakąś ukrytą nierówność dachu.
— To interesująca uwaga — przyznała Ptraci, zdobywając Nagrodę Teppica za bystrość.
— Warto ją przemyśleć, prawda? — Teppic z całej siły szarpnął linę.
— Chcesz powiedzieć, że jeśli najgorsze i tak ma ci się zdarzyć, równie dobrze możesz się więcej nie przejmować — wyciągnęła wniosek Ptraci. — Jeśli Pożeracz Dusz dostanie cię, bez względu na to, co zrobisz, możesz przynajmniej uniknąć krokodyli. O to chodzi?
— Idziesz pierwsza — rozkazał Teppic. — Zdaje się, że ktoś się zbliża.
— Kim ty jesteś?
Teppic sięgnął do mieszka. Wrócił do Djelibeybi wieki temu, w tym tylko, co miał na sobie, ale miał na sobie to, w czym zdawał egzamin. Zważył w dłoni nóż do rzutów numer dwa. Stal błysnęła w świetle flar piramid. Być może była to jedyna stal w kraju. Nie chodzi o to, że Djelibeybi nie słyszało o stali, ale jeśli miedź była dobra dla twojego pra-pra-pra-pradziadka, to i tobie powinna wystarczyć.
Nie, strażnicy nie zasługiwali na noże. Przecież nie zrobili nic złego.
Dłoń sięgnęła do niewielkiej siatkowej sakiewki z kolcami. Były nieduże, ledwie calowe. Kolce nikogo nie zabijają, najwyżej spowalniają odrobinę. Jeden czy dwa w podeszwie stopy wywołuje niezwykłą powolność i ostrożność u wszystkich oprócz wyjątkowych entuzjastów.
Rozrzucił kilka kolców przy wyjściu na dziedziniec, biegiem wrócił do liny i podciągnął się szybkimi ruchami. Był już na dachu, gdy pierwszy strażnik wynurzył się z korytarza. Odczekał, aż zabrzmi pierwsze przekleństwo, po czym zwinął linę i ruszył za dziewczyną.
— Złapią nas — powiedziała.
— Nie sądzę.
— A wtedy król każe nas rzucić krokodylom.
— Nie, nie są… — Teppic urwał. Bardzo intrygujący problem. — Może — przyznał. — Trudno mieć pewność.
— Co teraz zrobimy?
Teppic spojrzał za rzekę, gdzie piramidy stały w ogniu. Przy Wielkiej Piramidzie wciąż trwała praca w blasku flar. Roje kamiennych bloków, maleńkich z tej odległości, krążyły wokół wierzchołka. Zdumiewała liczba robotników, których Ptaclusp przysyłał na budowę.
Ależ będzie miała flarę, pomyślał Teppic. Zobaczą ją aż w Ankh.
— Okropne są, prawda? — odezwała się z tyłu Ptraci.
— Tak sądzisz?
— Aż dreszcz przechodzi. Stary król ich nie cierpiał, wiesz? Mówił, że przybiły państwo do przeszłości.
— Powiedział dlaczego?
— Nie. Po prostu ich nienawidził. Był miłym staruszkiem. Bardzo łagodnym. Nie to, co ten nowy.
Wytarła nos i schowała chusteczkę w wyraźnie zbyt małą przestrzeń pod zdobionym cekinami stanikiem.
— Ehm… A co właściwie robiłaś? Znaczy, jako podręczna? — Teppic, by ukryć swoje zakłopotanie, zbadał wzrokiem panoramę dachów.
Zachichotała.
— Nie pochodzisz stąd, prawda?
— Nie, właściwie nie.
— Głównie z nim rozmawiałam. Albo tylko słuchałam. Naprawdę potrafił opowiadać, chociaż skarżył się, że nikt nigdy nie słucha tego, co ma do powiedzenia.
— Rozumiem — przyznał z uczuciem Teppic. — 1 to wszystko? Spojrzała na niego i zachichotała znowu.
— Ach, to… Nie, był bardzo łagodny. Nie żebym miała coś przeciw temu, rozumiesz. Odebrałam należne wykształcenie. Właściwie trochę mnie rozczarował. Kobiety w mojej rodzinie od wieków służyły pod różnymi królami.
— Tak? — wykrztusił.
— Nie wiem, czy widziałeś taką książkę, nazywa się „Zamknięty…
— …pałac” — dokończył odruchowo Teppic.
— Przypuszczałam, że taki dżentelmen jak ty powinien ją znać. — Ptraci szturchnęła go znacząco. — To rodzaj podręcznika. Moja pra-prababka pozowała do niektórych rysunków. Nie ostatnio — dodała na wypadek, gdyby nie całkiem zrozumiał. — To by już była przesada, w końcu nie żyje od dwudziestu pięciu lat. Kiedy była młodsza. Wszyscy mówią, że jestem do niej bardzo podobna.
— Urk — zgodził się Teppic.
— Była sławna. Mogła sięgnąć stopami za głowę, wiesz? Ja też potrafię. Mam Trzeci Stopień.
— Urk?
— Stary król powiedział mi kiedyś, że bogowie dali ludziom poczucie humoru, żeby wynagrodzić im jakoś to, że dali im seks. Mam wrażenie, że był wtedy trochę zdenerwowany.
— Urk.
Z oczu Teppica widać było tylko białka.
— Nie jesteś rozmowny, co?
Nocny podmuch niósł w jego stronę perfumy Ptraci. Używała zapachu jak tarana.
— Musimy ci znaleźć jakąś kryjówkę — przypomniał, koncentrując się na każdym słowie. — Nie masz rodziców albo kogoś?
Starał się ukryć fakt, że w bezcieniowym blasku flar zdawała się lśnić. Nie wychodziło mu to najlepiej.
— Moja matka nadal pracuje gdzieś w pałacu. Ale nie sądzę, żeby zrozumiała…
— Musimy cię stąd wydostać — oświadczył stanowczo Teppic. — Jeśli dzisiaj się gdzieś ukryjesz, ukradnę konie albo łódź, albo cokolwiek. Potem możesz wyjechać do Tsortu albo Efebu, albo gdzieś.
— Czyli za granicę? Nie wiem, czy mi się tam spodoba.
— W porównaniu ze światem umarłych?