Mwabao wymamrotała podziękowania, ja również, i znowu ruszyliśmy w drogę.
Kiedy w oddali pojawiły się dwie latarnie, Mwabao Mawa pożegnała się.
— Co takiego? — spytałem dość głośno.
— Ciszej — upomniała mnie. — Urzędnik nie może się dowiedzieć, że to ja cię przyprowadziłam.
— Ale jak się tam dostać?
— Nie widzisz ścieżki?
Nie widziałem, więc podprowadziła mnie bliżej, do miejsca skąd mdłe światło latarni rozjaśniało resztę drogi. Byłem zadowolony, że Urzędnik nie ma takich samych upodobań do wąskich przejść, jak Mwabao Mawa. Mwabao zniknęła w ciemności drzew, a ja szedłem dróżką i czułem się dość bezpiecznie.
Podszedłem do drzwi i powiedziałem bardzo cicho:
— Z ziemi w powietrze.
— Aż do gniazda. Wejdź — rozległ się łagodny głos, a ja wszedłem za zasłony.
W środku, przy migoczącym świetle dwu świec siedział Urzędnik i wyglądał… cóż, można rzec — urzędowo, w swojej czerwonej szacie.
— Przybyła pani wreszcie — powiedział Urzędnik.
— Tak — rzekłem i dodałem zgodnie z prawdą. — Niezbyt dobrze umiem poruszać się w ciemności.
— Niech pani mówi cicho — podjął. — Zasłony nie są w stanie wiele ukryć, a nocne powietrze daleko niesie dźwięki.
Rozmawialiśmy więc cicho, a on zadawał mi pytania: dlaczego chcę zobaczyć króla i co chcę uzyskać. Co mogłem powiedzieć? „Nie muszę się już widzieć ze staruszkiem, Urzędniku, już dostałam to, czego chcę”. Więc odpowiadałem na wszystkie pytania, a on w końcu westchnął głęboko i rzekł:
— Cóż, Pani Lark, powiedziano mi, że jeśli przejdzie pani moje badanie, mam nie czynić pani przeszkód w dalszym dążeniu do uzyskania audiencji u króla.
Wczoraj byłbym tym zachwycony. Ale dzisiaj — dzisiaj chciałem tylko zabrać swoje zdeformowane ciało z wyrastającą dodatkową ręką i wyrwać się z Nkumai.
— Jestem wdzięczna, Urzędniku.
— Oczywiście nie pójdzie pani prosto ode mnie do niego. Przyjdzie przewodnik i zabierze panią do bardzo wysoko postawionej osoby, od której otrzymuję instrukcje, a ta wysoko postawiona osoba weźmie panią jeszcze wyżej.
— Do króla?
— Nie wiem dokładnie, jak wysoko jest postawiona tamta osoba — powiedział Urzędnik bez uśmiechu.
Zastanawiałem się, jak mogą w ten sposób sprawować rządy.
Urzędnik pstryknął palcami. Pojawił się chłopiec, który mnie poprowadził. Ostrożnie poszedłem za nim. Natrafiliśmy na zwis. Ale chłopiec zapalił latarnie na drugim pomoście i poradziłem sobie, chociaż wylądowałem niezgrabnie i nadwerężyłem sobie nogę w kostce. Zwichnięcie było niewielkie, zaleczyło się i przestało przeszkadzać po paru minutach.
Chłopiec zaprowadził mnie do budynku, w którym nie było światła, i nakazał mi milczenie. Czekałem przed wejściem do domu, aż dobiegł mnie cichy szept:
— Wejdź.
Wszedłem.
W domu było zupełnie ciemno, ale znów zadawano mi pytania i znowu na nie odpowiadałem, nie mając pojęcia, ani kto mnie pyta, ani gdzie się dokładnie znajduje. Ale po jakiejś pół godzinie takiej rozmowy głos stwierdził:
— Teraz wyjdę.
— A co ze mną? — spytałem idiotycznie.
— Zostaniesz. Przyjdzie tu kto inny.
— Król?
— Osoba najbliższa królowi — szepnął jeszcze ciszej i wyszedł przez szczelinę w zasłonach, przez którą ja poprzednio wszedłem.
Potem usłyszałem ciche kroki z innej strony, ktoś wszedł i usiadł bardzo blisko przy mnie. Potem cicho się zaśmiał.
— Mwabao Mawa — powiedziałem, nie wierząc własnym uszom.
— Pani Lark — odpowiedziała mi szeptem.
— Ale mi powiedziano…
— Że spotkasz się z osobą najbliższą królowi.
