Выбрать главу

Chłopcy uczyli się szybko. Gdy mówiła, nie patrzeli na jej figurę. Obserwowali jej pałce.

— Zatem — powiedziała — rozważmy sytuację przed stworzeniem gildii. W tym mieście, a także w wielu innych miejscach cywilizacja utrzymuje się i rozwija dzięki dynamicznej grze interesów między licznymi wielkimi i potężnymi kartelami. W dniach przed powstaniem gildii próba zyskania przewagi wśród tych konsorcjów nieodmiennie prowadziła do pożałowania godnych kontrowersji, rozwiązywanych z tragicznymi konsekwencjami. Miało to fatalny wpływ na wspólne dobro mieszkańców miasta. Pamiętajcie, proszę, że gdzie rządzi nieład, tam upada IIandel. A jednak…

Przycisnęła dłonie do łona. Coś zatrzeszczało, jakby galeon walczył ze szkwałem.

— W oczywisty sposób niezbędne były wyjątkowe, ale odpowiedzialne metody łagodzenia nierozwiązywalnych konfliktów. Wtedy to nakreślono podstawowe cele gildii. Jakimż błogosławieństwem!… — nagle uniesiony głos wyrwał kilkudziesięciu młodych ludzi z rozmarzenia — …było życie w tamtych czasach, kiedy obywatele o niezłomnych zasadach moralnych postanowili wykuć ostateczne narzędzie polityki, nie licząc wojny. Jakież szczęście macie dzisiaj, ucząc się w gildii, która tak wiele wymaga w dziedzinie manier, zachowania, postawy i sztuk ezoterycznych, a przy tym ofiaruje wam władzę, zastrzeżoną niegdyś jedynie dla bogów. Świat otwiera się przed wami niby mięczak…

W czasie przerwy, za stajnią, Chidder przetłumaczył większą część wykładu.

— Wiem, co to znaczy Rozwiązywać z Tragicznymi Konsekwencjami — oznajmił z wyższością Cheesewright. — To znaczy inhumować toporem.

— Wcale nie znaczy — zaprotestował Chidder.

— A skąd wiesz?

— Moja rodzina zajmuje się IIandlem od lat.

— Aha — mruknął Cheesewright. — IIandlem.

Chidder nie tłumaczył szczegółowo, o jaki IIandel mu chodzi. Miał jakiś związek z przenoszeniem obiektów w różne miejsca i zaspokajaniem potrzeb, ale jakich konkretnie obiektów i jakich potrzeb, nigdy właściwie nie wyjaśnił.

Kiedy już przyłożył Cheesewrightowi, Chidder wyjaśnił, że Rozwiązywanie z Tragicznymi Konsekwencjami wymagało nie tylko inhumacji ofiary — w możliwie dokładny sposób — ale także włączenie do procesu jej wspólników i pracowników, terenu firmy, domu oraz sporej części okolicy. Dzięki temu każdy od razu widział, że człowiek ów był bardzo nierozsądny i zyskał sobie wrogów, którzy potrafią wpaść w wielki gniew.

— O rany — szepnął Arthur.

— To jeszcze nic — dodał Chidder. — Pewnej Nocy Strzeżenia Wiedźm mój dziadek i jego dział księgowości udali się na konferencję z ludźmi ze strony osiowej. Nigdy nie znaleziono piętnastu ciał. To bardzo nieprzyjemne wypadki. Niepokoją ludzi interesu.

— Wszystkich ludzi interesu, czy tylko tych, którzy spływają rzeką twarzą w dół? — spytał Teppic.

— Właśnie o to chodzi. Lepiej już, żeby było jak teraz. — Chidder pokręcił głową. — No wiecie: czysto. Dlatego właśnie ojciec powiedział, że powinienem wstąpić do gildii. W dzisiejszych czasach trzeba pilnować interesu i nie można całego czasu poświęcać na reklamę.

* * *

Koniec kuszy drżał lekko.

Teppicowi podobało się w szkole wszystko: wspinaczki, muzyka, rozległe wykształcenie. Ale dręczyła go świadomość, że potem ma zabijać ludzi. Nigdy jeszcze nikogo nie zabił.

Na tym rzecz polega, mówił sobie. Teraz wszyscy się dowiedzą, czy potrafisz, ciebie nie wyłączając.

Jeśli teraz mi się nie uda, zginę.

W kącie Mericet zaczął mruczeć jakąś zniechęcającą melodyjkę.

