Выбрать главу

– Nie chrzań – przerwał mu Jakub. – Wypuściłeś go z rąk. Chyba wiesz, co to znaczy?

Miał ochotę wyrżnąć inspektora w szczękę, co doskonale pasowałoby nie tylko do miejsca, lecz także do przebywających tu i wydzierających się niemiłosiernie typów, ale się opanował.

Przypomniał sobie, że i on nie jest bez winy.

Za jego plecami jakiś pijany batiar zaintonował drżącym głosem rzewną piosenkę o koniu i pół knajpy odpowiedziało mu: „Oj, koniu, koniu, wracaj do domu, dla ciebie nima tu siana”. Do tego śpiewu niespodziewanie przyłączył się Zięba, wydzierając się na całe gardło i myląc zwrotki:

„pociąg nadjechał, Frankę rozjechał, osobno głowa, a osobno Franka”.

– A widzisz, nie wierzyłeś mi, że będzie miło! – powiedział inspektor i poszedł do baru po dwanastępne kufle i po słone sztangle z wędzonym serem pokrojonym w kostkę.

Gdy wrócił, miał już gotowy plan na następny dzień.

– Nie wiem, dlaczego to robię, ale zrobię to dla ciebie! Ustawię tam swoich ludzi, tylko nie liczna wiele, bo się przeliczysz!

Przesunął talerzyk z zakąską na środek okrągłego blatu, kufle zaś blisko siebie z boku.

– Ten talerzyk to twoja wiekowa damulka z kundlami – powiedział, przyciszając głos – a naszekufle to narożne kamienice Rynku, w których ty i ja zajmiemy swoje miejsca. Moi ludzie będą dyskretnie obserwować teren i czekać na rozkaz. Każdy dostał zdjęcie pana doktora w uczelnianym birecie i todze. Mają zakodowaną w pamięci tę bezczelną buźkę.

– Czy mogę zainstalować się tutaj? – Jakub pokazał palcem obok kufla, w miejscu, w którymteoretycznie znajdowała się jego ulubiona piwiarnia przylegająca do kamienicy

Bernatowiczowskiej pod numerem ósmym.

– Jasne. Bądź w swojej knajpie trzydzieści po jedenastej i o nic się nie martw. Kiedy zobaczysztego frajera, masz grzecznie do niego podejść i przywitać się.

– Co dalej?

– Bez paniki! Koleś nawet nie zauważy, jak będzie leżał na glebie.

– A ty?

– Co ja? Ja zrobię, co do mnie należy!

– A co z nią?

– Ty dalej swoje? Czego ty ode mnie, do kurwy nędzy, chcesz!? – ryknął wściekle Zięba.

Po kilku sekundach opanował się jednak. – Podzieliliśmy role i jeszcze ci mało? Przepytujesz mnie, cwaniaczku, z mojej profesji? Ja nie pcham się do twojej uczonej wierszówki!

– Nie słyszałeś jej głosu! – powiedział spokojnie Jakub.

– Panie Stern, sentymenty na bok!– odparł Zięba i uśmiechnął się do dziennikarza, jakbyrozmawiał z dzieckiem, ale Jakub nie miał już ochoty na żarty. Patrząc na czerwoną, zapijaczoną gębę, szukał wyjaśnienia dla tego fenomenu. Inspektor się zmienił. Tak jakby świadomość upokorzenia Sterna dodała mu cudownej mocy. Nie był to już ten lękliwy Zięba, który niedawno ciągnął za sobą na konferencję prasową najładniejszą protokolantkę z komendy. Stał się cyniczny i bezczelny.

– No już dobrze, dobrze! – Inspektor spuścił z tonu i wbił wzrok w dziennikarza. – Mamy,Kuba, jeden procent szansy, że nasz doktorek się pojawi i że uda nam się go na nowo przyskrzynić.

Zadowolony?

Stern milczał.

– A teraz miła niespodzianka. Pojechałem na stancję przy Świętego Jacka i dowiedziałem się,że twoja Wilga nie pierwszy raz nie wróciła na noc. Tak pewnie już ma. Musi gdzieś pójść, dać ostro w gaz i po swej robocie odreagować. Właścicielka przybytku karmiła małe persiaki.

Spodobałem się jej i jednego liliowego obiecała mi podarować, jak troszeczkę podrośnie.

Stern nadal milczał.

– Obraził się, jak Bozię kocham, ten hryć nie zna się na żartach! Pani Genia! Pani Genia! –zaryczał Zięba nad głowami. – Dajże pani jeszcze jedno gielajze dla tego smutasa!

Stern nie reagował.