— I to właśnie ty?
Znowu się zaśmiała.
— Więc jesteś kochanką króla.
— W pewnym sensie — rzekła. — Gdyby tylko istniał jakiś król.
Dopiero po chwili dotarło to do mnie.
— Nie ma króla?
— Nie ma jednego króla — odpowiedziała — ale mogę mówić w imieniu tych, którzy rządzą wspólnie, równie dobrze jak każdy z nich. Lepiej niż większość. Być może w ogóle najlepiej.
— Ale dlaczego musiałam przechodzić przez to wszystko? Dlaczego musiałam… okupywać moją wspinaczkę ku tobie łapówkami? Byłam cały czas z tobą!
— Ciszej — powiedziała. — Ciszej. Noc słucha. Tak, Lark, byłaś przy mnie cały czas. Musiałam wiedzieć, czy można ci ufać. Czy nie jesteś szpiegiem.
— Ale sama pokazałaś mi tamto miejsce. Pozwoliłaś mi wdychać zapachy.
— Pokazałam ci również, że niemożliwe jest powstrzymanie nas albo skopiowanie naszej działalności. Przy ziemi powietrze cuchnie. A twój lud nigdy nie będzie mógł wspiąć się na nasze drzewa, wiesz o tym, Lark.
Zgodziłem się.
— Dlaczego mimo wszystko mi to pokazałaś? To przecież bezużyteczne.
— Nie było bezużyteczne — rzekła. — Zapach ma również inne skutki. Chciałam, abyś odetchnęła tamtym powietrzem.
A potem poczułem, jak jej ręka ściąga kaptur z moich włosów. Delikatnie pociągnęła mnie za jeden lok.
— Jesteś mi winna przysługę — zaczęła, a ja nagle zobaczyłem zbliżającą się śmierć.
Na policzku już miałem jej gorący oddech, a jej dłoń gładziła moje gardło, kiedy wreszcie udało mi się wymyślić sposób, jak się z tego wykręcić. A przynajmniej sposób, by to odłożyć. Być może aromatyczne powietrze wystarczało do osłabienia seksualnych tabu Nkumai. Może ta doza wystarczała, żeby pokonać naturalne opory kobiety przed kochaniem się z drugą kobietą. Ale ja nie miałem oporów przed kochaniem się z kobietą, a moje ciało, tak długo tego pozbawione, reagowało na ofertę Mwabao Mawa jak na coś nadzwyczaj stosownego. Na szczęście moje opory przed nagłą śmiercią były bardzo silne i tamto powietrze ani trochę ich nie osłabiło. Wiedziałem, że jeśli pozwolę, by sytuacja normalnie się rozwijała, doprowadzi to do odkrycia mojej dziwnej budowy. Przypuszczałem, że Mwabao Mawa, odkrywając w swoim łóżku mężczyznę, nie wykazałaby tyle tolerancji, ile spodziewała się, że wykażę ja, znajdując w swoim kobietę.
— Nie mogę — powiedziałem.
— Możesz — odrzekła i jej zimna ręka wśliznęła się w głąb mej szaty. — Pomogę ci — powiedziała. — Mogę udawać dla ciebie, że jestem mężczyzną, jeśli wolisz — i zaczęła śpiewać i nucić cichą, dziwną pieśń.
Prawie natychmiast jej ręka w mojej szacie stała się twardsza, silniejsza, a twarz, która całowała mnie w policzek — szorstka i nie ogolona. Wszystko to, jak się zdawało, wywoływał jej śpiew. Jak to zrobiła, zastanawiałem się, podczas gdy inna część mego umysłu z wdzięcznością zauważyła, że te pozory samczości Mwabao pomogą prawdopodobnie ugasić moją żądzę.
Jednak me piersi reagowały jak piersi kobiety i zaczynałem się bardzo bać, kiedy pieśń stała się zbyt rytmiczna i wciągała mnie głębiej w trans.
— Nie wolno mi — powtórzyłem i odsunąłem się. Przysunęła się znowu. Czy może przysunął? Złudzenie było niezwykle silne. Żałowałem tylko, że nie mogę zrobić tego samego: wywołać u niej wrażenie, że jestem kobietą, bez względu na to, jakie dowody znalazłyby jej dłonie, wargi i oczy. Ale nie umiałem tego.
— Jeżeli to zrobisz, zabiję się potem — oznajmiłem.
— Nonsens — odrzekła.
— Nie zostałam oczyszczona — starałem się, żeby w moim głosie brzmiała rozpacz. Nie było to trudne.