— Inne dziewczęta znały akordy i w ogóle — westchnęła z żalem Ptraci. — Ale stary król zawsze powtarzał, że woli słuchać mnie. Mówił, że go rozweselam.
— Nazwą je Zaginionym Królestwem — powiedział sennym głosem Teppic. — Jak się wtedy poczuję? No jak?
— Mówił też, że lubi mój śpiew. Wszyscy inni uważali, że przypomina skrzeczenie stada sępów, które znalazły zdechłego osła.
— Król Zaginionego Królestwa. To będzie straszne. Muszę je odzyskać.
Ty Draniu wolno obrócił masywną głowę, śledząc lot zabłąkanej muchy; w głębi umysłu migotały długie kolumny czerwonych cyferek, określające wektory prędkości i wznoszenia. Rozmowy istot ludzkich rzadko go interesowały, lecz przyszło mu do łba, że samce i samice najlepiej radzą sobie ze sobą, gdy żadne nie słucha uważnie tego, co mówi drugie. U wielbłądów wszystko wygląda prościej.
Teppic wpatrzył się w linię na skałach. Geometria… To jest to.
— Pojedziemy do Efebu — postanowił. — Oni tam znają się na geometrii i mieli kilka bardzo nierozsądnych idei. Nierozsądne idee to coś, czego teraz najbardziej nam potrzeba.
— Po co nosisz te wszystkie noże i w ogóle? To znaczy… tak naprawdę?
— Hmm… Słucham?
— Wszystkie te noże. Po co? Teppic zastanowił się.
— Przypuszczam, że bez nich nie czuję się odpowiednio ubrany — wyjaśnił.
— Aha.
Ptraci pilnie szukała nowego tematu rozmowy. Otwieranie Tematów Dowcipnego Dyskursu także było częścią obowiązków podręcznej. Nie radziła sobie z tym najlepiej. Inne dziewczęta wymyślały zdumiewające kombinacje: wszystko od zwyczajów godowych krokodyli po spekulacje o życiu w krainie umarłych. Dla niej trudny był każdy krok, poczynając od rozmowy o pogodzie.
— Wiesz — zaczęła — zabiłeś pewnie mnóstwo ludzi.
— Mm?
— Jako skrytobójca. Płacą ci za zabijanie ludzi. Wielu ich zabiłeś? Wiesz, że stale napinasz mięśnie karku?
— Chyba nie powinienem o tym mówić — odparł.
— Chcę wiedzieć. Skoro mamy razem pokonać pustynię i w ogóle… Więcej niż stu?
— Wielkie nieba, nie!
— No to mniej niż pięćdziesięciu? Teppic przewrócił się na plecy.
— Posłuchaj. Nawet najsłynniejsi skrytobójcy nie zabili w życiu więcej niż trzydziestu ludzi.
— Czyli mniej niż dwudziestu?
— Tak.
— Mniej niż dziesięciu?
— Myślę — oznajmił Teppic — że najlepiej określić to jako liczbę pomiędzy zerem a dziesiątką.
— Bo powinnam wiedzieć. Takie rzeczy są ważne.
Podeszli do Ty Drania. Teraz Teppic był czymś wyraźnie przejęty.
— Cały ten senat… — zaczął.
— Kongres — poprawiła go Ptraci.
— Ty… tego… więcej niż pięćdziesięciu ludzi?
— Takie kobiety inaczej się nazywają — oświadczyła Ptraci, choć bez gniewu.
— Przepraszam. Mniej niż dziesięciu?
— Powiedzmy, że liczbę pomiędzy zerem a dziesiątką. Ty Draniu splunął. Z dwudziestu stóp strącił muchę i przykleił ją do skały.
— Zadziwiające, że mu się udało — mruknął Teppic. — Pewnie zwierzęcy instynkt.
Ty Draniu spojrzał na niego z wyższością spod rzęs nadających się do zamiatania pustyni.
…Niech z = eiO, myślał, żujżujżuj Niech dz = ie[iO]dO = izdO albo dO = dz/iz…
Ptaclusp, wciąż w nocnej koszuli, snuł się bez celu wśród gruzów u podstawy piramidy.
Szumiała jak turbina. Ptaclusp nie wiedział dlaczego, nie miał pojęcia o gigantycznej energii, która skręciła wymiary o dziewięćdziesiąt stopni i utrzymywała je tak, mimo straszliwych naprężeń. Przynajmniej ustały te niepokojące wiry temporalne. Wokół siebie widział mniej synów niż zwykle. Właściwie to chętnie by znalazł jednego czy dwóch.
