Выбрать главу

Spojrzał na mnie, w oczach miał wciąż pewność siebie, ale pytanie w nich zawarte było całkiem jasne: „Co mamy zrobić, teraz, kiedy się zgubiliśmy?” Wyprowadziłem więc konia z parowu i znalazłem schronienie pod stromą skałą. Północny wiatr odchylał strugi deszczu i opryskiwały nas tylko drobne krople. Związałem razem konie, a sługa pomagał mi pętać im nogi.

— Będę pełnił wartę pierwszy — rzekłem mu.

Z wdzięcznością skinął głową i skulił się do snu. Kiedy okręcił się w ciemnoczerwoną pelerynę, sprawiał wrażenie człowieka wysokiego i wychudzonego.

Okazało się, że przeżycia dnia zmęczyły mnie bardziej, niż mogłem się spodziewać. Postanowiłem zdrzemnąć się trochę w czasie szybkim, tak bym mógł być przytomny przez większość normalnoczasowej nocy. Zasnąłem z łatwością i obudziłem się po długim czasie, czując się rześko. Leżałem przez chwilę w czasie szybkim, obserwując, jak krople pełzły w dół z nieba, wisiały nad końskimi grzbietami, w końcu uderzały i natychmiast rozbijały się, tworząc bryzgi oraz kleksy. Kiedy przechodziłem do czasu rzeczywistego i rzuciłem okiem na sługę, zaskoczył mnie jego wygląd: był znacznie niższy i miał na sobie obszarpaną niebieską pelerynę, która ledwie zakrywała mu kolana.

Złudzenie natychmiast przeszło. Byłem w czasie rzeczywistym, a on wyglądał tak jak uprzednio. Zaśmiałem się z siebie, że dopuściłem do tego, by mój wzrok dał się zwieść mojej senności i ciemności. Przez resztę nocy należycie sprawowałem wartę, ucinając sobie jeszcze jedną krótką drzemkę, kiedy niebo przecierało się tuż przed świtem. Konie od czasu do czasu poruszały się nerwowo, ale na ogół stały spokojnie. Ruszyliśmy w drogę prawie równocześnie ze wschodem słońca.

Dom na urwisku wystawał z kotłowaniny skał na cyplu i z bliska wyglądał nawet jeszcze bardziej teatralnie niż z daleka. Musiano go budować przez stulecia, kawałek po kawałku; nie był jednolity architektonicznie, chociaż niektóre najwcześniejsze jego fragmenty wyraźnie świadczyły o celach obronnych. Obecnie wydawał się opuszczony i ponury, a wciąż wysokie fale dosięgały poziomu niższych pięter, zdając się mówić, że to tylko kwestia czasu, zanim morze zagarnie wszystko.

Sługa zawiódł mnie do stajni, gdzie jedyny stajenny odprowadził konie na stanowiska i zupełnie nie zainteresował się tym, że odchodziliśmy. Wewnątrz pokoje były zimne i nie spotkaliśmy nikogo. Było jasne, że miejsce to budowano z myślą o dużym towarzystwie. Pustka sprawiała, że zimno stawało się jeszcze bardziej przejmujące.

Jednak chłód nie należał do stylu życia Lorda Bartona i kiedy nie zapowiedziani pojawiliśmy się u drzwi obszernej pracowni, uderzył mnie kontrast. W tym pokoju płonął ogromny ogień. W tym pokoju ścian nie zrobiono z kamienia, a wyłożone były książkami, wznoszącymi się na regałach na oszałamiającą wysokość dziesięciu metrów od podłogi. Drabiny umieszczono w miejscach strategicznych, a ich szczeble były bardzo wytarte, co sugerowało, że książki często czytano, chociaż te drabiny nadawały pokojowi wygląd budynku, którego budowy jeszcze nie ukończono.

Barton, starzejący się mężczyzna, o twarzy często rozjaśnianej uśmiechem, przywitał mnie uściskiem dłoni i wciągnął do pokoju.

— Dziękuję, Dul — powiedział do sługi i zostaliśmy sami.

— Słyszałem o tobie — rzekł Barton. — Słyszałem o tobie i chciałem się z tobą widzieć już od jakiegoś czasu, od jakiegoś czasu. Proszę usiąść. Przeniosłem miękkie meble właśnie tu, gdzie mieszkam. Są oblazłe i stare, ale ja też, więc doskonale pasują, zważywszy, że jestem gnijącą pozostałością dekadenckiej linii. Mam tylko jednego syna.