Oto jest cena, jaką płaci gildia za swoje licencje. Pilnuje, żeby nie było nieuważnych, nieprzekonanych czy też — jeśli można tak to określić — morderczo nieskutecznych skrytobójców. Dlatego nigdy nie spotyka się nikogo, kto oblał egzamin.

Ale nie wszyscy zdają. Tyle że się ich nie spotyka. Może pod tym kocem leży jeden z nich, może nawet Chidder albo Snoxall czy którykolwiek z chłopaków. Wszyscy dzisiaj zdawali egzamin. Może, jeśli zawiedzie, on sam będzie tam leżał…

Teppic próbował zerknąć ma nieruchomą postać.

— Ehm… — chrząknął egzaminator.

Teppicowi zaschło w ustach. Panika wzbierała w gardle niczym kolacja pijaka.

Zęby chciały dzwonić. Plecy przemarzały, ubranie zmieniło się w stos mokrych łachmanów. Czas zwolnił.

Nie. Nie zrobi tego. Nagła decyzja trafiła go mocno niby cegła w ciemnym zaułku, i niemal tak samo niespodziewanie. Nie dlatego, że nienawidził gildii, czy nawet szczególnie nie lubił Mericeta. Ale w ten sposób nikogo nie powinno się egzaminować. Nie wolno.

Postanowił nie zdać. I co może mu potem zrobić jeden starzec?

Ale obleje z klasą.

Odwrócił się do Mericeta, spojrzał spokojnie w oczy egzaminatora, wyciągnął rękę z kuszą w jakimś nieokreślonym kierunku z prawej strony i nacisnął spust.

Brzdęknęło metalicznie.

I stuknęło, kiedy strzała odbiła się od gwoździa w okiennym parapecie. Mericet schylił się, kiedy świsnęła mu nad głową. Trafiła w pierścień przytrzymujący pochodnię i przeleciała obok bladej twarzy Teppica. Mruczała jak rozeźlony kot.

I stuknęła głucho, wbijając się w koc.

Potem cisza.

— Dziękuję panu, panie Teppic. Zechce pan zaczekać jeszcze chwilę…

Bezgłośnie poruszając wargami, stary skrytobójca pochylił się nad kartką. Chwycił ołówek, dyndający przy notesie na kawałku sznurka, i postawił na papierze kilka nowych znaczków.

— Nie proszę, żeby odebrał pan go z mych rąk bezpośrednio — powiedział. — Z tych czy innych powodów. Zostawię go na stoliku.

Nie był to szczególnie miły uśmiech; był cienki i wysuszony, a całe jego ciepło już dawno się wygotowało. Ludzie zwykle uśmiechają się w taki sposób, gdy mniej więcej od dwóch lat są martwi i leżą pod palącym słońcem pustyni.

W każdym razie Mericet się starał.

Teppic nawet nie drgnął.

— Zdałem? — zapytał.

— Jak się wydaje, ten fakt właśnie nastąpił.

— Ale…

— Wie pan, jestem pewien, że nie wolno nam omawiać testu z uczniami. Jednakże, całkiem prywatnie, muszę powiedzieć, że nie przemawiają do mnie te nowomodne, kuglarskie techniki. Miłego dnia.

I Mericet wyszedł.

Teppic podbiegł do zakurzonego stołu przy drzwiach i zdumiony spojrzał na dokument. Przyzwyczajenie kazało mu sięgnąć po szczypczyki i podnieść go ostrożnie.

Był prawdziwy. Miał pieczęć gildii i nierówny zygzak, bez wątpienia podpis Mericeta. Teppic znał dobrze ten podpis; widywał go często, zwykle pod sprawdzianami, obok uwag typu „3/10. Zgłosić się po lekcjach”.

Podszedł do figury na łóżku i ściągnął z niej koc.

* * *

Była już prawie pierwsza i w Ankh-Morpork dopiero zaczynała się noc.

Ciemność panowała nad dachami, w powietrznym świecie złodziei i skrytobójców. W dole jednak miejskie życie toczyło się ulicami niczym fala przypływu.

Teppic jak oszołomiony przeciskał się przez tłum. Ktokolwiek inny próbowałby tego w mieście, sam by prosił o wycieczkę z przewodnikiem na dno rzeki. On jednak miał na sobie czerń skrytobójców, więc tłum automatycznie rozstępował się przed nim i zamykał za jego plecami. Nawet kieszonkowcy trzymali się z daleka — nigdy nie wiadomo, na co można trafić u skrytobójcy.