Najpierw jednak znalazł kamień szczytowy, popękany, z łuszczącą się powłoką elektrum. Spadając z piramidy, uderzył w posąg Hata, Sępiogłowego Boga Niespodziewanych Gości, zginając go wpół i nadając jego obliczu wyraz lekkiego zaskoczenia.
Cichy jęk kazał Ptacluspowi podbiec do zwalonego namiotu. Szarpnął za ciężkie płótno i odsłonił IIb, który zamrugał niepewnie w szarym świetle.
— Nie udało się, tato! — jęknął. — Prawie go tam donieśliśmy, a potem ona cała się tak jakby skręciła! Budowniczy podniósł belkę z nóg syna.
— Złamałeś coś? — spytał.
— Nie, potłukłem się tylko. — Młody architekt skrzywił się i rozejrzał dookoła.
— Gdzie Dwa-a? — zainteresował się. — Był wyżej ode mnie, prawie na wierzchołku…
— Znalazłem go — rzekł Ptaclusp.
Architektom nie przypisuje się zdolności do odczytywania subtelnych odcieni znaczeń, ale IIb usłyszał w głosie ojca ołowianą nutę.
— Nie zginął chyba? — szepnął.
— Chyba nie. Nie jestem pewien. Żyje. Ale. Porusza się… porusza się… lepiej sam zobacz. Myślę, że przydarzyło mu się coś kwantowego.
Ty Draniu szedł z prędkością około 1,247 metra na sekundę i by jakoś bronić się przed nudą, przeliczał złożone współrzędne sprzężone. Piasek chrzęścił pod jego wielkimi, talerzowatymi stopami.
Brak palców był kolejnym czynnikiem przyspieszającym rozwój intelektualny wielbłądów. Rozwój matematyczny ludzi zawsze był hamowany przez powszechną instynktowną skłonność, by wobec czegoś naprawdę skomplikowanego — jak choćby wielomiany trój-foremne czy różniczki parametryczne — liczyć na palcach. Wielbłądy od samego początku liczyły na liczbach.
Pustynie także pomogły. Niewiele rzeczy rozpraszało uwagę. Jeśli chodzi o wielbłądy, najlepszą metodą osiągnięcia błyskawicznego rozwoju intelektu jest brak zajęć i brak jakichkolwiek możliwości, by się nimi zajmować.
Wspiął się na szczyt wydmy, z aprobatą spojrzał na falujące piaski przed sobą i zaczął myśleć logarytmami. — Jak jest w Efebie? — zapytała Ptraci.
— Nigdy tam nie byłem. Słyszałem, że rządzi nimi Tyran.
— Mam nadzieję, że się z nim nie spotkamy.
Teppic pokręcił głową.
— To nie tak — wyjaśnił. — Co pięć lat mają nowego Tyrana i najpierw coś z nim robią. — Zawahał się. — To chyba się nazywa eelekcja.
— Czy chodzi o to, co się robi kotom, bykom i różnym takim?
— Ehm…
— No wiesz. Żeby przestały walczyć i były spokojniejsze. Teppic skrzywił się.
— Szczerze mówiąc, nie jestem pewien — przyznał. — Ale nie przypuszczam. Mają coś, czym to robią, mówią na to mokracja, i to znaczy, że każdy w całym kraju może powiedzieć, kim będzie nowy Tyran. Jeden człowiek, jeden… — Urwał. Lekcje historii polityki wydawały się bardzo odległe, poza tym wprowadzały koncepcje, o jakich w Djelibeybi nawet nie słyszano. Zresztą w Ankh-Morpork również. Spróbował jednak mimo wszystko. — Jeden człowiek, jeden krzyk.
— Krzyczą na tę eelekcję?
Wzruszył ramionami. Całkiem możliwe.
— Chodzi o to, rozumiesz, że każdy ma prawo. Są z tego bardzo dumni. Każdy ma… — zająknął się znowu, pewien już, że coś pomylił — …prawo do krzyku. Oprócz kobiet, naturalnie. I dzieci. I przestępców. I niewolników. I głupich. I cudzoziemców. I takich, którzy zostali potępieni z ee… różnych powodów. I jeszcze wielu innych. Ale poza nimi, wszyscy. To bardzo postępowa cywilizacja.
Ptraci przemyślała tę sprawę.