To go rozbawiło i zaśmiał się.

Ja się nie śmiałem. Patrzyłem na tytuły na grzbietach książek. Przyzwyczajenia nabyte wśród Humpersów nie znikają w ciągu nocy i jeśli nie miałem nic ważnego do powiedzenia, było mi trudno powiedzieć cokolwiek.

Barton spojrzał na mnie przenikliwie.

— Nie jesteś tym, co sugeruje pierwsze wrażenie.

To mnie rozbawiło i spowodowało, że odrzekłem w swoim dawnym stylu:

— Wielu ludzi mi to mówiło i zaczynam podejrzewać, że właśnie takie sprawiam wrażenie. A jakie sprawiam wrażenie, a pan właśnie odkrył, że w rzeczywistości jest inaczej?

— Ostry język, nawet podczas rozmowy z lordem, a ponadto człowiek, który odmawia przyjścia, kiedy go proszą, nim nie skończy sadzenia. Wydajesz się być buntownikiem, milczącym i zaciętym. Ale ludzie mówią, że jesteś „Człowiekiem Wiatru”, ratujesz matki przy porodach, leczysz kulawe owce i wskazujesz prostym dzieciom właściwą drogę. Cuda, prawda?

Nie odpowiedziałem, żałując swego wybuchu muellerskiej elokwencji. Wystarczy. Skończyłem z tym.

— Ale powód, dla którego chciałem się z tobą zobaczyć nie ma z tym wiele wspólnego — rzekł Barton. — Wśród przesądnego ludu legendy pojawiają się i znikają, a ja nie wołam na rozmowę każdego wędrownego uzdrowiciela. Zaintrygowały mnie „włosy białe jak wełna”, jak mówią Humpersi, i ten człowiek, który szuka trudnych prac. Człowiek, który wygląda na młodego wiekiem, ale doświadczeniem dorównuje takiemu starcowi jak ja. Czy w to właśnie przeobraził się Lanik Mueller?

Ostatnie pytanie było tak śmieszne, tak nie na miejscu, a przy tym tak niebezpieczne, że nie mogłem ukryć zdziwienia. Barton zaśmiał się, uważając się widocznie za bardzo przebiegłego.

— Sztuczki i kruczki. Wypróbowuje je nawet na mądrych. Jeśli się sprawia wrażenie, że jest się starym głupcem, ma to swoje dobre strony. Lanik Mueller zawsze mnie fascynował, wiesz. Mija już ile?… Cztery lata od czasu, gdy on i drogi stary Ensel Mueller zniknęli w lesie Ku Kuei, by nigdy się już nie pojawić. Cóż, nie przywiązuję zbytniej wagi do legend. Zawsze okazuje się, że mają całkiem racjonalne podstawy. I nie sądzę, żeby ludzie, którzy wchodzą do Ku Kuei, koniecznie musieli umrzeć. A ty?

Wzruszyłem ramionami.

— Myślę, że stamtąd wychodzą — rzekł Barton. — Myślę, że Lanik Mueller, plaga równiny Rzeki Buntowników, wciąż żyje.

Popatrzył na mnie przenikliwie.

— Widziałem cię, chłopcze, kiedy miałeś jedenaście lat.

Musiałem znów uważnie na niego spojrzeć. Czy widziałem już kiedyś tego chudego starca?

— Dawniej byłem podróżnikiem. I trochę historykiem. Wszędzie dokąd dotarłem, zbierałem opowieści i historie Rodzin, starając się odkryć, co stało się ze światem od tamtych dni, kiedy Republika osiedliła na tym planetarnym raju naszych przodków wraz z rodzinami, karząc ich w ten sposób za grzechy. A kiedy cię ujrzałem, pomyślałem: „Oto chłopak, któremu przeznaczone jest dokonanie czegoś ważnego”. Powiadają, że paliłeś, pustoszyłeś, gwałciłeś i zabijałeś wszystko, co stanęło ci na drodze.

Potrząsnąłem głową. Rozważałem, czy przyznać, że to, co mówi, jest prawdą, czy udawać, że nie wiem o Laniku Muellerze nic więcej ponadto, co mógłby wiedzieć każdy. Było ironią losu, że nikt mnie nie rozpoznał na równinie Rzeki Buntowników, gdzie mój sobowtór bardzo rozreklamował mą twarz, a zdarzyło się to tutaj, w zapadłym zakątku świata.