– Chryste Panie. Myślisz sobie, Kuba, że ja nie mam po dziurki w nosie tej sprawy? – Popatrzyłna przybitego dziennikarza. – Wiesz, co sobie przysiągłem? Że kiedy ją wreszcie zakończę, pojadę do Juraty, wykopię sobie dołek pod dupę i przez trzy dni będę leżeć na plaży, a jeśli wyciągnę rękę, to do jakiejś ślicznej loli albo po zimne piwo.

Popołudnie niepostrzeżenie zamieniło się w wieczór. Kiedy śmierdzący dymem i piwem wracał do domu na Pohulankę, naszła go niespodziewanie myśl, by choć na chwilę wstąpić do Samuela.

Zobaczyć tę jedyną na świecie buźkę zafrasowanego świątka i wysłuchać jego pokrętnych rad.

W jakiejś bramie, nie mogąc się już powstrzymać, oddał mocz, potem automatycznie zapalił papierosa i prędkim krokiem ruszył do szkolnego przyjaciela.

Przy Rybackiej skręcił w lewo, w Zieloną, i po kilku minutach stał pod znajomymi rzeźbionymi drzwiami ozdobionymi ornamentem akantu.

Nacisnął dzwonek i czekał. Minuty mu się dłużyły. Obok niego przeszła jakaś para, ściskając się i szepcząc czułe słówka. Stern wyszedł na jezdnię i podniósł głowę. Wydawało mu się, że widzi przez firanki na piętrze słabe, migoczące światełko. Kiedy zrezygnowany chciał już odejść, usłyszał chrobot klucza w zamku i zza masywnych drzwi wyszła drobna, ubrana na czarno kobieta. Skinęła głową i bez słowa poprowadziła Sterna na górę.

Na półpiętrze Jakub jak zwykle spojrzał na witraż ze złotą menorą, która w nadchodzącym zmroku dziwnie poszarzała. I nagle uświadomił sobie, że zrobiło się późno i że w domu czeka na niego rozeźlona Anna, postanowił więc, że tylko przywita się z Basem i zaraz będzie wracał.

Wszedł do mieszkania za milczącą przewodniczką. Powiesił płaszcz i kapelusz w korytarzu na wieszaku i zajrzał do pokoju. Kobieta w czerni postawiła świecę na komodzie i wyszła po coś do kuchni, zostawiając przyjaciół samych. Kim była? Czyżby Samuel posłuchał jego rad i zafundował sobie wreszcie służącą?

Adwokat leżał w łóżku, wsparty na podwyższeniu z poduszek, i gapił się na dziennikarza. Jakub dopiero po chwili, gdy oczy przywykły mu już do półmroku, dostrzegł zmienioną twarz przyjaciela. Miał poranione czoło, podbite oczy i rozciętą wargę, a prawą rękę owiniętą do łokcia bandażem. Ubrany był w ten sam co zwykle ciemnozielony jedwabny szlafrok.

– Czekałem na ciebie – powiedział ledwie słyszalnym głosem. – Śniło mi się, że przyjdziesz.Chciałbyś zadać mi jakieś pytanie? – I zaraz, jak to miał w zwyczaju, sam sobie odpowiedział: – A na co ci moja odpowiedź, kiedy ty żyjesz swoimi sprawami?

Ten wstęp nie podobał się Jakubowi. Czuł jakiś niewypowiedziany żal za kierowane do niego pretensje.

– Chryste! Co ci się stało?

– Rano dołączyłem do tych gorszych – odpowiedział Hillel i zakaszlał. – Spałowali mnieświątecznie, w rocznicę śmierci naszego drogiego Marszałka. Ale co ja, głupi, narzekam? Miałem szczęście, że nie wzięli ze sobą żyletki – dodał z tym swoim idiotycznym poczuciem humoru, które odzywało się w nim zawsze, gdy musiał zmierzyć się z nieszczęściem.

Może tak było, a może Samuel prowokacyjnie gapił się na szerokich w barach młodzieńców?

Stern próbował wyczytać prawdę, patrząc w podpuchnięte oczy przyjaciela.

Kobieta w czerni weszła tak cicho, że na jej widok dziennikarz się wzdrygnął. Szybko ustąpił jej miejsca, a ona przysiadła na stołeczku, zmoczyła w wodzie szmatkę i położyła ją na czole Samuela. Potem nakarmiła go rosołem z garnuszka, na koniec jeszcze raz dotknęła jego czoła, jakby chciała sprawdzić, czy pacjent nie ma gorączki. Hillel leżał cierpliwie, a kiedy wyszła, zamknął oczy i zapadł w krótką drzemkę.